niedziela, 28 listopada 2010

Niebo w gębie :))

Kolejna mania, która zaczęła się od Wizażu... Sama nie podejrzewałam, że jest ich aż tyle ;)

Ten temat często przewijał się przez rozmowy. Jedna koleżanka, druga koleżanka, piąta, dziesiąta... wszystkie ulegały tej dziwnej epidemii. A ja myślałam wtedy: o co tyle szumu? Ale o co chodzi?

I już wiem o co chodzi.
Chodzi o pyszności ;)

MUFFINY!



Moja muffinowa mania rozkwitła latem, w sprzyjających okolicznościach przyrody. Czytaj: remont kuchni i zakup nowych blach ;) Wcześniej miałam formę z IKEI, o taką:


Niestety ta się nie sprawdziła. "Kubeczki" są zbyt wąskie i zdecydowanie zbyt wysokie - muffiny wychodziły suche, niedopieczone... Niezbędna była mi forma ukształtowana przeciwnie - kubeczki szerokie i płytkie. I znalazłam. Na hali jednego z hipermarketów za niewielkie pieniądze :) mniej więcej taką:



Strzał w dziesiątkę. Muffiny świetnie wyrastają, są porządnie upieczone i lekko wilgotne w środku.


Gwarantuję Wam, że postów dotyczących muffinów będzie minimum kilka ;)
Na pierwszy ogień wrzucam przepis na moje NAJ - słodkie muffiny z nutellą :))

Składniki:

3 szklanki mąki
1 płaska łyżka proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody oczyszczonej
3 kopiate łyżki słodkiego kakao (można użyć gorzkiego - ja wolę ze słodkim :))
3/4 szklanki cukru (można użyć brązowego)
1/2 kostki masła
2 jajka
1 szklanka maślanki
nutella

Przygotowanie:

W dość dużym garnku wymieszać wszystkie suche składniki. W rondelku rozpuścić masło, rozmieszać je z jajkami i maślanką. Wlać do suchych składników. Wymieszać niedbale, tylko do momentu do połączenia obu mas (zbyt dokładne i długotrwałe mieszanie sprawi, że muffinki będą twarde). I teraz najprzyjemniejsza część :) Blachę wykładamy papilotkami (lub natłuszczamy). Do każdego z gniazd nakładamy po jednej łyżce masy:



Następnie na masie kładziemy po jednej łyżeczce nutelli i przykrywamy to drugą łyżką masy...



Rozgrzewamy piekarnik do 200 stopni, włączamy termoobieg. Pieczemy 15 - 20 minut. Zobaczcie, jak pięknie rosną :)



Jeszcze gorące wyjmujemy z formy, studzimy. Ja uwielbiam je jeść na ciepło, więc nigdy nie pozwalam im wystygnąć do końca ;) (ewentualnie podgrzewam je później w mikrofali)


Nutellowe muffinki robią furorę - kochają je mali i duzi :) I ja też! Za zapach, za smak, za łatwość i szybkość przygotowania. Spróbujcie koniecznie, niebo w gębie! :))




piątek, 26 listopada 2010

Pachnący skarbiec

Trzeba się przyznać, nie ma rady. Kiedyś i tak wyszłoby to na jaw. Jestem uzależniona. Uzależniona od... taaaak, od zakupów też, ale to akurat oczywiste ;)

Jestem uzależniona od perfum :)



Mój bzik rozpoczął się na forum perfumowym na Wizażu KLIK (a jakżeby inaczej...) i osiągnął apogeum dokładnie rok temu, kiedy to mój zbiór w 2 miesiące rozrósł się z trzech do około dwudziestu flakonów (OMG). Na perfumy przepuściłam wtedy równowartość fajnych, zagranicznych wakacji (OMG po raz drugi). O miliardzie próbek i odlewek nie wspomnę... I myślę sobie, że z perfumami jak z ciuchami... szafa pęka w szwach, a ja co rano marudzę, że nie mam co na siebie włożyć ;)

W ciągu mijającego roku moja kolekcja przeszła metamorfozę (część flakonów poszła w świat - zastąpiona innymi ;)).


Zaczęło się niewinnie.

Moje pierwsze "dorosłe", samodzielnie wybrane perfumy: Flower by Kenzo.


Miałam wtedy jakieś 15 lat... Dziś nie mogę ich znieść ;) za dużo kwiatowego pudru ;)


Po drodze było kilka innych, przelotnych romansów, aż pewnego dnia znowu mnie olśniło. Lancome Hypnose edp - miłość od pierwszego niuchnięcia! Od razu wiedziałam, że to materiał na dłuższy związek. Byłam im wierna przez cały okres liceum :))


Zapach jedyny w swoim rodzaju. Nie można pomylić go z innym. Wielu osobom kojarzy się z gumą Donald :) która to po kilku latach (i trzech dużych flakonach) jednak zaczęła mnie męczyć...


Od tamtej pory gust nieznacznie mi się zmienił. Nadal preferuję perfumy słodkie, optymistyczne, ciepłe. Lubię zapachy dosłowne - pod warunkiem, że kojarzą się z kulinariami, a nie np. z trupem, piwnicą czy mokrą glebą ;) Unikam słodyczy nachalnej ("Angelowi" Muglera dziękujemy...) i pudru (ostatni pudrowy koszmarek przyprawiający mnie o ból głowy: klasyczna Lolita od L. Lempickiej - z góry przepraszam wszystkie miłośniczki :)).


Oto mój skarb. My precioussssss ;))







Może w moim pachnącym zbiorze dostrzegacie swój ulubiony zapach? Albo znienawidzony? ;)

Wkrótce "personalnie" przedstawię Wam moje "best of the best" :)
a teraz wklejam bonus - czyżby podzielała moje zainteresowania? ;)

środa, 24 listopada 2010

Sposób na banana



Banan - rodzaj rośliny z rodziny bananowatych, obejmujący około 80 gatunków. Niektóre z nich, zwłaszcza banan zwyczajny, są roślinami uprawianymi dla owoców. Główni producenci to... a zresztą, czy to ważne? ;)) Grunt, że banany są pyszne!

Korzystając z okazji, że miałam w domu kilka sztuk sprawdziłam przepis na bananowe... placuszki :) Przepis taki jak lubię - banalnie prosty, szybki, wymagając składników zazwyczaj obecnych w każdym domu. Właśnie zjadłam kilka placków na drugie śniadanie :) może się przyłączycie?


Składniki:

4 - 5 sztuk bananów
1 jajko
2/3 szklanki mleka
2/3 szklanki mąki
szczypta soli
olej


Przygotowanie:

Jajko ubić mikserem ze szczyptą soli. W trakcie miksowania dodawać rozgniecione banany, mąkę i mleko. Uzyskana masa powinna być nieco gęsta oraz mieć w miarę gładką konsystencję (ale bez przesady :)). Placuszki smażyć na łyżeczce rozgrzanego oleju.

Z podanych proporcji wychodzi około 20 niewielkich placków.

Można podawać z jogurtem, konfiturami, lodami, sosem czekoladowym... Smacznego! :)


wtorek, 23 listopada 2010

Mini - zoo :)

W notce dotyczącej regału znajdują się zdjęcia, na których mieliście okazję zobaczyć mojego kota. A właściwie moją Kotę ;) Pomyślałam, że pora przedstawić Wam ją oficjalnie :) i nie tylko ją. Poznajcie mój zwierzyniec :))


Mucha! Mój kochany prezent osiemnastkowy ;) pięć lat temu:



i obecnie:



dopiero teraz widzę, że pysk jej "posiwiał" ;)

Mucha to nie byle kto. Potrafi ze mną rozmawiać (serio serio! mamy wypracowane kanały komunikacji - jeden ruch łapą i wiem o co jej chodzi ;) a i ona zdaje się rozumieć moje wywody! jej reakcje mnie zaskakują...). Chodzi na dwóch łapach, robi salto, łapie piłkę w locie. Bywa bardzo zapracowana - przecież musi przeganiać ptaki znad "swojego terytorium" (niech no jakiś spróbuje przelecieć nad działką ;)). Potrafi przepłynąć basen. Jeździ z Panem na traktorze-kosiarce. W jego firmie ma własną, prywatną poduszkę. Uwielbia jeździć samochodem (zwłaszcza dostawczym! Pan odjeżdżając spod domu obowiązkowo musi ją przewieźć chociaż 50 metrów ;)). Co rano dostaje od domowników psie przysmaki. A od niedawna z dumą nosi na piersi zawieszkę w kształcie kości z wygrawerowanym na niej imieniem i numerem telefonu :)




Nasza Mucha, Muszka, Munia. Psia królewna ;) towarzyska i bardzo wdzięczna. I tolerancyjna! W lipcu przyszło jej zapoznać się z nowym członkiem rodziny...


Proszę Państwa, oto Kota :)) oficjalnie zwana Figą:



Lipiec. Szczere pole. Mój brat w trawie znajduje kotkę. Malutka, zagubiona, brudna, głodna... Nakarmiłam, wykąpałam, przytuliłam, pokochałam. No i przygarnęłam znajdę :))


Integracja przeszła niemal bezboleśnie ;)



Mała Kota albo dokazywała...



albo się chowała...



albo leniuchowała...



albo pomagała mi w nauce...



Kiedy trochę podrosła, nabyła nowe umiejętności ;)



i zaprzyjaźniła się z Muchą... buzi buzi buzi!



doszło do tego, że wspólnie ustalają menu ;))



A co Kota porabia aktualnie? Dokładnie to samo, co kiedyś! No... może mniej drapie, częściej w środku nocy rozpycha się na MOJEJ poduszce i więcej kontempluje ;)



i nadal rośnie jak szalona!

(foto: lipiec & październik)

Tak sobie myślę, że w tych warunkach przyrody mój półroczny obecnie kot jest po prostu...


:))))

Mówi, że Mucha też ;)


Ale to nie koniec mojego domowego zwierzyńca!
Poznajcie jeszcze Ferdynanda, żółwia stepowego mojego brata:



oraz Staszka, żółwia wodnego mojej mamy ;)




No, wliczając rybki (znane Wam jako "menu" ;)), to znacie już całe moje mini-zoo :)

Tak sobie myślę, że brakuje mi tylko Jaguara w garażu... :D

niedziela, 21 listopada 2010

Wariacja sałatkowa

Cześć łakomczuszki ;)

Lubicie ananasa?



A tuńczyka? Lubicie? ;)



Tak? To świetnie! Więc czytajcie dalej... :)


Dzisiaj proponuję Wam banalnie prostą i pyszną sałatkę z tuńczykiem i ananasem. Przygotowanie zajmuje nie więcej niż 10 minut - jest to więc super pomysł na wypadek wizyty niezapowiedzianych gości. Albo na napad lenistwa ;) Podaję proporcje na kilka porcji.


Składniki:

2 - 3 puszki tuńczyka w sosie własnym
1 puszka ananasa w kawałkach
1 puszka kukurydzy
1 duża cebula
mały słoik majonezu (jak dla mnie - tylko Kielecki :))
pieprz do smaku


Przygotowanie:

Mokre składniki odsączamy, cebulę chlastamy, wszystko wrzucamy do miski, mieszamy :D


Bułka z masłem, prawda?
Apropo! Ja uwielbiam tę sałatkę w towarzystwie pieczywa czosnkowego własnej roboty :)

Madzi dziękuję za inspirację :)

Smacznego :)




czwartek, 18 listopada 2010

Majster baba ;)

Pierwszy post z serii: samochwała w kącie stała ;)

Zawsze chciałam mieć duży regał z książkami. Taki na całą ścianę (albo chociaż na pół :)). Na chciejstwie stanęło, bo warunków na takie wymarzone książkowe miejsce brak (mieszkam na poddaszu - niby mnóstwo przestrzeni, ale co z tego, skoro wszędzie skosy!). A książek wciąż przybywa, przybywa, przybywa... zwłaszcza odkąd dorabiam w księgarni ;) Dość tego! Regał musi być. Robić na wymiar? Nieeee... Przecież jest IKEA ;)




Pojechałam. Kupiłam. Wtargałam do mojego małego autka ;) (z tego miejsca składam serdecznie podziękowania mojej pomocnicy ;)).

Przywiozłam do domu. Trzeba złożyć. Przydałby się facet. Szukam. Tata śpi. Brat na randce. A własny mężczyzna imprezuje z kumplami (no... przynajmniej tak twierdzi ;)).

Czekać? E tam, niecierpliwa jestem. Biorę się do roboty. Bo co, JA nie dam rady? ;)

A chociaż... po pięciu minutach zaczynam w to wątpić. Skręciłam dwie pierwsze płyty... i falstart. Jedna jest odwrotnie... Nawet kot zauważył...




Ale okej, ja się nie poddaję! Walczę dalej ;)




Nadgarstek już boli, ale jeszcze tylko kilka śrub... I voila!

Tak było:




A tak jest:






"Mała" rzecz, a cieszy :) Czyż nie jestem majster baba? ;)

środa, 17 listopada 2010

Pielęgnacyjne hity

Gdybym długo nie napisała nic o kosmetykach, nie byłabym sobą ;)

Na pierwszy ogień wrzucam posta o moich pielęgnacyjnych hitach. Po kilku latach eksperymentów, kombinowania, udziwniania, poszukiwania i testowania przekonałam się na własnej skórze (nomen omen), że im prościej, tym lepiej. Do dziś mam drgawki na samo wspomnienie tzw. naturalnej pielęgnacji (czyli kosmetyków robionych własnoręcznie z półproduktów) - niby czysta natura, a zmasakrowała mi cerę... A uratowały ją konserwanty, parabeny i inne paskudztwa ;) oczywiście w umiarkowanej ilości. Staram się znaleźć złoty środek.

W moim żelaznym zestawie pielęgnacyjnym są wyjątki potwierdzające regułę. Ale o tym poniżej.

Lojalnie uprzedzam, że post będzie długi - może najpierw skoczycie po kawę? ;)



Moje hity:

- olej ze słodkich migdałów -


kupuję go w Galerii Mydeł i Soli w Krakowie - ale spokojnie, posiadają swój sklep internetowy :) KLIK.
Butelka 100 ml kosztuje nieco ponad 10 zł, taniocha :))

Jest to bezzapachowy, delikatny olejek bogaty w witaminę E, fosolipidy i fitosterole. Świetnie pielęgnuje skórę. Zalecany jest do cery szczególnie wrażliwej. Moja co prawda jest normalna w kierunku mieszanej, ale i tak kocha ten specyfik. Stosuję go na skórę twarzy na noc (co 2 dni, naprzemiennie z kremem) - rano buzia jest cudownie miękka, nawilżona, odżywiona. Co więcej - sprawdziłam na sobie, że ten kosmetyk pomaga skórze się zregenerować. Pokuszę się o stwierdzenie, że wręcz ją leczy :) (i tu znowu dryg przerażenia na wspomnienie pewnych specyfików ;) które opiszę w przyszłości). Dodatkowo stosuję ten olej na dłonie, łokcie, kolana, pięty, do masażu... Uniwersalne CUDO! Jak dla mnie - odkrycie roku.

Uwaga - nie stosujemy w lecie! Ten olej uwrażliwia skórę na działanie promieni słonecznych.



- glinka -


(na "naczyńka" spuszczę zasłonę milczenia ;))

Dystrybutorem jest Armadillo (http://www.armadillo.pl/). Kupuję w w/w Galerii Mydeł i Soli. Koszt: 15 zł za 100 g.
Glinka zawiera wszystkie sole mineralne i mikroelementy , których potrzebujemy. Zdaniem producenta:
- absorbuje zanieczyszczenia zalegające w tkankach, krwi, limfie, neutralizuje je i wydala
- posiada właściwości antyseptyczne i antybakteryjne
- zapobiega rozmnażaniu szkodliwych mikroorganizmów, wspomaga działanie dobroczynnych bakterii
- aktywizuje procesy odbudowy komórek
- przyczynia się do odnowienia zasobów energii i sił witalnych organizmu gdyż jest silnym stymulatorem, transformatorem i transmiterem energii.

Z tym odnawianiem zasobów energii to chyba taki trochę marketing ;) Ale na skórę glinka działa rewelacyjnie. Widocznie oczyszcza, zwęża pory, regeneruje. Używam jej raz na tydzień w formie maseczki - odmierzam miarkę glinki (uwaga - stosujemy szpatułki / łyżeczki drewniane lub plastikowe, glinka nie powinna mieć styczności z przyrządami metalowymi), mieszam na dłoni z odrobiną wody i nakładam na twarz, którą to następnie co kilka minut spryskuję wodą termalną (zasychanie maski nie jest najprzyjemniejszym doznaniem ;)). Po 20 minutach zmywam ciepłą wodą i mydłem, a następnie podziwiam swoją oczyszczoną i promienną cerę ;)

Wybrałam glinkę czerwoną ze względu na jej właściwości kojące. Czasem zamiennie stosuję glinkę zieloną cechującą się m.in. właściwościami oczyszczającymi.

A przy okazji - do demakijażu twarzy bardzo lubię też mydło z glinką ze wspomnianej już Galerii Mydeł i Soli - jednak nie na tyle, bym nie mogła bez niego żyć. Chyba żadne nie zrówna się z niedostępnym już mydłem Rhassoul&Moroccan z EGM :(



- peeling enzymatyczny Flos-Lek -



Według producenta jest to łagodny, bezzapachowy peeling polecany do skóry delikatnej, wrażliwej, płytko unaczynionej ze skłonnością do rozszerzonych i pękających naczynek krwionośnych. Usuwa zbędną, zrogowaciałą warstwę naskórka, bez konieczności tarcia.

Ja się pod zdaniem producenta podpisuję ;)
Najlepszy peeling enzymatyczny jaki miałam. Wystarczy potrzymać go na skórze 10-15 minut. Jest delikatny, łagodny, skuteczny, wydajny, niedrogi. Minus: ciężko go znaleźć... Ja kupuję w SuperPharm.

A przy okazji - z tej samej serii polecam jeszcze półtłusty krem :)



- Lush - Mask of Magnaminty -


Link do sklepu: KLIK :)
Sklep w Polsce (jeszcze) nieobecny :(

Miałam okazję przetestować kilka(naście?) lushowych produktów, ale w stu procentach do gustu przypadła mi tylko ta maska. Ma konsystencję gęstej pasty ze ściernymi drobinkami. Należy nałożyć ją na twarz omijając okolice oczu, potrzymać kilkanaście minut, a następnie zmywać okrężnymi ruchami przy użyciu ciepłej wody, tym samym masując i peelingując skórę. Mask of Magnaminty cudownie chłodzi, zwęża pory (!), oczyszcza, rozjaśnia, nadaje cerze blasku. Mój must have :)

Polecam kupowanie mniejszego opakowania (125 g), ponieważ maska jest bardzo wydajna, a termin przydatności ograniczony (kosmetyk naturalny). No chyba, że zamierzacie się nią hojnie dzielić - mamy, siostry i przyjaciółki będą zachwycone ;)



- łagodny tonik bezalkoholowy Oeparol -



Jest to wodny roztwór wielu substancji roślinnych, w tym tłoczonego na zimno oleju z nasion wiesiołka. Odświeża, nawilża i wygładza skórę. Jest niezbędnym preparatem kończącym demakijaż i oczyszczanie każdego typu skóry.

I znowu nie mogę się nie zgodzić :) Tonik pozostawia skórę oczyszczoną i niesamowicie nawilżoną. Przy innych tonikach takiego efektu nie uświadczyłam. Co tu dużo mówić - trzeba spróbować :) Szukajcie głównie w aptekach. Wystarczą drobniaki - tonik kosztuje tylko kilka złotych!

Specjalne podziękowania dla Zuego Misia ;)



- kremy Mineral Flowers -



Link do strony producenta: KLIK.

Post jest już bardzo długi, więc po prostu przekieruję Was na stronę Sephory, gdzie znajdziecie opisy poszczególnych linii Mineral Flowers: KLIK.

Od siebie dodam, iż są to kosmetyki o bardzo przyjaznym dla skóry składzie, pozbawione parabenów (których w sumie niespecjalnie unikam, ale skoro na rynku jest coś fajnego, co ich nie zawiera... :)).

W Sephorze co rusz pojawiają się bardzo atrakcyjne promocje na te kosmetyki. Ja zakupiłam dla siebie trzy tak zwane TravelKity. W każdym znajduje się krem na dzień, krem na noc oraz żel do mycia twarzy (wszystkie kosmetyki w tubkach po 40 ml). I za każdy zestaw zapłaciłam tylko 29 zł :) Wybrałam dwa czerwone (do skóry normalnej i mieszanej) oraz jeden zielony (do skóry suchej - z myślą o zimie).

O ile żelem do mycia się nie zachwycam (moje tubki już trafiły w dobre ręce :)) a kremu do rąk czy masła do ciała testować nie zamierzam (znam świetne kosmetyki tego typu kosztujące o wiele mniej), tak kremami do twarzy jestem oczarowana. Super nawilżają, odżywiają, pielęgnują. Są wydajne i warte swojej ceny (nawet tej regularnej). Pachną delikatnie, dyskretnie. Dla mnie bomba :)



- oliwka Johnson's Baby -



Co tu dużo mówić - robi skórę niemowlaka ;) Moja ulubiona oliwka, ulubieńsza niż Hipp i wszystkie inne. Genialnie prosty skład (tylko 3 pozycje!), fajny pudrowy zapach... Niby taka jak wszystkie, ale ma to "coś" ;) Stosuję na całe ciało zaraz po kąpieli. Po lekki balsam do ciała sięgam tylko podczas upałów, kiedy na oliwkę jest zwyczajnie za gorąco. Kiedy upałów nie ma - różowa (koniecznie!) oliwka J&J rules ;)



- aloesowy krem do rąk Isana -



Krem, czy też - jak to określa producent - balsam do rąk i paznokci ;) Zawiera aloes, witaminę E oraz keratynę. Wchłania się błyskawicznie, nie pozostawia tłustego filmu. I najlepsze - kosztuje grosze! Kilka dni temu załapałam się na promocję w Rossmannie - zapłaciłam całe 2,99 zł. Czy muszę mówić, że kupiłam od razu kilka na zapas? ;)

Polecam również wersję czerwoną z 5% mocznikiem - genialny krem do bardzo suchych, zniszczonych dłoni. Uwaga - stosować raz, góra dwa dziennie. Nawilżający mocznik aplikowany zbyt często paradoksalnie może wysuszać.

(oliwkowe masło do ciała z Isany też jest niczego sobie ;))



Ufffff... :)

Sporo tych hitów. A to wynik długotrwałych poszukiwań, testów - własnych oraz moich wizażowych koleżanek ;) dziękuję :)

Celowo pominęłam pielęgnację włosów - to będzie osobna kategoria :)


Jaka moja pielęgnacja jest - teraz każdy widzi. Prosto, tanio, przyjemnie, (w miarę) zdrowo. W moim zestawieniu brakuje jeszcze płynu micelarnego - obecnie używam Vichy, ale hitu (zwłaszcza cenowego...) nadal szukam.

Jakie Wy macie odczucia w stosunku do zaprezentowanych powyżej kosmetyków? A może zechcecie gorąco ponamawiać mnie do testów czegoś - Waszym zdaniem - jeszcze lepszego? :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...