niedziela, 30 października 2011

Wyliczanka ;)

Tydzień temu Atqa, autorka bloga Atqa Beauty (KLIK), zapoczątkowała nowy, niezobowiązujący TAG dotyczący kosmetycznych "naj". Fajna zabawa, biorę udział! :)


Dzięki temu TAGowi mogę przypomnieć Wam o kilku moich hitach i kitach, polecić bądź odradzić pewne kosmetyki. No i daję się lepiej poznać ;) Pomyślmy...

W swoim okołourodowym zbiorze najwięcej mam... perfum. Siedemnaście pełnowymiarowych flakonów (z czego spora część zawiera mniej niż połowę pierwotnej zawartości - kupowałam je na spółkę z Wizażankami, którym odlewałam zamówione przez nie 'porcje'), kilkanaście odlewek (po ok. 5-10 ml), srylion próbek... Ten typ tak ma :)) Na drugim miejscu w kategorii 'najwięcej' plasują się lakiery do paznokci. Policzyłam - jest ich około 50 sztuk... Na szczęście już jakiś czas temu się opanowałam, przestałam kupować kolory różniące się od już posiadanych o pół tonu ;) Najmniej mam natomiast różów (róży?) do policzków. Całe dwa egzemplarze w idealnych dla mnie odcieniach brzoskwini :) Używam ich na okrągło.

Podczas wykonywania makijażu najbardziej lubię robić kreskę :) Wymaga to czasu i precyzji, ale mimo to ;) Natomiast najmniej lubię tuszować rzęsy. Mało kiedy jestem stuprocentowo zadowolona z efektu, często gdzieś się ubrudzę... Żmudna robota.

Najlepszy podkład do cery mieszanej i względnie bezproblemowej to moim zdaniem Revlon ColorStay, ale uwaga, ten w formie musu! Pisałam o nim TUTAJ. Używam go do dzisiaj. Fluid ColorStay jakoś mnie nie przekonuje... Najlepszy korektor pod oczy - Skinfood DarkCircle Salmon Concealer :) (KLIK). Najlepsze cienie - te z paletek Sleek :) Najlepsze i niedrogie zarazem. Ja kocham Oh So Special (KLIK). Najlepszy tusz - od kilku miesięcy króluje u mnie Maybelline One by One. Z tymczasową przerwą, bo znowu cieszę się przedłużonymi u kosmetyczki rzęsami ;)

Najdroższe w moim zbiorze są perfumy. Victor & Rolf - Flowerbomb edt, Ginestet - Botrytis, Nina Ricci - Belle de Minuit, Serge Lutens - Un bois vanille... Sama nie wiem, za które z nich zapłaciłam najwięcej. W każdym razie warto było :)) Gdyby zawęzić kryterium do kosmetyków kolorowych, to najdroższe i najbardziej ekskluzywne w moim kufrze są Meteoryty Guerlain (pisałam o tych pudrach TUTAJ). Najtańszymi posiadanymi przeze mnie kosmetykami są lakiery do paznokci - pewnie z powodu ceny ciągle daję się skusić na nową buteleczkę...

Najrzadziej używam mazideł do ust. Mam jedną pomadkę ochronną, która idzie w ruch zimą (naturalnie każdej zimy kupuję świeżą ;)), dwa balsamy Rosebud których używam, jak mi się przypomni, jeden błyszczyk kolorowy wygrany w rozdaniu i jedną szminkę otrzymaną od koleżanki. Jednak kolor na ustach - to nie dla mnie. Wolę wyraźnie podkreślone oczy :) Najczęściej używam pudru i perfum. Minimum dwa razy dziennie (wykluczając dni, kiedy nie wystawiam nosa z domu).

Marka, której mazidła do twarzy zrobiły na mnie najlepsze wrażenie, to Sanoflore (KLIK). Z pewnością wrócę do ich kremów. Najmniej przypadły mi do gustu kremy Nivea (nie licząc wersji klasycznej i soft - ich jednak używam bardziej do ciała, niż do twarzy).

Za najlepszy kosmetyk pielęgnacyjny do ciała uważam... oliwkę dla niemowląt :) Najgorszego nie wytypowałam.

Najlepszy peeling do twarzy - droboziarnisty od Perfecty :) (KLIK). Tu także brak najgorszego - każdy mniej lub bardziej pomaga uzyskać gładką cerę. Najlepszy peeling do ciała - zaparzone i przestudzone fusy kawy :) Serio! A wymieszane z cukrem i żelem pod prysznic / oliwką to już w ogóle torpeda ;) Najlepsza gąbka myjąco-peelingująca: Syrena Antycellulit :) dostępna w Rossmannie.

Najlepszą kuracją dla moich farbowanych, często prostowanych włosów są zdecydowanie oleje - z Sesą (KLIK) na czele. Przy okazji poruszę temat szamponów - najgorsze dla mnie są te o wodnistej konsystencji (np. Radical) oraz te bez silikonów w składzie, naturalne... Plączą mi włosy. Nie lubię!

Zabiegi kosmetyczne, za którymi najmniej przepadam, to demakijaż, depilacja i wmasowywanie preparatów ujędrniających.

Najprzyjemniejsze w aplikacji są moim zdaniem perfumy :) zaraz po nich korektor do brwi Delia (KLIK) - sekunda roboty a efekt jak malowany ;) i róż do policzków. No i wszystko to, czym mogę zrobić fajną kreskę ;) A przy okazji - najbardziej fantastyczny pędzelek do linerów to ten z H&M! :)

O jakich niewymienionych przeze mnie 'naj' chciałybyście jeszcze przeczytać? ;))

Zgrany duet :)

Nadchodzi najbardziej nijaki miesiąc w roku. Zimno, ciemno, wietrznie, deszczowo, buro, brzydko... Jak ja nie lubię listopada! Postanowiłam, że nie dam się jesiennemu nastrojowi. Będę ożywiać codzienność, skupiać się na pozytywnych akcentach. Od teraz. Akcję rozpoczęłam od paznokci ;) Elektryzująca fuksja plus trochę błyskotek to świetny początek! Tak myślę :)


Ze swojego lakierowego pudełka wyjęłam lakier Inglot nr 939 oraz top coat Essence Circus Confetti. Ten pierwszy kocham za kolor (niesamowity, głęboki odcień fuksji), konsystencję, szybkość wysychania i trwałość. Do zarzucenia mam mu właściwie tylko jedno: ma zdecydowanie za wąski pędzelek. Trzeba się namachać, żeby pokryć lakierem całą płytkę paznokcia za jednym razem. Nie zrażam się jednak, kolor wygrywa :) Natomiast co do Circus Confetti - co tu dużo mówić :) Efekty specjalne w buteleczce. 

Co uzyskałam dzięki połączeniu tych dwóch lakierów? Spójrzcie :) Na paznokciach mam dwie warstwy Inglota i jedną warstwę top coatu Essence. 



Wesoło i optymistycznie :) O to chodziło! Moim zdaniem Inglot 939 i Essence Circus Confetti to bardzo zgrany duet :))

piątek, 28 października 2011

Palce lizać ;))

Wczoraj była sałatka, dzisiaj zapraszam na deser! Zaangażowałam przyjaciółkę do wspólnego pieczenia halloweenowych ciasteczek. Na czym polega ich halloweenowość? Spójrzcie :))


Piekłyśmy... paluszki rodem z opowieści o Frankensteinie ;)) 

Na przepis trafiłam dzięki A., autorce Zuego Bloga (KLIK). Ta z kolei wygrzebała go z czeluści forum strony gazeta.pl. Ja nieco go zmodyfikowałam, a teraz przekazuję dalej. Receptura na tak osobliwe smakołyki musi być szerzej znana ;))

Składniki (proporcje na 40 - 50 paluszków):

250 g miękkiego masła (1 i 1/4 kostki)
1 szklanka cukru (zwykłego lub pudru)
1 jajko
1 łyżeczka olejku migdałowego (niekoniecznie)
1 łyżeczka olejku waniliowego (niekoniecznie)
3 szklanki mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
duża szczypta soli
opakowanie całych migdałów (nie płatków!)
2 łyżeczki dżemu (truskawkowego, borówkowego lub porzeczkowego)

Przygotowanie:

Zmiksuj wyjęte wcześniej z lodówki, miękkie już masło z cukrem. Dodaj jajko, olejki, część mąki wymieszanej z proszkiem do pieczenia i solą - miksuj nadal. Następnie dosyp resztę mąki, wyrabiaj ciasto ręką. W razie, gdyby ciasto było kleiste podsypuj je mąką, nawet jeśli jej ilość w cieście miałaby przekroczyć wspomniane wyżej trzy szklanki. Uformuj kulę, opakuj ją w woreczek i włóż do zamrażalnika na ok. 30 minut. Zblanszuj migdały (zalej wrzątkiem, a następnie obierz ze skórki). Po upływie wyznaczonego czasu włącz piekarnik - musi nagrzać się do ok. 200 - 210 stopni C. Wyjmij ciasto, odkrawaj po kawałeczku, formuj paluszki. W miejsce paznokci wciskaj migdały. Pod niektóre z nich kapnij nieco dżemu, który da dramatyczny efekt wypływającej krwi ;) Miejsca "stawów" ponacinaj nożem dla uzyskania charakterystycznych linii. Kładź paluszki na wyłożonej papierem do pieczenia blasze. Wsadź ją do mocno nagrzanego piekarnika (w ledwo ciepłym ciasto rozpłynie się, paluszki stracą kształt). Piecz przy użyciu dolnej i górnej grzałki przez około 10 - 12 minut.


Przepraszam za jakość zdjęć, były robione wieczorem - nie mogło się obyć bez lampy. Musiałam działać, bo obawiałam się, że paluszki nie doczekają do rana... ;)

Polecam Wam formować wąskie paluszki i nie przejmować się, że migdał jest szerszy niż one same - ciasto urośnie (rozszerzy się) podczas pieczenia. Szkoda, że nie wiedziałam tego wcześniej - większość moich paluszków po upieczeniu bardziej przypominało ogórki tudzież myszy... Do zdjęcia wybrałam najwęższe ;))

Wypieki z zewnątrz są lekko chrupiące, w środku natomiast miękkie, maślane. Palce lizać! Dosłownie i w przenośni ;)))
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...