piątek, 27 kwietnia 2012

Prezent zza Odry :))

Przy okazji wczorajszej prezentacji zakupów wspomniałam, że zza Odry przywiozłam także coś dla Was :) Nie pozwolę Wam czekać - zwłaszcza, że mam powód do świętowania! Podczas mojej nieobecności liczba publicznych obserwatorów bloga Na obcasach przekroczyła magiczny tysiąc :)) Dzięki za uznanie i wyrazy sympatii! To wiele dla mnie znaczy :)

Przejdźmy do meritum ;) Przygotowałam dla Was dwa zestawy.

Zestaw nr 1:


- malinowy balsam do ust Balea,
- pielęgnacyjny olejek do twarzy, ciała i włosów Alverde - Dzika róża i rokitnik o pojemności 100 ml,
- kremowy, ciemnoróżowy lakier do paznokci Basic,
- lakier z kolorowymi, brokatowymi drobinkami Basic,
- czarna kredka do powiek Basic.

Zestaw nr 2:


- malinowy balsam do ust Balea,
- pielęgnacyjny olejek do włosów Alverde - Migdały i olej arganowy o pojemności 50 ml,
- kremowy, ciemnobeżowy lakier do paznokci Basic,
- brązowa kredka do powiek Basic.

Zainteresowane? :))

Zasady rozdania:

1. Musisz być publicznym obserwatorem bloga Na obcasach.
2. Musisz pozostawić pod tą notką komentarz, w którym podasz:
- nick, pod którym obserwujesz mojego bloga,
- swój adres mailowy.
3. Rozdanie otwarte jest zarówno dla dotychczasowych, jak i dla nowych obserwatorów.
4. Zestawy zostaną przypisane do zwyciężczyń losowo - pierwszy zestaw dla pierwszej wylosowanej, drugi dla drugiej :)
5. Top Komentatorom przyznaję po jednym dodatkowym losie :)


6. Rozdanie zamykam w niedzielę 6. maja. Wyniki ogłoszę dzień lub dwa dni później.

To jak? Kto ma ochotę na mały prezent zza Odry? :))

czwartek, 26 kwietnia 2012

Zaszalałam! Mega-haul :))

Wróciłam! :) Trzy doby poza domem. Połowę tego czasu spędziłam w samochodzie. Na szczęście drugą połowę spożytkowałam w przyjemniejszy sposób ;)) Kiedy postanowiłam, że pokażę Wam swoje zdobycze uświadomiłam sobie, że w ciągu ostatnich kilku tygodni kupiłam o wiele więcej niż to, co przywiozłam z Niemiec... Przychodzę więc z mega-haulem :)) Będzie dużo zdjęć! Gotowe? ;)

Wraz z nastaniem astronomicznej wiosny zapragnęłam odświeżyć szafę. Zaowocowało to zakupem kilku rzeczy. Zaczęło się od wizyty na Asos.com. Kliknęłam czarną spódnicę (fason "tulipan"), złotą koszulkę (już ją widzę do czarnych rurek :)) i liliową kopertówkę:


W Reserved wpadły mi do koszyka dwie spódnice - cóż mogłam zrobić, leżały idealnie... w sensie, że na mnie, nie na półce ;)) Btw ten sklep kiedyś wykończy mnie finansowo, co rusz coś wpada mi tam w oko ;)


Przyszła pora na poszukiwanie delikatnych białych sandałków z odsłoniętą piętą i bez "japonkowego" paska... Moje ukochane Street'y dokonały żywota w zeszłym roku, po czterech sezonach intensywnego użytkowania. Godnych następców znalazłam na Allegro :)


Tam też upatrzyłam śliczną koszulę. Idealna na wiosnę i lato!


Parfois to kolejny butik, w którym toczę bój sama ze sobą. Za każdym razem mam ochotę kupić więcej niż mogę ;) Ostatnio zaszalałam - wyszłam stamtąd z dwiema torebkami :) Jedna biała z wycinankami, przez które widać brązowy wkład i zakładana przez tułów, druga czarna, pikowana, na łańcuszku, do noszenia na ramieniu.


Nie jest tajemnicą, że jestem podatna na kuszenie - zwłaszcza, kiedy moja zakupowa chcica jest aktywna ;) Jedna z moich koleżanek (FF :*) bez ostrzeżenia pokusiła internetowym sklepem Top Secret. Jak skutecznie, możecie zobaczyć poniżej ;)


(foto: sklep.topsecret.pl)

Jestem pozytywnie zaskoczona jakością tych rzeczy! Stacjonarnie nigdy nie potrafię znaleźć w TS nic godnego uwagi, a tu nagle takie perełki :)) z których większość miała bardzo korzystne ceny. Gdyby doliczyć błyskawiczną i darmową przesyłkę kurierską... To na pewno nie były moje ostatnie zakupy w tym sklepie :))

Koniec końców doszłam do wniosku, że nie mam balerinek... Zeszły sezon był ostatnim dla kilku moich ukochanych par. Z pomocą znowu przyszło Allegro ;)


Kolejną parę kupiłam stacjonarnie, w CCC. Znalazłam ją przypadkowo, podczas nabywania półsportowych butów, które posłużą mi między innymi podczas nadchodzącego (nadmorskiego :)) urlopu:


Dość garderoby, czas na kosmetyki! Oprócz standardowych produktów typu płyn micelarny, zmywacz do paznokci i tym podobne w ostatnim czasie skusiłam się na dwa przedmioty marki TheBalm: rozświetlacz Mary-Lou Manizer i róż do policzków Hot Mama! :)


No dobrze, przejdźmy do moich nabytków aus Deutschland ;) W krótkim czasie udało mi się odwiedzić Aldiego, REWE, Schleckera i DM, czyli miejsca już mi znane - wpadam tam podczas każdej wizyty za Odrą.

Oczywistym jest, że nie mogłam wrócić bez zapasu ulubionych słodyczy ;)


W pyszne przekąski zaopatrzyłam również całą swoją rodzinę. Oczywiście zaliczam do niej też Figę i Muchę ;)))


A teraz to, co zapewne interesuje Was najbardziej. Nabytki z drogerii ;)






Żele pod prysznic Balea z limitowanej serii. Mydełko, odżywka i duuuużo olejków Alverde. Bajery do kąpieli Kneipp i Tetesept. Korektory pod oczy Maybelline i Basic. Lakiery do paznokci Basic i P2. Do tego parę innych drobiazgów :)) Jestem usatysfakcjonowana ;)

Zdradzę Wam, że zza zachodniej granicy przywiozłam także coś ... dla Was :)) Szczegóły niebawem. Bądźcie czujne! :)

niedziela, 22 kwietnia 2012

Auf Wiedersehen! ;)

Kochani, znikam na chwilę. Jadę za Odrę w celach służbowo-turystycznych i z niekłamaną nadzieją, że uda mi się upolować jakąś kosmetyczną perełkę ;) Wracam w połowie tygodnia. Do zobaczenia! ;)


sobota, 21 kwietnia 2012

Ciasteczkowy potwór :D

Przedwczoraj było kulinarnie, wczoraj włosowo. Dzisiaj proponuję Wam połączenie obu tych tematów ;)) Będzie o smarowaniu włosów ciasteczkami :D

(foto: zdrowekosmetyki.com.pl)

Olejek kokosowy Parachute :)

Wysokiej jakości czysty olej kokosowy, który ma szczególne właściwości, wzmacniające, nawilżające, odżywcze oraz wygładzające włosy. Masaż skóry głowy tym olejkiem stosowany regularnie przynosi niesamowite korzyści w pielęgnacji włosów, zwłaszcza przesuszonych, matowych i odwodnionych. Kwasy tłuszczowe zawarte w olejku chronią włosy, przywracają im lekkość i wygładzają ich strukturę dostarczając im jednocześnie niezbędnych minerałów, takich jak magnez, potas, wapno i żelazo. Olejek Parachute również wspaniale wpływa na suchą skórę głowy przywracając jej komfort, równowagę i witalność poprzez odpowiednie nawilżenie. Olejek kokosowy jest niezwykle ważnym "przyjacielem" włosów, gdyż bardzo dokładnie uzupełnia łuski włosów, sprawiając że włosy stają się elastyczne i lśnią naturalnym blaskiem. Olejek Parachute zapobiega wypadaniu włosów, polecany jest do regeneracji włosów jak i codziennej pielęgnacji.
(źródło: helfy.pl)


Butelkę o pojemności 200 ml kupiłam w sklepie Helfy.pl za 20 złotych (KLIK).

Olejek w temperaturze pokojowej przybiera stan stały. Przed użyciem należy go rozpuścić - robię to wkładając butelkę do miseczki / umywalki wypełnionej gorącą wodą. Po upływie około 2 minut kosmetyk jest gotowy do użycia.

Kokos Parachute jest bardzo wydajny - dzięki dość tłustej konsystencji już niewielka ilość wystarcza, by pokryć całe włosy (przypominam: olejowanie włosów polega na nabłyszczeniu ich olejem, a nie na sprawieniu, że te będą w nim pływać :) na swoje długie do łopatek pasma każdorazowo zużywam maksymalnie jedną łyżkę stołową kosmetyku). Bez obaw nakładam go również na skórę głowy - nie zanotowałam spotęgowanego wypadania. Zmywanie tego olejku nie stanowi problemu dla żadnego szamponu. Włosy po jego zastosowaniu faktycznie są bardzo miękkie, wygładzone i błyszczące.

Warto dodać, że olej kokosowy Parachute nadaje się nie tylko do włosów :) Zdarza się, że rozcieram w dłoniach 3-4 krople i nakładam go na noc na twarz. Bywa, że stosuję go do ciała (świetnie regeneruje przesuszoną skórę, dlatego często smaruję nim dłonie). Czasami wkrapiam odrobinę na wacik nasączony płynem micelarnym, którym następnie zmywam makijaż. Natłuszczam nim skórki wokół paznokci. Uniwersalny produkt, prawda? :)

Jak dla mnie, ten olejek ma same zalety :) a największą z nich zdecydowanie jest jego zapach. Wiecie jak pachną ciasteczka - kokosanki?

(foto: kwestiasmaku.com)

No właśnie :)))) Podczas aplikacji olejku Parachute wokół roztacza się delikatna, nienachalna woń jeszcze ciepłych kokosanek. Poezja :)) Żałuję, że nie utrzymuje się na włosach zbyt długo. Olejek nakładany na noc rano już nie pachnie. Delektuję się tą wonią każdorazowo po aplikacji, tuż przed snem. Czuję się wtedy jak Ciasteczkowy potwór :DDD

(foto: images.wikia.com)

Zjem je wszystkie! ;)))

Znacie olejek kokosowy Parachute? Podzielcie się spostrzeżeniami z jego stosowania :)

piątek, 20 kwietnia 2012

Wielofunkcyjna :))

Jako początkująca włosomaniaczka nie mogłam przejść obojętnie obok odżywki, na temat której tyle dobrego pojawiło się już w blogosferze. Różowa Isana z olejkiem z babassu. Czy trzeba ją przedstawiać? :)


Na wszelki wypadek to zrobię ;))

Długotrwałe wygładzenie oraz odczuwalna jedwabistość dla niesfornych i kręconych włosów. Zawiera doskonale dobrane substancje wysokiej jakości gwarantujące włosom pielęgnację, jakiej potrzebują. Odżywcze składniki pielęgnacyjne, wzbogacone cennym olejkiem z babassu, wzmacniają włosy. Substancje czynne wysokiej jakości, ze specjalnym czynnikiem zapobiegającym puszeniu się włosów, długotrwale wygładzają niesforne, kręcone pasma i sprawiają, że stają się one jedwabiście miękkie. Włosy łatwo się rozczesują i nabierają olśniewającego połysku. Produkt łagodny dla skóry, przetestowany dermatologicznie, przeznaczony do codziennego stosowania.


Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Glycerin, Cetrimonium Chloride, Bis-Diglyceryl, Polyacyladipate-2, Orbignya Oleifera Oil, Behentrimonium Chloride, Hydroxyethylcellulose, Isopropyl Alcohol, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Parfum, Citric Acid, Sodium Hydroxide.

Opakowanie tej odżywki o pojemności 300 ml kosztuje około 5 złotych. Relacja ceny do ilości jest bardzo okej. Natomiast relacja ceny do jakości to już w ogóle istna rewelacja :)) Moje włosy pokochały ten kosmetyk. Może nie nabierają "olśniewającego połysku" (producenta jak zwykle poniosło ;)), ale na pewno są miękkie, wygładzone i zdyscyplinowane :) a przy tym nieobciążone.

Stosuję tę odżywkę na trzy sposoby:

1. Jako drugie "O" w metodzie mycia włosów OMO,
2. Jako typową odżywkę do spłukiwania (czyli zgodnie z przeznaczeniem), którą po myciu trzymam na całej długości włosów przez około 2-3 minuty,
3. Jako maskę, którą wzbogacam półproduktami, a następnie trzymam pod foliowym czepkiem i ręcznikiem przez minimum pół godziny.

W każdym przypadku sprawdza się wyśmienicie. Jest naprawdę wielofunkcyjna :)

Nie dość, że różowa Isana jest tania i bardzo skuteczna, to jeszcze przyjemna w stosowaniu. Pachnie ładnie, lekko pudrowo, niezbyt intensywnie. Ma idealną konsystencję - jest dość gęsta, nie spływa z mokrych pasm, a jednocześnie nie jest na tyle zwarta, żeby nie dało się np. umyć nią włosów (czego ja sama nie próbowałam, do mycia włosów u nasady zawsze wybieram szampony).


Jedyny minus to trochę za twarde opakowanie. Wydobycie resztek kosmetyku stanowi małe wyzwanie. Jednak - jak widzicie na powyższych zdjęciach - da się :) głównie dzięki temu, że odżywka stoi na korku. Pusta butla leci do kosza, a ja ... wyciągam z szuflady następną. Nie wyobrażam sobie rozstania z tą odżywką, niedawno przezornie zrobiłam zapasy ;) a podczas ostatnich zakupów w sklepie ZSK.pl wrzuciłam do koszyka stuprocentowe masło babassu. Wkrótce sprawdzę, czy to właśnie temu składnikowi odżywka Isana zawdzięcza moją miłość ;)

Znacie odżywkę Isana z olejem z babassu? W jakiej roli najlepiej się u Was sprawdza? A może nie sprawdza się wcale...? Podzielcie się wrażeniami :)

czwartek, 19 kwietnia 2012

Naleśnik rodem z Meksyku :))

Uwielbiam mączne dania. Niestety ;)) Pierogi, kopytka, naleśniki pod każdą postacią... Jedną z wariacji na ich temat jest tortilla, na którą właśnie teraz Was zapraszam :D

Nie jestem aż tak ambitna, żeby samodzielnie przygotowywać te placki. Swoje opakowanie 12 sztuk o średnicy 30 cm kupiłam w Macro. Nie musicie jednak jechać aż tam ;) Dostaniecie je w każdym szanującym się markecie. Oprócz nich do przyrządzenia kilku sztuk tortilli według mojego przepisu potrzebujecie:

- pół kilograma fileta z indyka,
- główkę kapusty pekińskiej,
- dwóch ogórków kiszonych,
- jogurtu naturalnego,
- majonezu,
- kilku ząbków czosnku,
- kilku łyżek oleju,
- przyprawy do kebaba / shoarmy,
- pieprzu i soli.

Krok po kroku:

Mięso pokrój w niewielkie paski, a następnie zamarynuj w oleju i przyprawie. Odstaw na 2-3 godziny do lodówki. Następnie usmaż je na złoto lub ugrilluj. Umyj i posiekaj kapustę pekińską oraz pokrój ogórki w plasterki. W miseczce wymieszaj ze sobą kilka łyżek jogurtu naturalnego, trochę majonezu, kilka rozgniecionych ząbków czosnku, szczyptę pieprzu i odrobinę soli. Nasmaruj placek powstałym sosem. Następnie na jego część nałóż garść kapusty, kurczaka i kilka plasterków ogórka.



Następnie załóż naleśnik przy jednym boku ... 


... i zwiń w rulon :)


Gotowe tortille włóż do piekarnika nagrzanego do 180 stopni C, ustawionego na termoobieg. Odczekaj kilka minut ... i już, gotowe! Wcinaj ze smakiem niezależnie od pory dnia bądź nocy :))


Dodatki do tortilli to kwestia gustu. Ja zawsze dodaję sos czosnkowy, kapustę pekińską i kawałki mięsa. Resztę wymieniam :) Tym razem wrzuciłam plastry ogórka kiszonego. Czasami wybieram pomidora, kukurydzę, cebulę, oliwki... Według uznania :)

Z jakich dodatków składa się Wasza ulubiona tortilla? :)

środa, 18 kwietnia 2012

Tak pachnie zakochanie :)

Zastanawiałyście się kiedyś, jaki zapach mógłby odwzorować emocje towarzyszące pierwszemu pocałunkowi zakochanych? Jak mogłyby pachnieć perfumy, które opisują początek młodzieńczej miłości? Ja już wiem :)  Moją historię opowiada Amor Amor od Cacharel. I nie stwierdzam tego tylko ze względu na nazwę ;)

(foto: eperfum.eu)

Tego zapachu nie da się pomylić z żadnym innym. Jest popularny, mainstreamowy, daleko mu do szczytu wyrafinowania ... a jednak jest bardzo charakterystyczny :) To miks dojrzewających w słońcu, słodkich cytrusów i aromatycznych wiosennych kwiatów. Z czasem pierwsze co raz bardziej ustępują miejsca drugim. Amor Amor wywołują u mnie odczucia, które towarzyszyły fazie zauroczenia drugą osobą - uśmiech, błogostan, radość, chęć na więcej... Dla mnie ten sztandarowy zapach Cacharel jest uosobieniem późnej wiosny - tryskającej nową energią, ciepłej, słonecznej, sprzyjającej zakochaniu. Jego nazwa najwyraźniej nie jest przypadkowa ;)

Mimo wszystko nie uważam, żeby woda Amor Amor była zarezerwowana wyłącznie dla młodych i zakochanych. Uwielbiam ją ja, choć pierwsze "motyle w brzuchu" od dawna mam już za sobą ;) Ubóstwia ją moja mama, której ta przywodzi na myśl miłe wakacyjne wspomnienia. Czerwone Amor Amor są nieprzewidywalne jak samo zakochanie - nie sposób odgadnąć komu zapadną w serce :) Moje skradły już dawno temu!


Za mną wypsikane 100 ml. Ze mną 50 ml, które znika z flakonika w tempie wprost zastraszającym :) Ostatnio nie sięgam po nic innego. W końcu mamy wiosnę! Nie ma lepszej pory ... na Amory ;))


Perfumy Cacharel Amor Amor doczekały się już kilku wersji. Absolu, Elixir Passion, Forbidden Kiss, Eau Fraiche, Sunrise, Sunshine, Tentation, Delight ... Wszystkie piękne. Jednak żadna nie przypadła mi do gustu tak, jak klasyczna edt :) 

Nuta głowy: konwalia, czerwona pomarańcza, różowy grejpfrut.
Nuta serca: mandarynka, melati, różana esencja.
Nuta bazy: białe piżmo, drewno sandałowe, wanilia, szara ambra.

Swoją pięćdziesiątkę kupiłam niedawno za bardzo okazyjną, dwucyfrową kwotę na Bao.pl :)

Jeśli znacie Amor Amor dajcie znać, która wersja zdobyła Wasze uznanie :) A jeśli nie znacie ... czas poznać i pokochać! Kiedy jak nie wiosną? :)

wtorek, 17 kwietnia 2012

90 Day Shred ;)

Jestem z siebie dumna. Jak już wiecie z TEGO i TEGO posta, w lutym rozpoczęłam trening 30 Day Shred by Jillian Michaels. Duma wynika z faktu, że wciąż się trzymam, ćwiczę! Jednak mój 30 Day Shred potrwa jakieś 90 dni ;) Nie trenuję według zaleceń autorki programu, która przykazuje poświęcić 10 dni z rzędu na pierwszy, 10 kolejnych na drugi i 10 następnych na trzeci level. Moja modyfikacja polega na tym, że po dwóch tygodniach z filmikiem z poziomu pierwszego zaczęłam cykl mieszany - żongluję poziomami. Trenuję codziennie! Z drobnymi wyjątkami... Czasami zdarzają mi się krótkie przerwy trwające od jednego do trzech dni. Powodowane są głównie sytuacjami losowymi. W dni beztreningowe brakuje mi tej dawki wysiłku i poczucia satysfakcji. Nie wierzę że to piszę, ale chyba uzależniłam się od ruchu ;) Ja, leń patentowy! Ja, osoba która zazwyczaj miała słomiany zapał do ćwiczeń i rezygnowała po kilku podejściach. Paradoksalnie trzymam się w ryzach dzięki temu, że trzeba ćwiczyć codziennie. Wiem, że każdego dnia muszę odrobić tę pańszczyznę, nie ma zmiłuj. Gdyby trening polegał na ćwiczeniu 2-3 razy w tygodniu, pewnie szybko by mi się odechciało.

(foto: iconcdn.com)

Codzienny trening wchodzi w krew, jest obowiązkowym punktem planu dnia, utrzymuje motywację na określonym poziomie. Ta z kolei rośnie zamiast spadać, bo szybko widać pierwsze efekty :) Po dwóch miesiącach, w trakcie których ćwiczyłam głównie level pierwszy i drugi, widzę znaczny postęp :)) Jestem silniejsza, mam o niebo lepszą kondycję, poprawiła mi się postawa, zarysowały się mięśnie (co widzę głównie po rękach), pośladki lekko się podniosły, skóra stała się jędrniejsza (choć tu zadziałały również masaże i peelingi) i przede wszystkim!!! zgubiłam 2,5 cm w talii :)))) bez żadnej diety - a musicie wiedzieć, że nie stronię od kulinarnych grzechów... powiedziałabym nawet, że są nieodłączną częścią mojego menu ;)

Jillian to jedna z niewielu trenerek, z którą tak dobrze mi się "współpracuje". Potrafi do mnie dotrzeć :) Kiedy już zakończę mój 90 (a może i więcej) Day Shred, z pewnością sięgnę po inny trening jej autorstwa. Tymczasem podam Wam linki do wszystkich trzech poziomów programu, który praktykuję obecnie - wiem, że znalezienie ich w sieci nie jest zbyt łatwe. 


Odbieram Wam argument pod tytułem "nie ćwiczę, bo nie mam dostępu do filmiku" ;) 

Kto trenuje razem ze mną? :)) Jakie są wasze wrażenia związane z 30 Day Shred?

środa, 11 kwietnia 2012

Farbowanie henną Khadi vol. 1 - Orzechowy Brąz

Długo się wahałam, oj długo! Opakowanie henny Khadi (KLIK) kupiłam na Helfach (KLIK) ładnych kilka miesięcy temu. Zamierzałam na jej rzecz zrezygnować z drogeryjnych, chemicznych farb do włosów. Kupiłam i ... naszły mnie obawy. Od tamtej pory pudełko leżało w szufladzie, a ja starałam się rozwiać swoje wątpliwości odnośnie farbowania henną...

(foto: zdrowekosmetyki.com.pl)

Było ich sporo. Czy poradzę sobie z tą metodą? Czy uzyskam pożądany kolor? Czy henna, która przecież oblepia każdy włos, przepuści do jego wnętrza cenne składniki z nakładanych później olejków i odżywek? Czy wypłucze się równo z całej długości włosów? Czy w razie czego zastosowana później farba chemiczna wniknie we włosy równomiernie? Miałam wiele pytań. Ale skoro henna już była w mojej komodzie ...

Od 8 dni jestem po pierwszym farbowaniu czystą henną Khadi w odcieniu: Orzechowy Brąz (KLIK). Z pomocą przyszła mi moja niezawodna M. - bez jej pomocy na bank nie dałabym sobie z tym rady :) 

Procedura wygląda następująco. Najpierw myjemy włosy szamponem bez silikonów - ja wybrałam Alterrę (KLIK). Po myciu owijamy mokre włosy ręcznikiem i przystępujemy do przygotowania henny. Przesypujemy zielony proszek do pojemnika (najlepiej takiego, który można spisać na straty - u mnie padło na pojemnik po lodach) i zalewamy go bardzo ciepłą wodą (ok. 50 st. C), a następnie mieszamy aż do uzyskania gładkiej, niezbyt gęstej, ale też niespływającej z pędzla masy. Tak przygotowaną papkę nakładamy na wilgotne włosy pasmo po paśmie. Następnie owijamy głowę folią i ręcznikiem, by utrzymać temperaturę. Po upływie określonego czasu (30 minut do 2 godzin) spłukujemy hennę z włosów wyłącznie przy użyciu ciepłej wody. Nie stosujemy kosmetyków (szamponów, odżywek, olejków itp.) przez najbliższą dobę! Henna potrzebuje czasu, by spoić się z włosami i w pełni rozwinąć kolor.

TUTAJ znajdziecie wiele przydatnych rad odnośnie farbowania henną Khadi. Dowiecie się stamtąd między innymi tego, co można dodać do mieszanki, by zmodyfikować uzyskany przy jej pomocy odcień włosów. Praktyczne wskazówki na temat farbowania henną przeczytacie również u Anwen: KLIK.

Tyle teorii, a co z praktyką?

Zacznę od tego, że henna nie pachnie zbyt przyjemnie... Jej zapach przywodzi mi na myśl woń tanich papierosów palonych w ilości hurtowej tuż obok sklepu zielarskiego. Na szczęście aromat traci na mocy po rozrobieniu proszku z wodą. Na swoje długie do łopatek włosy postanowiłam rozmieszać całe opakowanie, czyli 100 gram pudru. Pierwszy błąd popełniłam oceniając temperaturę dodawanej do niego wody. Dziś wiem, że musi być dość gorąca, a nie tylko ciepła. Wiem też, że należy dodać jej więcej, niż zrobiłam to pierwotnie. W trakcie farbowania musiałam dolewać wrzątku, żeby ogrzać i nieco rozrzedzić gęstniejącą hennę. Aplikacja (dokonywana przez wprawioną w tym temacie M.) trwała niemal godzinę... Równomierne nałożenie henny nastręcza więcej trudności niż nałożenie tradycyjnej, chemicznej farby. Po pokryciu wszystkich włosów włożyłam na głowę foliowy czepek, który następnie owinęłam ręcznikiem. Trzymałam kompres przez kolejną godzinę. Kiedy minęła, nadszedł czas na wypłukiwanie. To chyba najgorszy etap całego przedsięwzięcia... Dokładne wypłukanie henny z włosów (przy użyciu bardzo ciepłej wody) zajęło mi ok. 10 minut. Już w trakcie stwierdziłam, że moje włosy są tępe, szorstkie i niemiłosiernie splątane... Nie wyobrażam sobie rozczesywania tego kołtuna bez Tangle Teezer'a (KLIK), zwłaszcza, że nie można użyć żadnego wspomagacza w postaci odżywki. Po rozczesaniu (żmudnym i delikatnym) i wysuszeniu nie byłam pełna entuzjazmu. Włosy wciąż były nieprzyjemne w dotyku. Na dodatek uzyskałam kolor ciemniejszy i chłodnieszy, niż zamierzałam. Nie czynię z tego zarzutu, bo to akurat moje niedopatrzenie - producent wyraźnie określa Orzechowy Brąz jako odcień ciemny i chłodny. Wyszło dokładnie tak, jak powinno. Że oczekiwałam koloru ciepłego i bardziej rudawego - to już osobna historia ;)

Zgodnie z zaleceniami nie myłam włosów przez następną dobę. Do pierwszego mycia (podczas którego obserwowałam zabarwiony na zielono strumień spływający z mojej czupryny) użyłam drogeryjnego szamponu i odżywki z silikonami. Niestety nie doświadczyłam tej cudownej gładkości, o której czytałam u innych bloggerek. Włosy nadal były lekko szorstkie, pozbawione śliskości, skłonne do plątania (zupełnie tak, jak gdyby były przesuszone). Sytuacja powtarzała się przez kolejne 3 - 4 mycia. Dopiero teraz, po ponad tygodniu (i około sześciu myciach) od farbowania moje włosy nabierają obiecanej miękkości i gładkości. Odetchnęłam z ulgą - bałam się, że już na zawsze będę skazana na lekko usztywnione pasma. Stwierdziłam, że odzyskują formę głównie dzięki olejowaniu.

Trzeba dodać, że po farbowaniu Khadi nie zaobserwowałam wzmożonego wypadania włosów, które występowało po każdorazowym malowaniu farbami drogeryjnymi (również tymi bez amoniaku).

Bardzo na plus oceniam fakt, że henna ... wyprostowała mi włosy :D Efekt ten zawdzięczam z pewnością faktowi, że henna tworzy wokół każdego włosa otoczkę, tym samym lekko go obciążając i pogrubiając. Spójrzcie:


Po lewej zdjęcie "przed" z marca 2012 (KLIK), po prawej zdjęcie "po" z 8. kwietnia 2012 (miniona niedziela) - na obu widzicie włosy nietknięte prostownicą! a jedynie wysuszone i rozczesane.

Tego samego dnia wykonałam zdjęcie, które wykorzystałam do notki o makijażowym niezbędniku (KLIK). Wrzucam je ponownie, żebyście mogły dokładniej ocenić kolor, który uzyskałam farbując włosy Orzechowym Brązem:


Pamiętajcie, że henna, która jest przecież środkiem naturalnym, nie ma właściwości rozjaśniających. Przy jej pomocy można jedynie pogłębić lub przyciemnić kolor włosów. Nie bez znaczenia jest również fakt, że u Was ta sama henna (vide: Orzechowy Brąz) może dać zupełnie inny efekt niż u mnie. Wiele zależy od wyjściowej barwy i kondycji włosów, od czasu trzymania mieszanki na głowie, a być może i od temperatury oraz rodzaju wody wykorzystanej do rozrobienia proszku.

Myślę, że henna to idealne rozwiązanie dla posiadaczek zdrowych włosów. Otoczone naturalną, ochronną warstewką henny zareagują blaskiem i gładkością. Spójrzcie tylko na włosy IdaliiKLIK. Moje - porowate i zmęczone wieloletnim prostowaniem - nie odpowiedziały na hennę tak dobrze, jak czynią to włosy nieskalane zniszczeniami. Proponuję więc: najpierw długotrwała, odbudowująca strukturę włosa kuracja, później henna. Dla mnie jest już za późno, pierwsze koty za płoty ;)) A skoro już zaczęłam, to się nie poddaję :) zwłaszcza że uważam, że henna ma potencjał - nawet kiedy nakładana jest na włosy, których kondycja pozostawia trochę do życzenia. Każdego kolejnego dnia obserwuję swoje włosy i coraz bardziej się do niej przekonuję. Już kupiłam kolejne opakowanie Khadi. Tym razem padło na Jasny Brąz, opisywany przez producenta jako kolor średni i ciepły (tak tak,  ciepły, sprawdziłam trzy razy ;)). Kolejne farbowanie planuję na początek maja. Dam znać co z tego wyszło :)

Macie doświadczenia z farbowaniem henną Khadi? A może macie jakieś pytania, na które nie udało mi się odpowiedzieć w tej notce? Piszcie, pytajcie - jestem do dyspozycji :)

wtorek, 10 kwietnia 2012

Jak na spowiedzi ;)

Trafiło i na mnie. TAGiem "50 pytań do..." obdarowała mnie Anwen. Nie będę się migać... Chętnie wysłucham Waszych pytań i odpowiem na nie (prawie) jak na spowiedzi ;)


Zasady:

1. Napisz od kogo otrzymałaś tag i zamieść link do bloga osoby, która Cię wyróżniła.
2. Wklej logo tagu wpisując wcześniej swój nick.*
3. Odpowiedz szczerze na 50 pytań zadanych w komentarzach pod notką.
4. Nominuj dowolną ilość blogerek, o których chcesz się czegoś dowiedzieć :)

*celowo nie wpisałam nicku, żebyście mogły kopiować banner TAGu do swoich notek ;)


... a tymczasem słucham. Dajcie upust swojej ciekawości. Byle nie za bardzo ;)))

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Jakość za grosze :))

Zaledwie wczoraj pokazałam Wam mój makijażowy niezbędnik (KLIK). W komentarzach pod tamtym postem kilka z Was poprosiło o recenzję pudru E.L.F. - Complexion Perfection. Nie pozwolę Wam czekać :) Oto i ona!

(foto: eyeslipsface.co.uk)

Complexion Perfection to puder korygujący zamknięty w zgrabnej, solidnej puderniczce z lusterkiem. Składa się z czterech różnobarwnych prostokątów. Każdy z nich ma specjalistyczne zadanie. Przynajmniej w teorii ;) Żółty neutralizuje cienie, niebieski rozjaśnia, zielony pomaga ukryć zaczerwienienia, różowy odświeża look. Nie dajcie się na to nabrać! Wierzę w tę 'koloroterapię' pod warunkiem, że mówimy o typowych korektorach, a nie o pudrze, którego na dodatek używa się w sposób globalny, poprzez mieszanie ze sobą wszystkich barw. Complexion Perfection nie ukryje niedoskonałości cery, czego zresztą wcale od niego nie oczekiwałam. Kupując go miałam nadzieję otrzymać fajny jakościowo, trzymający makijaż w ryzach, matujący kosmetyk. I taki właśnie otrzymałam :)) Choć początki nie były łatwe... Puder nie wtapiał się w skórę, lekko bielił, dawał efekt mąki. Działał, ale nie wyglądał. Nie mogłam zrozumieć, skąd te wszystkie zachwyty? Aż w końcu mnie olśniło. Pędzel! Complexion Perfection wymaga pędzla miękkiego i łagodnego do granic możliwości. Takiego, którym można miziać buzię przez 24 godziny na dobę bez obawy o najdrobniejsze podrażnienia. Niestety nie polecę Wam żadnego konkretnego modelu, sama posiadam pędzel 'no-name' kupiony za 35 złotych przez zupełny przypadek. Źródło nieznane :)


Zaraz po zakupie zaaplikowałam nim rzeczony produkt. Dopiero wtedy zrozumiałam o co tyle szumu :)

Complexion Perfection w ciągu kilku chwil od nałożenia ładnie stapia się z cerą, wiążąc makijaż i utrwalając go na minimum kilka godzin. Po efekcie przysypania mąką nie ma śladu. CP świetnie matuje moją mieszaną cerę - i nie jest to płaski mat :) Poprawki w strefie T konieczne są dopiero pod koniec dnia. Kosmetyk nie wchodzi w pory, nie zapycha, nie uczula.

Po lekturze kilku innych recenzji tego pudru wiem, że bardzo różnie oceniacie aspekt jego wydajności. Część z Was narzeka, że puder pyli i znika z opakowania z prędkością światła. Idalia napisała, że Complexion Perfection wystarcza jej na niecałe dwa miesiące (KLIK). Dla mnie to szok! Na zużycie, które widzicie na powyższym zdjęciu (stanowiące mniej więcej połowę całości pudru) pracowałam codziennie przez kilka długich miesięcy! Na dodatek mój egzemplarz nie pyli... Czyżby stopień sprasowania Complexion Perfection różnił się w zależności od partii / czasu / miejsca produkcji? ... Na szczęście nie ma to wpływu na jego jakość :)

Gorąco polecam Wam ten kosmetyk. Właściwości Complexion Perfection są w pełni zadowalające. Bije na głowę wszystkie inne pudry w swojej klasie. A kosztuje tylko 3,5 funta! (KLIK) Możecie go kupić również na Allegro. Tam zapłacicie więcej, ale... CP i tak będzie wart tych pieniędzy :) Jestem pewna, że po zużyciu obecnie posiadanego egzemplarza sięgnę po kolejny. Świetna jakość za przysłowiowe grosze, to lubię :))

niedziela, 8 kwietnia 2012

Makijażowy niezbędnik :)

Nie ukrywam, lubię mieć wybór. Mój kuferek pełen jest różnego rodzaju kosmetyków do makijażu. Korektory, podkłady, pudry, róże, rozświetlacze, kredki, eyelinery, cienie ... Części z nich używam okazyjnie. Mam jednak swój żelazny zestaw, bez którego nie wyobrażam sobie wykonania codziennego mejkapu. Od wielu tygodni kształtuje się następująco:


Korektor: płynny Golden Rose 05 pod oczy (KLIK) i MAC Studio Finish Concealer NC20 na cerę.
Podkład: Revlon ColorStay Mineral Mousse 020 (KLIK i KLIK) lub (częściej) Rimmel Match Perfection Cream Gel Foundation 100 Ivory.
Puder: E.L.F. Complexion Perfection.
Róż do policzków: E.L.F. Blush - Candid Coral (KLIK).
Rozświetlacz: Physicians Formula - Translucent Pearl (KLIK).
Kreska: tu panuje różnorodność :) wymiennie sięgam po żelowe eyelinery E.L.F, liner Zoeva lub kredki Basic.
Brwi: korektor Delia (KLIK i KLIK)- czarny lub brązowy, w zależności od tego jaki efekt chcę uzyskać.

Jak może zauważyłyście, w moim zestawie brakuje tuszu do rzęs. Nie potrzebuję go :) ponieważ od kilku miesięcy noszę jedwabne rzęsy zakładane metodą 1:1 (KLIK):


Przy okazji dodam, że bardzo polubiłam produkty marki Eyes Lips Face. Jak bardzo, widać po zużyciu powstałym w ciągu kilku miesięcy :)


Po cienie do powiek sięgam sporadycznie. Zazwyczaj noszę tylko wyrazistą kreskę - w takim makijażu oka czuję się najlepiej. Jeśli już jednak mam ochotę umalować oko cieniami, wybieram paletkę Nyx Nude on Nude (KLIK) lub Sleek Oh So Special (KLIK).


Szminek i błyszczyków praktycznie nie używam. Po balsamy do ust sięgam głównie w celach pielęgnacyjnych.

Mniej więcej tak prezentuje się mój codzienny makijaż:


Równa kolorytowo, rozświetlona cera, ujarzmione brwi oraz podkreślone oczy. Do tego psik ulubionych perfum i już, gotowe. Cała ja :)

Jak prezentuje się Wasz makijażowy niezbędnik? Który kosmetyk zajmuje w nim najważniejszą pozycję? :)

sobota, 7 kwietnia 2012

Niezłe jaja... ;)))

Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy! 

Życzę Wam wspaniałych Świąt Wielkanocnych :)
Niech upłyną w spokoju i miłej atmosferze.
Niech będą pełne uśmiechu i radości.
Niech będą obietnicą, że wkrótce wszystko co złe, zmieni się na lepsze :)
Życzę nie tylko smacznego jajka, ale i smacznych mazurków!
I żeby w biodra nie poszły... ;)))

(foto: mykmyk.pl)

Z okazji Świąt mam dla Was kilka wielkanocnych ciekawostek dotyczących jednego z symboli tych świąt, czyli pisanek :)

Pisanki to pospolita nazwa wielkanocnych kolorowanych jajek, najczęściej kurzych, kaczych lub gęsich, choć od niedawna na stołach pojawiają się również jaja strusie.

W zależności od techniki zdobienia, świąteczne jajka mają różne nazwy.

Kraszanki (malowanki, byczki) powstają przez gotowanie jajka w uzyskiwanych ze składników naturalnych, barwnych wywarach: brązowym lub pomarańczowym z łupin cebuli; różowym z soku z buraka; zielonym z pędów młodego żyta; czarnym z łupin orzecha włoskiego, kory olchy lub dębu; żółtym z nagietka lub kory młodej jabłoni i fioletowym z kwiatu ciemnej malwy.

Różnobarwne desenie pisanek powstają przez rysowanie na skorupce gorącym roztopionym woskiem (przy pomocy szpilki, igły, szydła lub drewienka), a następnie zanurzenie jajka w barwniku. 

W regionie Białegostoku jednobarwne pisanki wykonywane były bez narzędzi, poprzez nakrapianie wosku na jaja albo poprzez nanoszenie elementów graficznych rozgrzanym końcem świecy.

Oklejanki (naklejanki) są zdobione sitowiem, płatkami bzu, kolorową tkaniną lub błyszczącym papierem.

Nalepianki powstają przez ozdabianie skorupki kolorowymi skrawkami z papieru, a popularne były w okolicach Łowicza i w dawnym województwie krakowskim.

Inne rodzaje malowanych jajek to: rysowanki, skrobanki i drapanki.

Stała ekspozycja ponad 1000 pisanek, znajduje się w Muzeum Pisanek będącego częścią Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu (Podlasie).

Dawniej pisanki zakopywano przed furtką prowadząca do domu, pod progami mieszkań i budynków gospodarczych, aby odstraszyć wszelkie zło i aby w domu i gospodarstwie się darzyło. Pisankami dzielono się z inwentarzem domowym, a skorupki dodawano do wysiewanego zboża, aby dawało wysokie plony. Skorupki rzucano również na dachy domów, co miało chronić je przed uderzeniem pioruna lub rozsypywano po kątach izb w celu zabezpieczenia przed robactwem.

(źródło: pinger.pl)

Najbardziej zadziwiła mnie końcówka pierwszej ciekawostki :D To muszą być niezłe jaja... ;))))
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...