poniedziałek, 28 lutego 2011

Pyszny weekend :))

Mój blog chwilowo ucichł, ponieważ za mną bardzo intensywne i zarazem bardzo fajne dni ;) Weekend spędziłam na Podkarpaciu u dwóch serdecznych koleżanek, poznanych - nomen omen - na Wizażu :) W zeszłym roku nasza znajomość wykroczyła poza ramy Internetu i prężnie się rozwija :))

Moja ostatnia wizyta u Cammie i Angel była już trzecią. Właśnie oczekuję na kolejną rewizytę ;) i wspominam... Jak zawsze było świetnie! Plotki, zakupy, plotki, eksploracja zbiorów kosmetyczno-ciuchowych, plotki, wycieczki po okolicy, plotki i... pyszne jedzenie :D Ale co ja Wam będę opowiadać, sami zobaczcie :))










Tort bezowy (słodki jak diabli!), kawa cynamonowa, domowy chleb, bułki nadziewane kaszą, jajka pod pierzynką, sałatka "pietruszkowa", różowe wino ze Sprite'm i pączki ;), jabłka zapieczone z kruszonką i migdałami, a na koniec kurczak w sosie musztardowo-miodowym z ryżem i brokułami :))) Wszystko cudnie smaczne! Był jeszcze kurczak na ostro przywieziony z chińskiej restauracji (jestem amatorem chińszczyzny na talerzu :)) - niestety nie zdążyłam cyknąć zdjęcia, za szybko zniknął ;)

Przy okazji muszę się pochwalić - w końcu poznałam Wilusia :D


Bardzo o mnie dbał, co przejawiało się chociażby w tym, że strzegł dostępu do mojej walizki - również przede mną ;))
Z tego miejsca przesyłam drapanko za uszkiem dla Kamilowego Wilusia i dla Angelowej Sary, która swoim zwyczajem od progu oferowała mi kapcie ;))

Z Podkarpacia wróciłam przepełniona pysznościami, wspaniałą energią i... fizycznym zmęczeniem - plotki i picie wina z bąbelkami do 3 w nocy jednak robią swoje ;)

Jeszcze rok temu nie sądziłam, że ze znajomości nawiązanej wirtualnie może wyniknąć coś tak fajnego :)
Cammie, Angel - dziękuję raz jeszcze :)) do szybkiego zobaczenia!

czwartek, 24 lutego 2011

Uroda w pigułce ;)

Wieeeele dobrego (a nawet bardzo dobrego!) nasłuchałam się o drażetkach Merz Spezial - tych z klasycznego, pomarańczowego pudełka. Że to najlepszy suplement, że z tradycjami, że działa, że jako jedyny daje zauważalne efekty. Że dzięki niemu każda z nas może być (ba! na bank będzie!) piękniejsza. Dałam się skusić :))

(foto: merz-spezial.com)

Link do strony: KLIK.

Merz Spezial to suplement diety (suplement, nie zamiennik! nie zwalnia z racjonalnego odżywiania :)). Jest zalecany w celu poprawy wyglądu skóry, włosów i paznokci. Producent obiecuje nam promienną cerę o zdrowym wyglądzie (witaminy z grupy B, witaminy C i E, cynk oraz nikotynamid odżywiają skórę i opóźniają procesy jej starzenia), gęste i lśniące włosy (biotyna, aminokwasy, kwas foliowy, niacyna, kwas pantotenowy oraz ryboflawina zawarte w MS są odpowiedzialne za ich wzrost i wzmocnienie ich struktury) oraz piękne, mocne paznokcie (a to dzięki zawartym w MS budulcom, m.in. cynkowi).

Dla zainteresowanych wrzucam skład:


Na rynku dostępne są dwa rodzaje opakowań - 60 i 120 drażetek.
Sposób użycia: jedna drażetka dwa razy dziennie (rano i wieczorem, nie na raz, w celu utrzymania w organizmie odpowiedniego stężenia poszczególnych pierwiastków i związków).

Do tej pory w celu wzmocnienia skóry, włosów i paznokci przez kilka miesięcy łykałam klasyczną Belissę. Spektakularnych efektów jednak nie zauważyłam. Mniej spektakularnych też nie ;) Pewnie coś tam działa... być może ja tego nie zauważam, bo na stan cery czy włosów nie narzekam, a paznokcie ratuję NailTekiem... ale zawsze może być lepiej :)) dlatego przestawiam się na Merz Spezial. Do zakupu skłoniła mnie trwająca właśnie promocja w aptekach SuperPharm:


37 zł za miesiąc kuracji (60 drażetek) - da się przeżyć ;) Jeśli macie ochotę kupić opakowanie w promocyjnej cenie, spieszcie się! Cena regularnia powraca po 9. marca.

Kurację zamierzam prowadzić do czerwca. W okresie letnim dieta jest wystarczająco bogata w różne witaminy i ważne związki (a to dzięki wszędobylskim, świeżym warzywom i owocom), dam odpocząć organizmowi od - jak by nie patrzeć - chemii. Na jesień prawdopodobnie wrócę do suplementacji Merz'em - drażetek mi raczej nie zabraknie ;)


no chyba, że do czerwca żadnych efektów nie stwierdzę... Choć przyznaję, wiążę z nim wielkie nadzieje :) A Waszym zdaniem jak to z nim jest? Działa? :))

wtorek, 22 lutego 2011

Mam fazę...

... a właściwie to dwufazę ;)) czyli nowość od Nivea - dwufazowy płyn do demakijażu oczu:

(foto: nivea.pl)

Link do opisu na stronie producenta: KLIK.
Link do opisu na wizażowym KWC: KLIK.

Zdaniem Nivea: "Dwufazowy płyn do demakijażu szybko rozpuszcza nawet najbardziej trwały wodoodporny tusz bez konieczności mocnego pocierania powiek. Dwufazowa formuła, wzbogacona ekstraktem z bławatka, chroni rzęsy oraz delikatne okolice oczu. (...) Wrażliwa skóra wokół oczu jest wyjątkowo skutecznie i delikatnie oczyszczona, a rzęsy zadbane".


No trzeba przyznać, że płyn jest wart uwagi :) Jestem zaskoczona, z jaką łatwością usuwa z moich oczu kreskę malowaną mocnym, czarnym eyelinerem i CAŁY (co prawda nie wodoodporny, bo takowych nie stosuję) tusz. Rzeczywiście nie zmusza do pocierania, co z pewnością przyczyni się do mniejszej ilości zmarszczek wokół oczu w przyszłości.

Płyn pachnie bardzo dyskretnie, delikatnie, przyjemnie. Przed użyciem trzeba mocno nim wstrząsnąć w celu zmieszania obu warstw, a następnie w miarę sprawnie zaaplikować kosmetyk na wacik - fazy szybko się od siebie oddzielają. Producent deklaruje, że ta dwufaza jest przebadana okulistycznie i dermatologicznie oraz że nadaje się dla osób noszących szkła kontaktowe. Jestem "nosicielem" soczewek i potwierdzam :) Demakijaż nawet przed ich wyjęciem nie powoduje podrażnień, mgły na oku i tym podobnych atrakcji. Odnośnie rzęs - spektakularnych efektów nie zauważyłam (i zresztą się ich nie spodziewałam), ale faktycznie po demakijażu pozostają jakby nawilżone i odżywione, otoczone ochronną warstewką.

Jest jeszcze jeden aspekt - po zastosowaniu tego płynu na skórze pozostaje film... Nie tłusty, ale taki jakby... hmm. Znacie to uczucie po zastosowaniu na powieki / twarz silikonowej bazy pod makijaż? Taką właśnie powłokę pozostawia ten kosmetyk. Mnie to nie przeszkadza (dzięki niej czasem rezygnuję z kremu na noc), ale wiem, że reakcje są różne.

Swój płyn kupiłam w Rossmannie za 9,99 zł - cena bardzo przystępna, lubię to! ;)

Za hit dwufazy Nivei narazie nie uznam, bo po pierwsze: testy trwają dopiero 2 tygodnie, a po drugie: nie mam zbyt wielkiego porównania w tej kategorii, ale z pewnością mogę ją polecić - warto spróbować :) Może stanie się Waszym hitem?

poniedziałek, 21 lutego 2011

Kąpielowe bajery :)))

Prosto zza zachodniej granicy ;)

Skuszona postami Maus, autorki bloga Co sroce w oko wpadnie (KLIK), mieszkanki Niemiec, która niedawno pisała o produktach Tetesept, zleciłam podróżującemu rodzicielowi przywiezienie takowych ;) i oto, czym zasypał mnie po powrocie:


W gąszczu saszetek odnalazłam perełki do kąpieli...


oraz sole...



Przeróżne, cudne zapachy :)) Marakuja i granat, hibiskus i biała herbata, dziki mak, magnolia i kokos, pomarańcza z wanilią i olejem migdałowym, śliwka z cynamonem i olejem z drzewa różanego... Do wyboru, do koloru!

Produkty te - jak podaje producent - wolne są od konserwantów, parafiny, silikonów, olejów mineralnych i mydła alkalicznego. Oprócz działania na zmysły mają też działać na ciało - posiadają bowiem właściwości pielęgnacyjne. Nie omieszkam sprawdzić ;) Dodatkowy bajer - perełki farbują wodę :D

Saszetki z perełkami mają po 80 gram, a z solami po 60 gram - zdaniem producenta każda wystarcza na jedną kąpiel. Koszt jednej saszetki to około 0,50 euro.

Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy z Niemiec przyjechał do mnie Tetesept, odkryłam, że w Rossmannie dostępne są bardzo podobne kosmetyki:



Perełki i sole Wellness&Beauty - każda saszetka po 80 gram (koszt to około 1,50 zł, niestety nie pamiętam dokładnie). Ciekawe, czy perełki mają takie samo działanie jak te z Teteseptu. Przypuszczam, że będą mniej zaskakujące - na etykiecie nie ma nic o farbowaniu wody czy błyskotkach, dzięki którym woda lśni (co dla mnie jest niewątpliwą atrakcją, czasem jestem jak dziecko ;)).

Czas na kąpiel! Zastanawiam się tylko, co przetestować najpierw... Ene, due, rabe... ;)

piątek, 18 lutego 2011

Z kosmetyczki babci :)

Ilość firm kosmetycznych w ciągu ostatnich kilkunastu lat wzrosła w zastraszającym (zachwycającym? ;)) tempie. Ale - o czym przekonałam się niedawno - oprócz tych nowopowstałych na rynku są też firmy, które istnieją od wielu, wieeelu lat... I w dodatku produkują konkurencyjnej jakości kosmetyki! Wśród nich znajduje się Celia :) Geneza tej marki sięga 1959 roku! Obecnie znajduje się ona pod skrzydłami koncernu Dax Cosmetics. Zainteresowanych historią Celii zapraszam na oficjalną stronę: KLIK.

Już wcześniej kojarzyłam tę markę ze słyszenia, nigdy jednak nie miałam do czynienia z ich kosmetykami. Zmieniło się to dzięki Reni, autorce bloga Szminką po lustrze (KLIK), która sprezentowała mi produkt 2 w 1, łączący właściwości pomadki do ust i błyszczyka :)

(foto: modaurodakosmetyki.pl)

Bardzo przypadł mi do gustu elegancki design :)


Podaję link do produktu na stronie Celii: KLIK. Znajdziecie tam pełną gamę kolorystyczną pomadek-błyszczyków. Ja dostałam chyba jeden z najbardziej neutralnych kolorów, czyli 507 - półtransparentny, brzoskwiniowy róż :)



Jak głosi producent, pomadka-błyszczyk posiada lekką formułę wzbogaconą o składniki nawilżające i witaminy E i C. Ma apetyczny winogronowy zapach.

Kosmetyk faktycznie pachnie winogronami, jednak nie wpadłabym na to, gdybym nie przeczytała ;) bo aromat miesza się jednak z zapachem charakterystycznym dla szminek. Moja Celia jest bajecznie łatwa w aplikacji, kremowa, mocno nawilżająca. Zawiera drobinki odbijające światło. Trwałość przeciętna, ale zważając na cenę (podobno mniej niż 10 zł!) nie poczytuję jej tego za wadę, po prostu co jakiś czas poprawiam makijaż ust :) Aczkolwiek za hit czy kosmetyk wart podpięcia pod etykietę "jakość za grosze" jej nie uznam...

Gdzie można znaleźć te pomadki? Właściwie nie wiem ;) gdyż moja była prezentem. Przypuszczam jednak, że Celia jest do upolowania w zwykłych, osiedlowo-miejskich drogeriach i drogeryjkach. Warto poszukać - fajnie jest mieć niezłej jakości, niedrogą pomadkę rodem z babcinej kosmetyczki :) Założę się, że moja jej używała ;)

czwartek, 17 lutego 2011

Zdzieraki od Perfecty, czyli strzał w dziesiątkę!

Nie tak dawno poznałam i uznałam za swój hit płyn micelarny Dax Cosmetics Perfecta Oczyszczanie - link do notki: KLIK. Wówczas postanowiłam przetestować inne produkty z tej linii. Padło na peelingi. Słuchajcie - znowu strzał w dziesiątkę! :)

W celach testowych kupiłam w Rossmannie dwie saszetki peelingu gruboziarnistego i dwie drobnoziarnistego. Po jednej już zużyłam...


... i jestem gotowa do oceny. Nie potrzebuję dłuższych testów, bo z peelingami sprawa jest prosta - albo działają, albo nie ;) Nie trzeba czekać na żadne długofalowe efekty.


Peeling gruboziarnisty.

Link do strony producenta - KLIK.
Link do wizażowego KWC (skład, opinie) - KLIK.

"Aktywny peeling z drobinkami orzecha włoskiego polecany dla osób w każdym wieku, do pielęgnacji cery tłustej i mieszanej. Wyjątkowo dokładnie usuwa martwe komórki naskórka, wygładza powierzchnię skóry, oczyszcza pory i niweluje wszelkie niedoskonałości cery. Zawiera minerały morskie, odżywczy koktajl z witamin E - C - F, a także miód z dzikich kwiatów, który odświeżą cerę i nadaje jej ładny, zdrowy koloryt."
(dax.com.pl)

Właśnie takiego zdzieraka szukałam! Moja normalna / mieszana, niebyt wrażliwa cera czasem potrzebuje naprawdę porządnego złuszczania i ten peeling jest odpowiedzią na tę potrzebę. Podczas masowania nim wilgotnej skóry (zawsze kolistymi ruchami) miałam wrażenie, jakbym nacierała się gruboziarnistym piaskiem. Wystarczyła minuta, by moja buzia (wcześniej pokryta suchymi skórkami - zwłaszcza na brodzie i nosie) była gładka jak tafla wody. Pory zwężone, niemal efekt Photoshopa, zero suchych skórek, totalna gładź. Kropelki wody spływały po skórze bez żadnego przystanku czy zakrętu, bo zwyczajnie nie miały o co zahaczyć ;)

Skóra po peelingowaniu przez chwilę może być zaczerwieniona, jednak ten efekt szybko ustępuje miejsca rozświetleniu i świeżości. Zalecam stosować ten kosmetyk maksymalnie raz na tydzień (sama zamierzam robić to 2-3 razy w miesiącu, według potrzeb) - to naprawdę ciężki kaliber.


Peeling drobnoziarnisty.

Link do strony producenta: KLIK.
Link do wizażowego KWC (skład, opinie): KLIK.

"Aktywny peeling z drobinkami krzemionki krystalicznej polecany dla osób w każdym wieku, do pielęgnacji cery normalnej i suchej. Wyjątkowo dokładnie usuwa martwe komórki naskórka, wygładza powierzchnię skóry, oczyszcza pory i niweluje wszelkie niedoskonałości cery. Zawiera minerały morskie, odżywczy koktajl z witamin A - B5 - E, a także kojący wyciąg z płatków róży francuskiej o działaniu odmładzającym."
(dax.com.pl)

Znowu sukces! Peeling jest wręcz nafaszerowany zdzierającymi mikrogranulkami, które dokładnie peelingują, oczyszczają i odświeżają cerę. Po zabiegu skóra pozostaje gładka, rozświetlona, świeża. Pory są domknięte. Kosmetyk delikatniejszy niż gruboziarnisty brat, nadaje się do stosowania 2 razy w tygodniu.

Polecam delikatny masaż tym peelingiem również osobom o wrażliwej skórze, które raz na czas chciałyby czegoś mocniejszego, niż delikatny peeling enzymatyczny.

Przy okazji zwracam uwagę, iż peelingi mechaniczne nie są zalecane osobom borykającym się z wypryskami - podczas ich stosowania mogą podrażnić skórę i roznieść chorobowe zmiany na zdrowe partie twarzy. W takim przypadku polecam stosowanie wyłącznie peelingów enzymatycznych (na przykład z Perfecty ;)).


Peelingi Perfecta Oczyszczanie dostępne są w dwóch formach: tubki (60 ml za około 13 złotych) i saszetki (10 ml za około 1,60 zł). Dodam, że te drugie są bardzo wydajne! Jedna saszetka wystarcza aż na 3-4 razy.

Bez wahania stwierdzam, że to najlepsze peelingi, jakie kiedykolwiek miałam - a tych przetestowałam sporo. Z pewnością zrobię spory zapas. Peelingowanie, tonizowanie, warstwa odżywczego / porządnie nawilżającego kremu i... mogłabym nie odrywać dłoni i oczu od własnej cery ;))

Absolutnie polecam :)

wtorek, 15 lutego 2011

Szach... MAT ;))

Nie ma mocnych. Poranne godziny (no dobra... minuty ;)) spędzone nad tworzeniem idealnego makijażu i tak poniekąd pójdą na marne. Po południu cera nie będzie już taka nieskazitelna. Zwyczajnie wiem, że strefa T mojej mieszanej cery zacznie się świecić... Ale czy kogoś to nie dotyczy?

Na szczęście jest rada! W zeszłym roku dzięki wizażowym koleżankom poznałam kosmetyk IDEALNY, czyli dostępny w Rossmannie Synergen - Antybakteryjny puder w kompakcie :)

(foto: pinger.pl)

Towarzyszy mi non stop - zawsze mam go w torebce.Wiem, że służy wielu osobom, o czym świadczą głośne peany na jego cześć wyśpiewywane na blogach i YouTube ;) Stworzono go z myślą o cerze trądzikowej, problemowej. Zadaniem pudru jest zmatowić cerę oraz ujednolicić jej koloryt. Skład produktu dostępny na stronie wizażowego KWC - KLIK.


Jak dla mnie ten puder ma same zalety! Kosztuje niespełna 8 złotych, skutecznie matuje, nie zapycha porów, wygładza cerę. Właściwości kryjących nie zaobserwowałam, ale przecież od tego jest podkład :) Puder Synergen jest transparentny, dzięki czemu mogę czynić poprawki nawet bez lusterka nie bojąc się, że będzie widoczny, nierównomiernie nałożony itp. Wydajność na piątkę.

Do pudru dołączona jest gąbeczka. Nie używam jej, bo uważam, że to raczej mało higieniczne... Kosmetyk nakładam pędzlem (mam kabuki w zbroi, idealny do torebki).

W ofercie dostępne są trzy odcienie. Uwaga! Producent odwrotnie oznaczył kolory. Najjaśniejszy odcień to "03 Sand" i ten właśnie kupuję :)

Najlepszy dowód na moje zadowolenie z tego kosmetyku - zapasy ;))


Błyskowi na nosie mówię: szach MAT! ;)

niedziela, 13 lutego 2011

NYXowe szczegóły

Niespełna miesiąc temu pisałam Wam o moim nowym nabytku - paletce NYX Nude on Nude (link do posta: KLIK). Po kilkunastu dniach testów jestem gotowa wydać wyrok ;) Chociaż "wyrok" to chyba nie do końca trafione słowo, gdyż paletki nie zamierzam na nic skazywać... no chyba, że na zużywanie ;)

Ideałem Nude on Nude nie jest, to pewne. Cienie są całkiem fajne w aplikacji, chociaż mogłyby być bardziej kremowe... Odkąd dotknęłam cieni Urban Decay ciężko mi w tym względzie dogodzić. W NoN niestety lekko się kruszą, co nie pozostaje bez wpływu na ich wydajność. Po trzech tygodniach codziennego użytkowania widać już lekki ubytek w niektórych kosteczkach.


Pomimo to uważam ten zakup za udany :) 40 zł nie jest zawrotną kwotą, więc nawet jeśli paletka skończy mi się w pół roku, to żalu nie będzie. Cienie są nieźle napigmentowane (dla wyraźniejszego efektu polecam jednak stosowanie na bazę, solo są delikatne - typowo "nude") i co ważne - trwałe! Na bazie wytrzymują w stanie nienaruszonym nawet do dziesięciu godzin. Jestem pod wrażeniem.

Poniżej swatche cieni na bazie Urban Decay:


Część z nich jest matowa, część shimmerowa. Kolory wprost stworzone do dziennego makijażu - zwłaszcza, jeśli lubicie brązy, beże i odcienie złota na swoich powiekach ;) Ja szczególnie upodobałam sobie trzy pierwsze odcienie z powyższego zestawienia, ale z zadowoleniem używam pełnej gamy NoN.

Jak wiele kosmetyków, ta paletka ma plusy (cena, trwałość cieni, kolory) i minusy (wydajność, kruchość i relatywna "suchość" cieni). Ja mimo to jestem na tak :)) a Wy?

sobota, 12 lutego 2011

Deser z resztek ;)

Kiedy zastanawiałam się co zrobić z resztkami ciasta francuskiego pozostałego po pichceniu tarty, wpadłam na pomysł genialny w swej prostocie :)) Ale po kolei.

Najpierw zgromadziłam składniki...


Następnie pozbawiłam jabłka skórki, pokroiłam na ósemki, osypałam cynamonem...


Pokrojonym na paski ciastem francuskim owinęłam cząstki owoców i ułożyłam zawiniątka na nasmarowanej masłem blasze...


A na koniec piekłam przez 10 minut na programie termoobieg + górny grill w temperaturze 190 stopni :)


Gotowe!

Tym sposobem otrzymałam mięciutkie, rozpieczone jabłko w chrupiącym cieście :) Jadłam na różne sposoby - z cukrem, z dżemem, z sosem czekoladowym... Każdy wariant był pyszny!

Drobna uwaga dotycząca ciasta francuskiego - polecam niemrożone! A jedynie chłodzone. Swoje kupuję w Lidlu :)

Robocizna: 5 minut. Pieczenie: 10 minut. Prędkość znikania zawijasów z talerza: liczona w sekundach ;) Smacznego!

piątek, 11 lutego 2011

Eko-przesyłka :)

Raptem dwa dni temu dostałam swoją przesyłkę z iHerb (KLIK) - słynne już pędzle EcoTools :)


Zdecydowałam się na zestaw Bamboo 6 Piece Eye Brush Set - KLIK. Obecnie kosztuje on 6,90$. Mnie udało się go nabyć za 1,90$ :) Skorzystałam z promocji iHerb głoszącej, że każdy nowy klient po zarejestrowaniu się otrzyma kod uprawniający do jednorazowej zniżki w wysokości 5$. Licząc z kosztem przesyłki zapłaciłam za zestaw około 20 złotych.


Do pędzli dołączone jest lniane etui na rzep z pseudo-lusterkiem. Nie podoba mi się, już leży w koszu ;) Na szczęście same pędzle są w porządku :)



Wykonane z naturalnych, ekologicznych materiałów. Solidne, mocno osadzone rączki. Gęste, sprężyste i miękkie włosie.

W zestawie znajdują się:
- large eye brush - duży pędzel do aplikacji i blendowania cieni (włosie ma wymiary ok. 1,5 na 1,5 cm)
- angled crease brush - fajny do nakładania cieni w załamanie powieki
- highlighting brush - idealny do rozświetlania łuku brwiowego i wewnętrznego kącika oka
- smudge brush - pędzelek do rozcierania kresek przy linii rzęs
- petite eye shading brush - dobrze współpracujący z ciemnymi cieniami, pozwalający uzyskać wyraziste spojrzenie, precyzyjny.


Na zdjęciu kolejno: highlighting brush, large eye brush, angled crease brush, smudge brush, petite eye shading brush.

Fajnym rozwiązaniem są podpisy na pędzelkach - dzięki nim wiem, do czego każdy z nich jest przeznaczony :) Oczywiście będę szukać dla nich różnych zastosowań, ale tak czy inaczej podpisy urzekają.


Dla wielu osób wielkość tych pędzli to minus, ale ja jestem bardzo zadowolona - pewnie z tego względu, że do tej pory nie miałam prawie żadnych porządnych pędzli do malowania powiek... więc i małe i duże potrzebne ;)

Ciekawa jestem, jak będzie z ich trwałością i funkcjonalnością. Jestem dobrej myśli. A nawet jeśli się zawiodę, to za takie pieniądze nie będzie mi żal posłać je tam, gdzie posłałam ich etui ;)

środa, 9 lutego 2011

Rozdanie na blogu Sweet & Punchy :)

Kolejny giveaway - tym razem na blogu Sweet & Punchy u Kasiaj85. Zobaczcie, jakie wspaniałe nagrody przygotowała! Do wygrania aż trzy zestawy:




Zasady i opisy kosmetyków... wszystko to znajdziecie tutaj: KLIK :) Zgłoszenia można nadsyłać do 20. lutego. Ale nie nadsyłajcie. Chętnie sama to wszystko wygram ;))

Niegrzeczny Noblista

Znacie Mario Vargas Llosę? Jeśli nie, to pora poznać!

"Mario Vargas Llosa (urodzony 28 marca 1936 roku w Peru), jeden z najwybitniejszych współczesnych pisarzy, autor wielu powieści, opowiadań, sztuk teatralnych i literatury faktu, publicysta i polityk. Pisać zaczął już we wczesnej młodości, a swą debiutancką powieść Miasto i psy wydał w wieku dwudziestu siedmiu lat. Jest laureatem wielu prestiżowych nagród literackich, w tym Nobla w 2010 r. Wśród jego najlepszych powieści znajdują się między innymi Rozmowa w Katedrze, Ciotka Julia i skryba, Kto zabił Palomina Molero?, Święto kozła, Pantaleon i wizytantki, Zielony dom. W swojej twórczości Llosa sięga do wielu gatunków i konwencji literackich, nie stroni od wątków autobiograficznych i wyrafinowanych gier z czytelnikiem."
(www.znak.com.pl)

Link do oficjalnej strony pisarza: KLIK.

Pierwszy kontakt z twórczością tego autora miałam w liceum, kiedy to obowiązkowo należało przeczytać "Pantaleon i wizytantki" - powieść bardzo zabawną, a zarazem gorzką, satyryczną, w sposób ukryty ośmieszającą system sprawowania władzy. Później sięgnęłam po książkę "Ciotka Julia i skryba" - kontrowersyjna, autoironiczna, z wyraźnymi nawiązaniami do wątków z życia samego Vargas Llosy, który przecież poślubił własną ciotkę. W 2007 w ręce wpadły mi "Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki" - opowieść o mężczyźnie, którego życie determinowane jest przez spotkania z femme fatale, niegrzeczną dziewczynką... Opowieść o miłości toksycznej, perwersyjnej, inspirującej, doprowadzającej do obłędu.

Mario Vargas Llosa porusza tematy zarówno zwyczajne, codzienne, jak i te poważne - związane chociażby z polityką. Wywołuje lawiny emocji, nie unika kontrowersji i skandalu, gra satyrą, bywa perwersyjny, a pewne sytuacje opisuje w taki sposób, że czytelnik odczuwa wszystko na własnej skórze... No cóż, on sam nie jest i nigdy nie był grzecznym chłopcem.

Podczas spotkań z dziełami Llosy nie sposób się nudzić. Kilka miesięcy temu postanowiłam poznać je wszystkie oraz wrócić do tych, które już znam. Po kilku latach z pewnością odkryję w nich nowy sens - również ze względu na to, że sama dojrzałam. Marzę, by zgromadzić w domowej biblioteczce całą kolekcję - zwłaszcza, że wydawnictwo Znak (KLIK) wypuściło przepiękne wydania, które bardzo cieszą moje oczy :))


Obecnie jestem szczęśliwą posiadaczką czterech tomów:


"Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki", "Ciotka Julia i skryba", "Pochwała macochy" oraz "Jak ryba w wodzie" (wspomnienia autora).

Dwie ostatnie książki kupiłam dosłownie wczoraj :)


Na korzyść tych wydań przemawia również to, że w większości drukowane są na BIAŁYM papierze - przyznaję, że mam hopla na tym punkcie ;)


Po sesji egzaminacyjnej (której koniec zaplanowany jest na 20. lutego) z przyjemnością zabiorę się za zgłębianie jego twórczości od początku do końca. Chcecie poczytać o moich wrażeniach związanych z poszczególnymi książkami? Nie? No cóż... i tak je opiszę ;)

Przy okazji dzisiaj okazało się, że Kota również lubi Llosę :))


Postanowiła poprzeszkadzać... Nadawałaby się na okładkę, niegrzeczna dziewczynka! ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...