Już prawie połowa lutego! A ja dopiero teraz otwieram blogowo ten miesiąc, ech... Ostatnio nie nadążam za codziennością ;) Część mojego wolnego czasu pochłania oczywiście lektura. Czytam dla relaksu, dla przyjemności i przy okazji w ramach akcji
52 Książki :) Choć od początku roku przeczytałam już kilka godnych polecenia tomów, to w głowie wciąż mam książkę, po którą sięgnęłam zaraz na początku stycznia.
Cyrk nocy Erin Morgenstern. W związku z nią można snuć wiele domysłów, formułować wiele interpretacji, ale jedno można powiedzieć na pewno: jest inna!

W wędrownym cyrku dzieją się rzeczy niezwykłe, bardziej niezwykłe niż popisy akrobatów i treserów. To cyrk magiczny, w którym do pojedynku stają zakochani, a ich bronią jest wyobraźnia. Londyński reżyser Chandresh Lefèvre postanawia stworzyć cyrk. Nie przypuszcza, że stanie się on areną rozgrywek między znanym prestidigitatorem a "mężczyzną w szarym garniturze", a raczej między ich wychowankami: Celią i Markiem. Młodzi, nieświadomi konsekwencji walki, którą mają ze sobą stoczyć, kreują w cyrku wiele niezwykłych, magicznych przestrzeni. To stanowi sens ich zmagań i tło ich miłości. Jednak każda potyczka zbliża ich do końca, kiedy na placu boju może pozostać tylko jedno z nich...

Pierwsza "baśniowa" książka od czasów Harrego Pottera, która zrobiła na mnie tak duże wrażenie. Jakkolwiek to zabrzmi, Cyrk nocy to książka magiczna. Wyobraźcie sobie czarno-biały cyrk, który otwiera swe podwoje wyłącznie nocą. Mało tego - co wieczór pojawia się w innym miejscu, nigdy nie wiadomo na jak długo. Zachwyca i fascynuje widzów bogactwem doznań i swoją nietuzinkowością, która poniekąd jest wynikiem walki toczącej się pomiędzy parą czarodziejów...
Trudno pisać o tej książce, nie uchylając przy tym rąbka tajemnicy i nie psując przyszłym czytelnikom przyjemności z odkrywania jej treści. Nie napiszę więc o zachwycającej Celii, o "listach miłosnych" które wymieniała z Marco, o bliźniętach, o wielkim domu w którym odbywały się późne kolacje, o Drzewie Życzeń, o butelkach z zapachami ani o czekoladowych myszach ...
Le Cirque des Reves nie ma nic wspólnego z tandetnymi klaunami, wytresowanymi psami ani przemalowanymi pseudo-artystkami. To nie cyrk tworzy magię, lecz na odwrót. Ja jestem oczarowana. W książce można dostrzec pewne niedociągnięcia - czyżby debiutującej tą powieścią Erin Morgenstern zabrakło pomysłu na mistrzowskie zamknięcie wątku pojedynku? Tak sądzę. Jednak mimo to Cyrk nocy porwał mnie swoją wyjątkowością, plastycznością i subtelnością. Do tego stopnia, że jestem pod jego wrażeniem do dzisiaj, choć od przeczytania ostatniej strony minęło już kilka tygodni. Czuję się jak jedna z reveurs. Zupełnie jakbym nosiła czerwony szal... :)