wtorek, 26 listopada 2013

TAG: Kierowcą być :)

Niby już od dawna nie bawię się w tagi, ale na ten po prostu muszę odpowiedzieć ;) Kierowcą być. Fajny temat! Zainteresowanych zapraszam do lektury moich odpowiedzi :)


1. Za którym razem zdałaś/eś prawo jazdy?

Za drugim razem. Pierwszy egzamin oblałam na placu. Cofając po łuku dwukrotnie najechałam na linię. Bałam się właściwie tylko tego jednego manewru - no i masz babo placek... Parkowanie nie sprawiało mi problemu, jazda tym bardziej. Wiedziałam, że jak już wyjadę z placu na miasto, to zdam. Za drugim razem tak właśnie się stało :)

2. Od ilu lat masz prawo jazdy?

We wrześniu minęło osiem :) Zdawałam egzamin niemal od razu po ukończeniu osiemnastego roku życia. Bardzo chciałam mieć prawo jazdy tak szybko, jak to tylko możliwe.

3. Jakie kategorie prawa jazdy posiadasz?

B. Gdybym miała zdawać na kolejną kategorię, to z pewnością byłaby to kategoria C uprawniająca do kierowania pojazdem samochodowym o dopuszczalnej masie całkowitej przekraczającej 3,5 t, z wyjątkiem autobusu, a także ciągnikiem rolniczym lub pojazdem wolnobieżnym ;)

4. Jakim samochodem odbyłaś/eś swoją pierwszą samodzielną jazdę?

Czerwonym Volkswagenem Golfem IV :) Należał do rodziców. Po kilku miesiącach dostałam go "w spadku" ;)

5. Za co dostałaś/eś pierwszy mandat?

Oczywiście, że za przekroczenie dozwolonej prędkości...


6. Twój ulubiony zapach do samochodu.

Generalnie nie używam tego typu bajerów, ale gdybym miała wybierać, to byłby to zapach słodkiej pomarańczy :)

7. Jakiego rodzaju muzyki słuchasz jeżdżąc autem?

Zazwyczaj puszczam radio RMF lub Eska. Z płyt słucham Beyonce, Nelly Furtado, Amy Winehouse, Michaela Buble (zwłaszcza w okresie okołoświątecznym) i składanek starych, dobrych hitów (Modern Talking i Abba - love love love). A bywa i tak, że prowadząc samochód lubię posłuchać po prostu ... ciszy.

8. Co jest dla Ciebie "must have" w twoim aucie?

Chusteczki higieniczne i paliwo w baku ;)

9. Jak często sprzątasz swoje auto?

Według potrzeb. Latem częściej, zimą rzadziej, ale generalnie nigdy nie dopuszczam do tego, żeby samochód zarósł kurzem. Rzeczy walające się luzem sprzątam na bieżąco. 

10. Jaka była twoja najdalsza podróż samochodem jako kierowca?

Było ich trochę :) Przejechałam niemal połowę trasy Kraków - Paryż - Kraków (vanem moich rodziców, ze znajomymi), połowę dystansu Kraków - Łeba - Kraków (również vanem rodziców i ze znajomymi ;)), sporą część drogi z Krakowa do niemieckiego Saarlouis leżącego niedaleko od francuskiej granicy i z powrotem (dużym, dostawczym busem mojego taty)... Dość często wpadają mi też krótsze trasy, jak np. Kraków - Przemyśl czy Kraków - Warszawa, które pokonuję swoją ukochaną Corsą :)

(źródło: mój Instagram KLIK)

11. Czy zdarzyło ci się kiedyś złapać gumę i zmieniać przebitą oponę?

Złapać gumę - tak, zmieniać oponę - nie. Ale potrafiłabym, bo jestem dość mocno obyta z tematem ;) Powiedzmy, że mam to we krwi :DDD


12. Mapa papierowa czy nawigacja?

Nawigacja. 

13. Czy lubisz podróżować jako pasażer?

Lubię, zwłaszcza kiedy prowadzi osoba, która w mojej ocenie potrafi dobrze jeździć, ale wolę być kierowcą ;)


14. Preferujesz spokojną czy szybką jazdę autem?

Hm... Najbardziej preferuję jazdę dynamiczną :) Częściej jeżdżę szybko niż powoli, ale nie ma to nic wspólnego z brawurą. Uważam, że potrafię dostosować prędkość i styl jazdy do warunków i własnego samopoczucia.

15. Czy zawsze zwracasz uwagę na znaki?

Nie zawsze. Stałe trasy pokonuję poniekąd "na pamięć". 

16. Co najbardziej denerwuje Cię u innych kierowców.

Blokowanie lewego pasa. Jeśli ktoś ma ochotę jechać powoli, to proszę bardzo, ale błagam - od tego jest prawy pas. Brawura też mnie wkurza, bo w jej wyniku może ucierpieć ktoś niewinny...

17. Jaką porą roku najbardziej lubisz jeździć autem i dlaczego?

Wiosną i latem :) Suche drogi, jasność panująca do późnych godzin wieczornych, świergot ptaków, zielone drzewa, wiatr we włosach i te sprawy ;))) Ale generalnie lubię prowadzić samochód o każdej porze dnia, nocy i roku :)

18. Jazda w dzień czy w nocy?

Każda pora jest dobra ;)

19. W czasie upału otwarta szyba czy klimatyzacja?

 Wolę otwartą szybę, ale zdaje egzamin tylko przy umiarkowanych upałach i umiarkowanej prędkości ;) dlatego częściej wybieram klimatyzację.

20. Jaki jest twój wymarzony samochód?

Jasne, że ślinię się na widok Mercedesa CLS czy Jaguara XF i chciałabym je mieć, ale może zatrzymajmy się na bardziej realnych marzeniach ;) Bardzo podobają mi się SUVy - nie tylko wizualnie, ale też ze względu na funkcjonalność. Od kilku miesięcy moją uwagę przyciąga Kia Sportage :)


Uwielbiam prowadzić. Za kierownicą czuję się jak ryba w wodzie i nieważne, czy to kierownica osobówki, busa, vana, tira czy traktora ;) Jestem ciekawa jak za kółkiem radzą sobie inne blogerki. Jeśli macie ochotę odsłonić kilka motoryzacyjnych faktów ze swojego życia, czujcie się otagowane!

poniedziałek, 25 listopada 2013

Avon online!

Jakiś czas temu odezwała się do mnie przedstawicielka firmy Avon pytając, czy zgodzę się, by coś do mnie przesłała. Przystałam na propozycję, zwłaszcza że już od bardzo dawna nie miałam kontaktu z produktami tej marki. Byłam ich ciekawa. Spodziewałam się, że dostanę do testów jakiś szampon, cień do powiek i lakier do paznokci. Możecie sobie więc wyobrazić moją konsternację, kiedy jakiś czas później dotarło do mnie pokaźnych rozmiarów pudło... lekkie jak piórko. Avon wysłał do mnie trochę powietrza czy ki diabeł? ;) Okazuje się, że w pewnym sensie faktycznie tak było :DDD W paczce znalazłam ...


... balon i płaskie, eleganckie pudełeczko. Kolejna myśl: czyżby wysłali do mnie kolekcję błyszczyków? Żaden inny kosmetyk raczej by się tam nie zmieścił. I tu największe zaskoczenie: nie dostałam od Avonu żadnych mazideł. W pudełeczku znalazłam informację, że Avon otworzył sklep online (KLIK) oraz voucher, który mogę tam wykorzystać. Super! Dostęp do kosmetyków tej marki zawsze był dla mnie ograniczony, a zamawianie z katalogów za pośrednictwem konsultantki i późniejsze odbieranie zamówienia nieco problematyczne. Teraz mogę poszperać w asortymencie Avonu w zaciszu własnego domu, bez pośpiechu skompletować koszyk i czekać, aż przesyłka dotrze pod same drzwi. Dzięki temu na pewno chętniej skorzystam z oferty. 


Voucher, który otrzymałam od firmy zamierzam wymienić na kosmetyki, do testów których zamierzam Was zaprosić :) W przesyłce ze sklepu internetowego Avon z pewnością znajdzie się coś dla Was. Bądźcie czujne! A tymczasem życzcie mi udanych zakupów ;)


niedziela, 24 listopada 2013

Kąpielowe love :)))

Cześć! Jak Wam mija ten deszczowy niedzielny wieczór? Ja właśnie zmagam się z bólem głowy i ogólnym nicmisięniechce... Jedyne, na co mam ochotę, to relaksująca kąpiel i czytanie książki w cichym, ciepłym łóżku. Tym lepiej się składa, że to akurat dzisiaj postanowiłam napisać Wam kilka słów o żelach pod prysznic Balea. Tak a'propos tej kąpieli ;)


Balea to marka własna drogerii DM (Drogerie Markt). Bardzo żałuję, że sieć nie ma swoich sklepów w Polsce, bo to utrudnia nam dostęp do świetnych i tanich kosmetyków - nie tylko Balea, ale i Alverde czy P2. Mam to szczęście, że mniej więcej raz w roku bywam w Niemczech gdzie odwiedzam DM, z którego za każdym razem wychodzę obładowana po same uszy, żeby mi zapasów do czasu kolejnej wizyty starczyło ;) Tym, którzy nie mają okazji, żeby odwiedzić któryś z europejskich punktów DM pozostają sklepy internetowe (wypatrzyłam, że np. sklep bioema.pl KLIK oferuje kosmetyki Balea w bardzo przyzwoitych cenach :)). 

Żele pod prysznic Balea są moimi kąpielowymi hitami. Bez kitu, każdy jeden jest genialny ;) Lista zalet nie ma końca. 300 ml produktu zamkniętego w pięknym, kolorowym i praktycznym opakowaniu to koszt rzędu zaledwie pięciu złotych. Wszystkie żele Balea mają dość gęstą, kremową konsystencję. Doskonale się pienią, co przekłada się na wysoką wydajność. Porządnie myją, nie uczulają i nie wysuszają skóry. No i bosko pachną! Zapachy są idealnie odwzorowane. Nie ma mowy o chemicznych nutach. Hawaii Pineapple naprawdę pachnie jak soczysty ananas, a Feigen- und Schokoladenduft faktycznie uwalnia zapach czekoladowych ciasteczek okraszonych egzotycznymi owocami. Miałam już dziesiątki wersji zapachowych i - z ręką na sercu - każda była super :) Zapachy są wyczuwalne podczas kąpieli, więc nie trzeba przykładać nosa do butelki, by cokolwiek poczuć, a jednocześnie nie męczą i nie utrzymują się na skórze. Jestem zachwycona! Warto dodać, że Balea wciąż wypuszcza nowe warianty. Wiele z nich to edycje limitowane. Nie ma nudy ;)

Wad nie stwierdzono. Nie mam się do czego przyczepić! No może poza wspomnianą już dostępnością ;)

Znacie żele pod prysznic marki Balea? Jaka jest Wasza ulubiona wersja zapachowa? :)

***

Nawiasem mówiąc - pierwsza setka na Instagramie pękła! Dziękuję :)


Nie sądziłam, że ta zabawa aż tak mnie wciągnie ;)

wtorek, 19 listopada 2013

Urodzinowy finał :)

Dziewczyny, czas na rozstrzygnięcie! Przychodzę do Was z wynikami rozdania wieńczącego trzy lata istnienia Na obcasach :) Ogromnie dziękuję za wszystkie ciepłe słowa i wspaniałe życzenia! To bardzo miłe i motywujące :))) Przypominam, że grałyście o kominek zapachowy z Aromatelli, woski Yankee Candle oraz żel pod prysznic i mydełko Organique:



Wiele z Was wyraziło chęć zgarnięcia urodzinowego prezentu, ale - jak to w życiu bywa - zwycięzca jest tylko jeden. A jest nim ...


E.!

Serdecznie gratuluję :) i czekam na maila z adresem do wysyłki! 

Tym, którym się nie udało mówię - jeszcze będzie szansa :) chociażby przy okazji kolejnych urodzin bloga :DDD

niedziela, 17 listopada 2013

Skurar, moja miłość :)

Leniwy niedzielny wieczór to doskonała pora na ten wpis. Chciałabym zaprezentować Wam moją wnętrzarską miłość od pierwszego wejrzenia. Przebojem wdarła się do mojego mieszkania. Seria Skurar z Ikei :)


Zwariowałam na punkcie tych koronkowych wzorów zdobiących białe miski, świeczniki, lampiony, podstawki i osłonki na doniczki. Cudne, cudne po stokroć :))) W moim domu można je spotkać niemal na każdym kroku. Znalazłam dla nich różne zastosowania - od standardowych po nieco bardziej kreatywne. Spójrzcie :)












Skurar - love love love. Moja ulubiona seria z Ikei, która generalnie nigdy nie zawodzi. Wprawne oczy dostrzegą w moich wnętrzach więcej ikeowych zdobyczy, Skurar to tylko niewielki procent ;) ale za to najpiękniejszy!

Czy Was seria Skurar urzekła równie mocno jak mnie? A może macie jakieś inne, ulubione serie lub przedmioty rodem z Ikei? :)

***

Przypominam o urodzinowym rozdaniu (KLIK)!
Zgłoszenia przyjmuję już tylko do północy :)

czwartek, 14 listopada 2013

To już trzecie urodziny!

A może dopiero trzecie? ;) Tak czy owak - dzisiaj blog Na obcasach kończy trzy lata! :) Oceniam ten czas jako bardzo inspirujący, pouczający, bogaty w nowe doświadczenia. Były wzloty i upadki, było sporo zmian - od tytułu bloga, przez jego profil, aż po wygląd. Trzy lata pisania, a ja wciąż dojrzewam jako blogerka. I bardzo się w tej roli realizuję :) Bez Was nie byłoby to możliwe, bo cóż to byłby za blog, którego nikt nie czyta? ;) 

DZIĘKUJĘ - za to, że tu zaglądacie, czytacie, doradzacie, wyrażacie swoje zdanie. W ramach wdzięczności mogę zrobić dwie rzeczy: nieustannie pracować nad jakością Na obcasach i sprezentować Wam coś miłego z okazji tych blogowych urodzin. Pierwsze ocenicie wraz z upływem czasu, a co do drugiego... ;)



Przygotowałam dla Was relaksacyjny zestaw na długie, jesienno - zimowe wieczory :))) W jego skład wchodzą:




Mam nadzieję, że wygląda kusząco ;)))

Aby zdobyć w/w prezent urodzinowy musisz jedynie:
- być publicznym obserwatorem Na obcasach,
- wyrazić chęć udziału w zabawie zostawiając komentarz pod tym wpisem - pamiętaj, by zawierał informację pod jakim nickiem obserwujesz mojego bloga.

Z okazji tych trzecich blogowych urodzin życzę sobie dotrwania do osiemnastki ;) i samych takich fajnych, zaangażowanych Czytelników, a Wam życzę powodzenia! Zgłoszenia przyjmuję do niedzieli 17 listopada do 23:59. Wynik ogłoszę tak szybko, jak to tylko będzie możliwe :)

Komu prezent, komu? :DDD

środa, 13 listopada 2013

A co ja gorsza? ;)

Od wielu miesięcy podglądam, jak chwalicie się swoimi zapachowymi cudeńkami do wnętrz. Świece, woski, granulki, olejki... Mają je chyba wszyscy. Też używam, nie myślcie sobie :DDD Nie pisałam o tym wcześniej odnosząc wrażenie, że blogosfera nie wytrzyma kolejnego wpisu na temat Yankee Candle, ale w końcu... gorsza nie będę ;))) Zobaczcie, czym pachnie w moim domu :)


Przede wszystkim tarty Yankee Candle, a jakże ;) Mam to (nie)szczęście, że całkiem blisko mam stacjonarny sklep wypełniony po brzegi dobrociami tej marki. Wchodząc tam zawsze dostaję oczopląsu! I nigdy nie potrafię się oprzeć pokusie ;)



Niektóre z powyższych zapachów, jak chociażby Sweet Strawberry czy Vanilla Satin znam już od dawna i wciąż do nich wracam. Bardzo udane. Jednak nie ograniczam się do ulubieńców. Oferta jest zbyt szeroka, by nie testować kolejnych wariantów ;)

Podczas ostatnich zakupów w sklepie Aromatella, które poczyniłam głównie dla kominka, skusiłam się na olejki zapachowe Regent House. Te słodkie, małe buteleczki i taaaaaki wybór zapachów!



Znalazłam dla nich dwa zastosowania: tradycyjnie podgrzewam je w kominku i mniej standardowo wlewam trochę do odkurzacza wodnego tuż przed sprzątaniem. Kiedy kończę, dom pachnie nie tylko czystością :D

Do aromatellowego koszyka wrzuciłam też kominek i zestaw 20 mini-wosków Little Hotties od Bomb Cosmetics. Od dawna miałam na nie chrapkę, są urocze ;) A jak pachną! Małe, ale wielkie :))



Przy okazji tych zakupów przypomniałam sobie, że podczas poprzedniej wizyty na stronie Aromatelli wrzuciłam do koszyka granulki zapachowe Regent House, które po dwóch czy trzech testowych użyciach schowałam na dno pudełka, na jesień. Teraz mam jak znalazł :))


Obstawiona jestem, że hej. Zima stulecia mi niestraszna ;)) 

Jaką formę zapachów do wnętrz wybieracie najchętniej? Woski, granulki, olejki, a może jeszcze coś innego? Czym obecnie pachnie w Waszych domach? :)

poniedziałek, 11 listopada 2013

Można? Można! Nowy początek. Linki.


Bez zbędnych wstępów. Znacie bloga La vie selon Marie? Dzisiejszy wpis jego autorki podsumowujący ostatni rok jej walki o zdrowe i zgrabne ciało (KLIK) spadł mi jak z nieba, motywując mnie do napisania tej notki - bo tak się składa, że dosłownie kilka dni temu postanowiłam wprowadzić w swoim życiu pewne zmiany.

Czas na rachunek sumienia.

Na temat zdrowego odżywiania i treningów przeczytałam już chyba pół Internetu ;) ale ... no właśnie, przeczytałam. I to by było na tyle. Owszem, jem całkiem dobrze i relatywnie zdrowo, ale pozwalam sobie na zbyt wiele ustępstw - tak wiele, że te kulinarne grzechy zdarzają się codziennie. Aktywność fizyczna też nie jest mi obca, ale mój problem polega na tym, że brak mi systematyczności. Mam zrywy, ćwiczę przez miesiąc, dwa, czasem trzy... a potem już mi się nie chce i zalegam na kanapie na kolejnych kilka tygodni tracąc to, co wcześniej wypracowałam. Książkowy przykład słomianego zapału. Codziennie przeglądam zdjęcia fit-metamorfoz na Instagramie i czytam fajne, dietetyczne przepisy na blogach myśląc jednocześnie o tym jaka jestem leniwa. Źle mi z tym... Od dłuższego czasu dojrzewam do myśli, że naprawdę CHCĘ to zmienić. Ćwicząc przez 2 miesiące nie osiągam zbyt wiele, a tym samym zgrabna i silna ja wciąż pozostaję w sferze swoich marzeń. Ważę 54 kg przy 160 cm wzrostu i noszę rozmiar S, ale mimo to nie czuję się dobrze w swoim ciele. Wałeczki na brzuchu, zanikające wcięcie w talii, pośladki już nie tak jędrne jak kiedyś, niewiele siły w rękach i marna kondycja... Pora zamienić skinny fat na skinny fit :) Chcę tak jak Marie - osiągać cel powoli, ale systematycznie i na zawsze. Można? Można! Jej dzisiejsza notka nie pozostawia wątpliwości. 

Myślę, że kluczem do systematyczności jest dopasowanie jadłospisu i rodzaju aktywności fizycznej do własnych możliwości i preferencji. Nic na siłę. Grzech kulinarny? Jak najbardziej, raz czy dwa razy w tygodniu. Ćwiczenia? Tylko takie, które sprawiają mi przyjemność. Żeby nie być gołosłowną, zamierzam cyklicznie rozliczać się przed Wami ze swoich poczynań żywieniowo-treningowych. Planuję zapisać się na jakieś zajęcia. Ćwiczenia w grupie z pewnością będą dla mnie bardziej motywujące niż samotne "treningi dywanowe" ;) Moje jadłospisy z pewnością nie będą super-dietetyczne, bo przecież nie chcę się odchudzać, ale będą zdrowe (przede wszystkim więcej warzyw!). Moim celem jest być smuklejszą, silniejszą, zdrowszą. W weekend poddam się ważeniu, mierzeniu i fotografowaniu, żeby mieć dokładny punkt odniesienia. Mam nadzieję, że za kilka miesięcy będę mogła pochwalić się pierwszymi efektami. Wcześniej będę zdawała (foto)relację z moich poczynań i małych sukcesów. Pierwsze już mam! Np. od kilku tygodni prawie nie słodzę herbaty i zaprzyjaźniam się z kaszą jaglaną :)

Wiecie, że do sezonu bikini zostało już tylko 6 miesięcy? ;) W związku z tym zostawiam Was z garstką linków, pod którymi znajduję sporą dawkę motywacji i inspiracji:

La vie selon Marie (zakładka 'Zdrowy tryb życia') - KLIK
Feed me better - KLIK
Dietetyczne fanaberie - KLIK
Niebieskoszara fit blog - KLIK
Dietetycznie Siostro! - KLIK
Strive for progress not perfection - KLIK
Fitblogerka - KLIK
Gotuj zdrowo - KLIK

Cieszę się. Pierwszy raz w życiu mam poczucie, że to co zamierzam zrobić, to wyzwanie i przygoda, a nie przymus. Będzie fajnie i dam radę ;) ale wspomagania nigdy za wiele. Chętnie przygarnę linki do innych stron dotyczących zdrowego stylu życia. Macie coś w zanadrzu? ;)

niedziela, 10 listopada 2013

Miękki i ciepły :)

Wczoraj wolne, dzisiaj wolne, jutro wolne... Żyć nie umierać :))) Obowiązki domowe mam z głowy, mogę wypoczywać. Leżę i pachnę :DDD Tym razem Black XS od Paco Rabanne.


Znam ten zapach od dawna. Swego czasu przesiadywałam na podforum perfumowym na Wizażu i brałam udział w rozbiórkach flakonów - właśnie wtedy po raz pierwszy spotkałam się z Black XS. Kupiłam odlewkę, którą zużyłam z przyjemnością. Kiedy więc kilka miesięcy temu nadarzyła się okazja, by tanio kupić flakon (50% ceny z okazji likwidacji jednego z salonów Marionnaud), chętnie skorzystałam i przytuliłam 80-tkę ;)



Gdybym miała scharakteryzować ten zapach w jednym zdaniu powiedziałabym, że tak pachnie ciepło. Na początku wyraźnie wyczuwalna jest nuta pieprzowa, jednak już po chwili ustępuje ona miejsca słodkim akordom. Czuć kwiaty, owoce i cukier. Ta faza również trwa krótko. Zapach się wycisza, łagodnieje. Staje się miękki i ciepły. Jest nienachalny, trzyma się blisko skóry. Wąchając go mam skojarzenie z otulającym, pluszowym kocem, pod którym uwielbiam przesiadywać podczas jesienno-zimowych wieczorów :) Black XS ostatecznie znika ze skóry już po dwóch - trzech godzinach, co niestety kiepsko przekłada się na wydajność. Pół biedy, że kupiłam 80 ml za 50% ceny, mogę się dopsikiwać bez żalu ;))

Nuty zapachowe: 
nuta głowy: różowy pieprz, kwiat tamandyrowca, żurawina 
nuta serca: czarny fiołek, ciemiernik wschodni, kwiat kakaowca 
nuta bazy: drzewo Massoia, patchouli, wanilia.

Flakon niestety nie jest zbyt piękny (a na dodatek zrobił mi psikusa, bo na żywo jest ciemnoróżowy, a na zdjęciach wyszedł czerwony - pffffff ;)), ale jestem skłonna przymknąć na to oko. Grunt, że zawartość jest bardzo przyjemna :)

A Wy? Czym dzisiaj pachniecie? :)


PS. Po kombinacjach z czcionką wróciłam do starej, dobrej Georgii. Tamta ostatnia wydawała mi się zbyt surowa... Wchodziłam na bloga niemal co kwadrans i ciągle coś mi nie pasowało. Lepsze okazało się być wrogiem dobrego. To już ostatnia zmiana, słowo! Do trzech razy sztuka ;))

piątek, 8 listopada 2013

Tym razem bez różu ;)

W moim przypadku manicure w kolorze innym niż różowy to sytuacja dość wyjątkowa - uznałam więc, że warto Wam udowodnić, że wbrew pozorom nie samym różem na paznokciach człowiek żyje :DDD Choć jeden z lakierów ma w sobie kapkę różu, ale to tak dosłownie odrobinę ;)


Zamarzył mi się manicure w kolorze nude, a jedynym takim "nudnym" lakierem, jaki wygrzebałam z głębi moich lakierowych pudełek okazał się być Golden Rose nr 208 z serii proteinowej. Do nude idealnego sporo mu brakuje, za dużo w nim różowych tonów, ale wiecie jak mówią - jak się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma ;)))

Już podczas malowania zrozumiałam, dlaczego tak dawno nie sięgałam po ten lakier. Jest po prostu bardzo słaby jakościowo... Ma zbyt rzadką konsystencję, przez co łatwo rozlewa się na skórki. Trzeba sporej wprawy by tego uniknąć. Pędzelek trochę ułatwia sprawę, jemu akurat nie mam nic do zarzucenia. Lakier niestety kiepsko kryje i dość mocno smuży. Potrzebowałam aż trzech warstw, by uzyskać jako takie krycie. Prześwity i smugi nadal były widoczne, ale na czwartą warstwę zabrakło mi cierpliwości ;) Postanowiłam podpimpować ten mani, żeby ukryć niedociągnięcia. Do akcji wkroczył niezastąpiony Circus Confetti od Essence :) Od razu lepiej! 


Zdjęcia robiłam po dwóch dniach od malowania. Na kciuku widać, że lakier już zaczął odpryskiwać. No cóż, nic dziwnego przy tylu warstwach... Gdyby brokat od Essence nie uratował sytuacji, zapewne zmyłabym emalię Golden Rose jeszcze szybciej, niż ją nałożyłam. Nie mam ochoty na kolejne próby ani na trzymanie tego lakieru w roli wypełniacza przestrzeni. Leci do kosza. Cała proteinowa seria Golden Rose jest taka słaba, czy tylko ten kolor jest bublem...? Niemniej jednak sam pomysł na manicure bardzo mi się podoba i w związku z tym zamierzam poszukać na sklepowych półkach lakieru o idealnym odcieniu nude. Polecacie jakiś konkretny? :)

czwartek, 7 listopada 2013

Skapitulowałam... :]




Dziewczyny, bardzo Wam dziękuję za liczny odzew pod wczorajszym postem (KLIK) i przesyłane na maila print-screeny. Wychodzi na to, że większość z Was nie miała problemów z poprawnym wyświetlaniem polskich znaków na łamach mojego bloga. Mimo wszystko martwiły mnie głosy mniejszości, która deklarowała, że w widzi polskie litery wyglądające jak z innej czcionki / powiększone lub w ogóle ich nie widzi. Pisałyście, że aktualizacja przeglądarki / wyczyszczenie cookies nie pomaga. Z uwagi na komfort wszystkich czytelniczek Na obcasach zdecydowałam się na zmianę czcionki. Błagam, powiedzcie, że teraz już wszystko gra, bo w przeciwnym razie będę gotowa się załamać ;)))

środa, 6 listopada 2013

Złłłośśśśliwośśśśćććć rzeczy martwych ;) Technicznie.

Dziewczyny, odkąd na łamach Na obcasach zagościł nowy szablon, a wraz z nim nowa czcionka dochodzą do mnie głosy, że niektórym z Was w niewłaściwy sposób wyświetlają się polskie litery: ą, ę, ś, ć, ź, ż, ó ... zawarte w tekstach, które publikuję. 


Ba, ja sama mam z tym problem. W domu, gdzie wertuję Internet za pośrednictwem przeglądarki Chrome, wszystko jest w porządku, ale już ze służbowego komputera, na którym używam Mozilli, widzę, że polskie znaki się sypią. Wyglądają jak wyjęte z innej czcionki. Zupełnie tego nie rozumiem... Paula, która stworzyła mój nowy szablon, od kilku dni szuka rozwiązania. Radzi, żeby wszystkie osoby, którym polskie znaki zawarte w moim blogu wyświetlają się w błędny sposób, zaktualizowały swoje przeglądarki. W przypadku Mozilli trzeba wejść w 'Pomoc' na pasku zadań a następnie kliknąć 'O programie Firefox'. W Chrome należy kliknąć ikonę 'Dostosowywanie i kontrolowanie Google Chrome', a tam 'Aktualizuj Google Chrome'. Niestety nie wiem gdzie należy szukać opcji aktualizowania w innych przeglądarkach, ale zakładam, że trzeba szukać w Pomocy lub w Narzędziach. 

Potrzebuję informacji zwrotnej. Proszę, dajcie znać, czy polskie litery w moim blogu wyświetlają Wam się w poprawny czy w błędny sposób? Jeśli dostrzegacie nieprawidłowości, napiszcie jakiej przeglądarki używacie i czy jej aktualizacja rozwiązała problem. Wolałabym uniknąć zmiany czcionki, ale jeśli będzie trzeba, to po prostu to zrobię. W końcu chodzi przede wszystkim o komfort czytelników. Czekam na feedback!

wtorek, 5 listopada 2013

Przeciętniaczki z Eklerka ;)

Gdyby ktoś miał się zastanawiać, to już na wstępie wyjaśnię, że Eklerkiem nazywam sklep Leclerc ;) Przyznajcie, że skojarzenie samo się nasuwa :DDD Zupełnie mi tam nie po drodze, więc kiedy już kilka miesięcy temu znalazłam się w okolicy skorzystałam z okazji - weszłam i kupiłam nieznane mi dotąd kosmetyki Pure Coconut marki Inecto - szampon i odżywkę do włosów. Dopytywałyście o nie pod moją notką dotyczącą aktualnej pielęgnacji włosów (KLIK), więc przychodzę z krótką recenzją.


Szampon Pure Coconut zawiera 100% czysty olejek z orzecha kokosowego, który oczyszcza i odżywia suche i zniszczone włosy. Bogata w nawilżające składniki, unikalna formuła szamponu pozostawia włosy, błyszczące, miękkie i podatne na układanie. Bez parabenów.

Mojego aktualnego szamponowego faworyta (KLIK) nie zdetronizował, ale jest naprawdę całkiem fajny :) Pachnie kokosowymi ciastkami (nieco chemicznymi, ale jednak), ma perłowe zabarwienie i lekką formułę. Dobrze się pieni i skutecznie radzi sobie z oczyszczaniem włosów i skóry głowy. Pociąga to za sobą wysoką wydajność. Paradoksalnie okazało się to dla mnie... wadą. Biorąc pod uwagę, że opakowanie mieści aż 500 ml szamponu i że jednorazowo zużywam jego niewielką ilość, po prostu mam go dość ;) Nie mogę go wykończyć! Wieje nudą, a i mdły, ciasteczkowy zapach, który początkowo bardzo mi się podobał, zaczyna mi już przeszkadzać. Myślę, że dobrym rozwiązaniem będzie odstawić go na trochę, zużyć jakiś inny, inaczej pachnący szampon, a następnie wrócić do denkowania Pure Coconut ;) Normalnie w przypływie przesytu pewnie bym go wyrzuciła, ale trochę mi szkoda, skoro jest skuteczny i sprawia, że włosy są miękkie i miłe w dotyku. Po prostu chwilowo potrzebuję odmiany.


Odżywka Pure Coconut odżywia włosy i zapobiega puszeniu się. Zawiera prawdziwy olej kokosowy, który wygładza i odżywia suche, zniszczone włosy. Odżywka ma bogatą, ale jednocześnie lekką formułę. Pozostawia włosy błyszczące, miękkie i podatne na układanie. Nie zawiera parabenów i silikonów.

Konsystencja tej odżywki to dość rzadka, przeciekająca przez palce emulsja. Niestety zbyt lekka, by - jak obiecuje producent - pasma stały się błyszczące i wygładzone. W składzie znajdziemy składniki kondycjonujące i olej kokosowy. To zbyt mało, by skutecznie odżywić włosy. Gdzie ta "bogata formuła" obiecywana na etykiecie? W moim odczuciu ta odżywka po prostu ułatwia rozczesywanie, nic więcej. Znakomicie sprawdzi się w metodzie OMO jako pierwsze "O", czyli po prostu w roli kosmetyku zabezpieczającego włosy na długości przed wysuszającym działaniem piany z szamponów :) Pojemność opakowania: również 500 ml. I tu także mam przesyt ;)

Składy dla zainteresowanych. Po lewej szampon, po prawej odżywka:


Pure Coconut to całkiem przyzwoite kosmetyki w bardzo przyzwoitych cenach (ok. 15 zł za pół litra wydajnego produktu). Sprawiają, że włosy są oczyszczone i miękkie, ułatwiają ich rozczesywanie. Zużywam i nie narzekam, ale powrotu nie planuję. Każdy z nich polecam szczególnie do metody OMO. Oczekującym wygładzenia, odżywienia czy regeneracji włosów odradzam. Po prostu - przeciętniaczki z Eklerka ;)


PS. Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł, że ten Instagram tak wciąga? :DDD Wkręciłam się w to okrutnie ;) Viollet_blog - zapraszam. Dajcie znać jak ja mogę Was tam znaleźć, chętnie popodglądam ;)

sobota, 2 listopada 2013

Follow me on... Instagram & Bloglovin :)

Dziewczyny, idę za ciosem! Przy okazji zmian w szacie graficznej bloga postanowiłam podążyć za postępem ;) Od teraz możecie śledzić moje nowe wpisy na stronie Bloglovin (KLIK). Odkopałam również swój (założony wieeele miesięcy temu) profil na Instagramie: viollet_blog (KLIK), gdzie możecie mnie trochę popodglądać :) Kiedyś nie mogłam się w tym odnaleźć, ale teraz chyba zaczynam się wkręcać ;)


Buttony będące odnośnikami do moich podstron na wyżej wymienionych stronach znajdziecie w prawym górnym rogu bloga. Zapraszam :))

Tymczasem uciekam z mężem na randkę do ... A zresztą, zobaczycie na Instagramie :DDD
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...