niedziela, 29 stycznia 2012

Fajerwerki :)

Nie jest tajemnicą, że uwielbiam błyskotki - również na paznokciach. Moje upodobanie do brokatu ostatnio mocno dochodzi do głosu. Od dwóch miesięcy prawie nie noszę innego mani ;) a lakiery naszpikowane świecidełkami bezwzględnie przyciągają mój wzrok. Nikogo więc nie zdziwi, że i ja uległam szaleństwu na brokatową linię Sensique - Fantasy Glitter :) Do mojego koszyka trafił m.in. 211 - Fireworks.


Lakier nie dość, że z brokatem, to jeszcze fioletowy! :))

Lakiery Sensique Fantasy Glitter (wyprodukowane przez koncern Hean) znajdziecie w drogeriach Natura. Za zgrabną buteleczkę o pojemności 7 ml zapłaciłam ok. 5,50 zł. Bardzo przyzwoita cena :) Sam lakier ma dość gęstą, jakby żelową konsystencję. Jedna warstwa nie daje pełnego krycia - do jego uzyskania niezbędne są minimum dwie. Tyle właśnie zobaczycie na poniższych zdjęciach:



Druga fotka celowo jest prześwietlona - doskonale oddaje kolor lakieru :)

Pomalowałam paznokcie, spojrzałam i ... no okej, fajny lakier. Śliwkowy kolor, nieco chropowata faktura (wyczuwalna nawet przez top coat), dużo niezbyt wyróżniającego się brokatu. Efekt wow przyszedł, kiedy zobaczyłam swoje paznokcie w dziennym świetle :)) Niestety nie udało mi się tego uchwycić na żadnym ostrym, wyraźnym zdjęciu, więc wrzucam takie, jakie mam.


Zwłaszcza na paznokciu palca wskazującego widać, co dokładnie mam na myśli :) Fireworks mieni się wszystkimi kolorami tęczy! Iskrzy, wibruje, rzuca się w oczy. To lubię :)

Glitter Sensique niestety nie grzeszy trwałością. Już po dwóch dniach zauważam pierwsze odpryski, pęknięcia. Na moich paznokciach w nienaruszonym stanie przetrwał maksymalnie trzy dni. To z pewnością wina grubości warstw - nie sposób nałożyć cieniutkiej warstwy żelowego lakieru napakowanego brokatem, a potrzeba minimum dwóch. Do tego base coat, top coat... Tak więc nic dziwnego, że taki manicure nie należy do najtrwalszych. Nie uznaję tego za wadę - zwłaszcza, że tak czy owak maluję paznokcie 2-3 razy w tygodniu :) Zmywanie? Zapewne byłoby koszmarem... gdyby nie patent z folią aluminiową :) Należy ozłocić osobę, która to wymyśliła!

Co sądzicie o lakierze Sensique - 211 Fireworks? Może również go posiadacie? :)

czwartek, 26 stycznia 2012

Cztery kroki :)

Niedawno miałam przyjemność testować nową linię Pantene Pro-V: Nature Fusion, w skład której wchodzą cztery produkty: szampon, odżywka, maska i serum.


Nature Fusion to kosmetyki z kompleksem Cassia, czyli polimerami, które przylegają do włosa chroniąc go i odbudowując. Na wstępie dodam, że łączy je piękny, kwiatowy, lekko słodki zapach. Dla mnie to ważne, więc odnotowuję punkt po stronie plusów :)

Przed Wami cztery komplementarne względem siebie kroki: oczyszczanie, odżywianie, odbudowa i ochrona. Czy ten spacer to droga w stronę pięknych i zdrowych włosów?

Krok pierwszy: oczyszczanie.


Szampon z linii Nature Fusion wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Ma pomarańczową barwę i lekko żelową konsystencję. Jest wydajny, świetnie się pieni, ślicznie pachnie. Czyli w sumie nic szczególnego ;) To, co mnie w nim ujęło to fakt, że włosy (wyjściowo nieco zniszczone, suche) po jego użyciu są miękkie i gładkie. Jeszcze przed użyciem odżywki nie miałam problemu z rozczesaniem ich palcami. Bardzo na plus! To z pewnością zasługa silikonów postrzeganych przez część z Was jako zło, jednak moje włosy bez SLSów zwyczajnie nie potrafią funkcjonować ;) Z pewnością wrócę do tego szamponu.

Krok drugi: odżywianie.


Odżywka to moim zdaniem najsłabszy element serii. Jest po prostu... w porządku. Przyjemna w stosowaniu, dość wydajna. Ułatwia rozczesywanie doraźnie wygładzając włosy, choć i tego nie robi w sposób spektakularny. Jeśli ktoś lubi mieć komplet, może wrzucić ten produkt do koszyka kupując szampon Nature Fusion. Nic nie traci. Ale też niewiele zyskuje... ;)

Krok trzeci: odbudowa.


Producent zaleca, by stosować maskę raz w tygodniu. Ja robiłam to 2-3 razy częściej. Garść tego dość treściwego kosmetyku wmasowywałam w umyte włosy i zostawiałam na kilka minut, po czym spłukiwałam. Wówczas uzyskiwałam efekty porównywalne do tych osiąganych dzięki użyciu odżywki. Dużo lepiej sprawdziło się stosowanie maski w formie następująco przygotowanego kompresu: wmasować garść w wilgotne włosy, rozczesać (grzebieniem z szeroko rozstawionymi zębami lub szczotką Tangle Teezer!), nałożyć foliowy czepek kąpielowy (ewentualnie foliową siatkę), podgrzać suszarką, owinąć głowę ręcznikiem i potrzymać ok. 30 minut. Po spłukaniu tak trzymanej maski włosy rzeczywiście były sypkie, nawilżone i gładkie. Efekt nie był długotrwały (utrzymywał się przez 2-3 dni), ale dobre i to. Ogólnie produkt jest wart uwagi. Jestem na tak.

Krok czwarty: ochrona.


Serum ochronne to moim zdaniem najlepszy element linii Nature Fusion. Oceniam je bardzo wysoko - ku własnemu zaskoczeniu! Ogólnie nie przepadam za tego typu preparatami, więc i do tego byłam sceptycznie nastawiona. Fluidy bez spłukiwania zazwyczaj powodują, że moje włosy są obciążone, skręcone w strąki, nieprzyjemne w dotyku. W przypadku serum Pantene nic takiego się nie dzieje! Na swoje długie, sięgające łopatek włosy nakładam ilość uzyskaną z trzykrotnego naciśnięcia pompki. Preparat wmasowuję w wilgotne, osuszone ręcznikiem i rozczesane włosy od połowy ich długości. Następnie pozwalam czuprynie samodzielnie wyschnąć. Serum wspaniale je dyscyplinuje. Nie dopuszcza do ich puszenia (do którego niestety mają skłonność), pozostawia je gładkie i miłe w dotyku. Przeczesanie włosów palcami to nie problem - pasma łatwo się poddają, rozdzielają się, nie tworzą strąków. Jak mogłam żyć bez tego kosmetyku? :)

Producent reklamując linię Nature Fusion wspomina o włosach 30 razy mocniejszych. Obietnica grubymi nićmi szyta. Przesadzona o jakieś 29 razy ;)) Niemniej jednak linia jest fajna. Żaden z elementów nie jest bublem. Dwa oceniam jako średnie, trzeci jako interesujący, a czwarty jako hit :)) 

Znacie kosmetyki z linii Nature Fusion? Jakie są Wasze wrażenia płynące z ich stosowania? :)

niedziela, 22 stycznia 2012

Technicznie: wnioski.

Po serii prób, eksperymentów, nieudolnym modyfikowaniu kodu HTML i kilku innych, równie zawiłych czynnościach ;) doszłam do kilku wniosków. Mają one związek z moim czwartkowym, technicznym postem. Wiem już, że opcja "odpowiedz" pod każdym z komentarzy występuje tylko wtedy, kiedy mamy na blogu szablon z Projektanta Szablonów. Po załadowaniu dowolnego szablonu z zewnętrznej strony przycisk znikał. Stwierdziłam, że nie jest to dla mnie takie ważne ;) i nawet chciałam zostawić pewien gotowy, pobrany z Internetu szablon, ale posiadał wadę, której nie potrafiłam naprawić. HTML to czarna magia ;) Ostatecznie stworzyłam nowy wygląd bloga w Projektancie. Stonowany, przejrzysty, jasny. I ma opcję "odpowiedz" pod komentarzami :D Nie planowałam tej zmiany. Niemniej jednak mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu :)

(foto: tapety.joe.pl)

czwartek, 19 stycznia 2012

Post techniczny: komentarze.

Zauważyłam pewien problem. Na niektórych blogach pojawił się nowy widok komentarzy. Pod każdym z nich widnieje teraz przycisk "Odpowiedz". Natomiast na moim blogu (i na kilku innych) nadal obowiązuje stary widok, nie dający możliwość bezpośredniej odpowiedzi na konkretny komentarz. Może Wy wiecie o co tu chodzi? Czy trzeba wykonać jakieś magiczne kliknięcie, żeby przełączyć się na nowy widok komentarzy? Dodam, że od dawna jestem przełączona na nowy interfejs Bloggera - o ile to w ogóle ma jakieś znaczenie. Pomocy! ;)

(foto: symetryczna.pl)

A przy okazji: jak zmienić czcionkę komentarzy? ;) Zapragnęłam zmiany i zaczęłam pisać posty czcionką Georgia zamiast czcionką oznaczoną w moim szablonie jako domyślna - niestety nie objęło to komentarzy. Czy jedynym wyjściem jest zmiana szablonu...?

wtorek, 17 stycznia 2012

TAG: Perfect Women :)

TAG Perfect Women przywędrował do mnie od Sabbath (KLIK) i Cammie (KLIK), którym z tego miejsca bardzo dziękuję :) Pora odpowiedzieć!


Zasady:

Wybierz idealne, Twoim zdaniem, kobiety w trzech kategoriach:
- perfekcyjna w swoim zawodzie;
- ideał urody;
- perfekcyjny styl, elegancja.
Jeśli chcesz, dodaj zdjęcia i uzasadnij swój wybór.
Umieść na swoim blogu obrazek z tagiem Perfect Women.
Podaj informację, kto Cię otagował.
Przekaż zabawę kilku innym bloggerkom.

Zacznę od tego, że - moim zdaniem - kobieta idealna nie istnieje :) Podobnie jak idealny mężczyzna. Na szczęście! Osoby idealne byłyby nudne, przewidywalne, a przebywanie z nimi rodziłoby głównie frustrację. Nie to, żebym pochwalała dowartościowywanie się cudzym kosztem! Nic z tych rzeczy. Jednak obecność ideału mogłaby zakończyć się wyszukiwaniem w sobie wad i przywar, które nie istnieją. Podobnie jak ów ideał. Uffff ;)

Tak czy owak biorę udział w grze, traktując jej temat z przymrużeniem oka :)

1. Perfekcyjna w swoim zawodzie.

Do głowy przychodzi mi wiele kobiet. Są wśród nich dziennikarki, pisarki, piosenkarki, aktorki, działaczki... Postanowiłam jednak wskazać podróżniczkę :)

(foto: fakt.pl)

Martyna Wojciechowska. Kobieta - orkiestra. Podróżuje po całym świecie. Zagłębia się w rozmaite kultury, zdobywa najwyższe szczyty (ma na koncie Koronę Ziemi!). Prowadzi programy telewizyjne z pasją opowiadając o swoich dokonaniach, odkryciach, doświadczeniach i przedmiotach zainteresowań. Jako automaniaczka bierze udział w rajdach (jechała w rajdzie Paryż - Dakar). Pisze książki (na koncie ma ich już siedem). Gra i dubbinguje... A do tego wszystkiego odnajduje się w roli żony i matki. Czy jej doba trwa 48 godzin? Nie zrezygnowała ze swoich planów i pasji nawet po złamaniu kręgosłupa. Jest optymistyczna i pełna werwy. Podziwiam :)

2. Ideał urody.

Fizyczne piękno? Pod tym względem jestem nudna ;) Podobają mi się kobiety, które podobają się wielu osobom. Wrzucam kilka przykładów:

(foto: virginmedia.com)

(foto: kozaczek.pl)

(foto: tiptoptens.com)

(foto: allposters.com)

(foto: usmagazine.com)

(foto: pinger.pl)

Olga Kurylenko, Jessica Alba, Kate Hudson, Vanessa Hudgens, Katherine Heigl, Anna Przybylska... Twarze, z których bije piękno. Pełne usta, ładne oczy, zdrowa cera, lśniące włosy. Pewność siebie i seksapil. Oczywiście wiem, że odarte z pięknych ubrań i makijażu nie będą prezentowały się aż tak wspaniale, ale nadal pozostaną bardzo ładne :) Ich uroda przykuwa mój wzrok i budzi lekką zazdrość ;)

3. Perfekcyjny styl, elegancja.

Skupię się na osobie, której nazwisko nasunęło mi się na myśl jako pierwsze. Perfekcyjny styl i elegancja? Mój "szafowy" wzór? Małgorzata Kożuchowska!

(foto: stylio.pl)

(foto: zeberka.pl)


(foto: zeberka.pl)

(foto: media.sophisti.pl)

(foto: topstars.pl)

(foto: magazyndrogeria.pl)

Kobieta z klasą, po prostu :))

Do zabawy zapraszam April i MizzVintage :)

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Absolutny hit!

To dzisiaj: wieczór rolnika. W końcu wszechstronne zadbanie o siebie to prawdziwa orka na ugorze ;)) Wizyta na basenie i w saunie, kąpiel, peeling, oliwkowanie ciała, olejowanie włosów, pielęgnacja dłoni... Podczas wykonywania ostatniego z zabiegów stwierdziłam, że już dzisiaj muszę napisać Wam o genialnym kosmetyku. Takie cudo musi zostać szybko odkryte :)) Pamiętacie mój gwiazdkowy prezent od marki The Secret Soap Store? (KLIK) Dostałam zestaw kosmetyków pachnących moją ukochaną słodką pomarańczą. Testy rozpoczęłam natychmiast! Równie szybko zdążyłam zakochać się w kremie do rąk :))


Jak mówi producent, ten krem do rąk z dwudziestoprocentową zawartością masła Shea to znakomity kosmetyk do pielęgnacji suchej i podrażnionej skóry. Ja posiadam wersję wzbogaconą nutami zapachowymi słodkiej pomarańczy i naturalnymi kwasami owocowymi, dzięki którym krem działa na skórę lekko wybielająco.



Krem zamknięty jest w ekologicznej, aluminiowej, dość miękkiej tubce, z której bez problemu można wycisnąć sto procent produktu. Mimo to tubka jest solidna - od trzech tygodni nieustannie noszę ją w torebce (w której jest dużo wszystkiego ;)) i stwierdzam, że nie uległa absolutnie żadnym uszkodzeniom.


Ujście tubki było fabrycznie zabezpieczone, dzięki czemu wiem, że nikt wcześniej nie testował mojego kremu. Na plus!


Sam kosmetyk jest po prostu fantastyczny :) Gęsty, treściwy (a to za sprawą wysokiej, bo aż 20% zawartości certyfikowanego EcoCertem masła Shea). Mimo swojej formuły świetnie się rozprowadza, nie jest tępy. Wchłanianie - jak na tak bogatą treść - jest zaskakująco dobre. Krem pozostawia na skórze cieniutki, gładki, nieklejący film, który pozwala zachować komfort na dłużej. Długotrwale odżywia i nawilża suchą skórę dłoni - a z taką właśnie się borykam, odkąd temperatury spadły poniżej 10 stopni C. Dodam, że obecnie mam na dłoniach kilka solidnych zadrapań (mój kot jednoznacznie dał mi do zrozumienia, że nie przepada za weterynarzem...) - krem The Secret Soap Store w żaden sposób ich nie podrażnił, nie wywołał pieczenia czy bólu. Zbawienne działanie i słodki zapach tego kosmetyku są wyczuwalne nawet po umyciu rąk! Na początku myślałam, że to moje złudzenie, ale moja przyjaciółka stwierdziła to samo :) Dłonie nawet po solidnym umyciu mydłem wciąż są odżywione i pachnące słodką pomarańczą :) Właściwości rozjaśniających nie zauważyłam. Albo zbyt krótko używam tego kremu, albo wspomniane przez producenta wybielanie jest bardzo subtelne :)

To chyba pierwszy krem do rąk, który zrobił na mnie tak piorunujące wrażenie. Nie dość, że świetny jakościowo, idealny dla przesuszonej skóry dłoni, działający intensywnie i długotrwale, to jeszcze wydajny, ekologiczny, nietestowany na zwierzętach i cudownie pachnący :)) Cenę uważam za niewygórowaną - za 70 ml produktu trzeba zapłacić ok. 18 złotych. Warto! Niniejszym ogłaszam, że krem do rąk The Secret Soap Store o zapachu słodkiej pomarańczy to mój absolutny hit :))

niedziela, 15 stycznia 2012

O boskich perfumach...

Divine znaczy boski. Perfumeria Lu'lua (KLIK) jakiś czas temu udostępniła mi próbki zapachów marki, która szczyci się taką właśnie nazwą. Divine

(foto: luciouscargo.com)

Ile boskości kryje się w zapachach tej marki? Przekonajcie się, jakie są moje odczucia. Przed Wami ogromna porcja aromatów :)

1. L'Infante (KLIK).

Nuta głowy: liście czarnej porzeczki, bluszcz.
Nuta serca: ylang-ylang, chiński jaśmin, piwonia.
Nuta bazy: ambra, wanilia, piżmo, bób tonka.

Zapach rozpoczyna się bardzo miękko i pudrowo. Po chwili owa pudrowość stopniowo ustępuje miejsca liściom obecnym w nucie głowy. Ewidentnie wyczuwam bluszcz. Nie mam pojęcia skąd wiem, że tak właśnie pachnie, ale jestem pewna, że to on. Na moment robi się bardzo zielono. Po kilku minutach zieleń przeistacza się w miękkość wyraźnie wyczuwalnego, aczkolwiek dyskretnego jaśminu i piwonii. Woń kwiatów nie jest ostra ani oczywista. Nuty kwiatowe otulone są ciepłem i miękkością wanilii oraz tonki, wciąż lekko pudrowe. Taki jaśmin toleruję, a nawet... lubię ;) Ogólne wrażenie? L'Infante to zapach bardzo kobiecy, subtelny, a jednak wyrazisty i charakterystyczny. Idealny dla eleganckich, pewnych siebie, subtelnych kobiet :)

2. L'Inspiratrice (KLIK).

Nuta głowy: róża, ylang-ylang, bergamotka.
Nuta serca: absolut z róży, piwonia, białe piżmo.
Nuta bazy: paczula, wetiwer, wanilia, bób tonka.

O tym zapachu nie wypowiem się tak pochlebnie, jak o L'Infante. Teoretycznie powinno mi się podobać. Róża, piwonia, w tle wanilia i bób tonka... Ale połączenie z paczulą (której nie lubię) niezbyt mi pasuje. Woń L'Inspiratrice kojarzy mi się z ... apteką. Lekarskie aromaty dość szybko się ulatniają, pozostawiając po sobie zapach kobiecy, ale jednak "nie mój". Trudno to opisać. Kto wie, jak pachnie paczula? Właśnie ten zapach dominuje w L'Inspiratrice. Zdecydowanie polecam wielbicielom tej nuty, która - podbita aromatem róży - przybiera nowe oblicze. Dla mnie jednak wciąż nie do zniesienia ;)

3. L'etre aime - Femme (KLIK).

Nuta głowy: neroli, bergamotka, nektarynka.
Nuta serca: jaśmin, lilia, róża, nieśmiertelnik.
Nuta bazy: ambra, czystek, drzewo sandałowe, cedr, wetiwer, wanilia.

Ten zapach to prawdziwe zaskoczenie. Od razu dodam, że pozytywne :) Jest taki jak lubię - łaskawy dla niewprawionego nosa, a jednak nietypowy i charakterny. Początek pachnie kwiatami otulonymi cytrusową nutą. Nieco odświeżający, nieco słodki, bardzo kobiecy. I - jak podaje perfumeria Lu'lua - faktycznie pachnie słońcem! Co stanowiło o moim zaskoczeniu? Spieszę wyjaśnić. Zaintrygowało mnie, jak mocno zapach rozbrzmiał już po kwadransie. To już nie jest bukiet kwiatów - to ogromny ogród. Odniosłam wrażenie, jakbym wchodziła w jego głąb. Aromat z minuty na minutę przybiera na intensywności. Co rusz odkrywam w nim kolejne składniki. Na końcu odkryłam nieco twardą,  Zapach nie jest stuprocentowo w moim typie, ale z pewnością zasługuje na uwagę! Testowałam go z przyjemnością.

4. L'etre aime - Homme (KLIK).

Nuta głowy: bergamotka, lawenda, imbir, bazylia.
Nuta serca: seler, kardamon, nieśmiertelnik.
Nuta bazy: czystek, drzewo sandałowe, paczula, wetiwer.

Męski odpowiednik opisywanej w punkcie trzecim Ukochanej Kobiety, czyli Ukochany Mężczyzna. Testowałam go na sobie oraz na bliskich mi mężczyznach. Zapach jest trudny do zdefiniowania. Niby szorstki, a miękki. Niby ostry, a łagodny. Niemal na okrągło trwa w niezmienionej formie - przynajmniej z pozoru. Wyczuwam skórzany podkład i mnóstwo ziołowych przypraw, lekko drewniany i kadzidlany. Woń idealna dla stonowanego, eleganckiego i inteligentnego mężczyzny, który więcej myśli, niż mówi. Dużo więcej. L'etre aime homme to zapach intrygujący, niewątpliwie :)

5. L'homme de coeur (KLIK).

Nuta głowy: arcydzięgiel, owoce jałowca, cyprys.
Nuta serca: esencja z irysa.
Nuta bazy: ambra, piżmo, wetiwer.

L'homme de coeur to męski zapach oparty na woni irysa. Zaczyna się dość twardo. Zapach skojarzył mi się z typową, męską wodą po goleniu. Jednak szybko doszłam do wniosku, że byłaby to ocena zbyt pochopna :) Woń elegancko i miękko ewoluowała, tracąc obecną na początku ostrość i nachalność. Nie wyzbywa się jednak wyrazistości. Nie wyczujecie w nim kwiatów ani słodko - kwaśnych owoców. Mężczyzna Serdeczny pachnie irysem opartym na ambrze. Na dodatek: pachnie w sposób wyczuwalny, zauważalny, ale nie nachalny czy oczywisty. Lekko, ale nie "powietrznie". Baaaaardzo męsko! 

6. L'homme sage (KLIK).

Nuta głowy: szafran, mandarynka, liczi, kardamon.
Nuta serca: drzewo gwajakowe, cedr, balsam jodłowy, nieśmiertelnik, paczula.
Nuta bazy: drzewo dębowe, żywica z drzewa styrax, kadzidła.

To jest to, co lubię! Zwłaszcza na mężczyznach ;) L'homme sage to zapach, w którym wyraźnie wyczuwalne aromaty kadzidła i żywicznego lasu przeplatają się z woniami słodkimi, otulającymi, owocowo - przyprawowymi, a chwilowo nawet miodowymi (czy to tylko moje wrażenie?). Po upływie kilkunastu minut kadzidło przybiera na sile, pozostając jednak miękkim, nie męcząc i nie przytłaczając. Po prostu cudo! L'homme sage to zapach, którym mogłabym się upajać. Najlepiej leżąc na ramieniu pachnącego nim ukochanego faceta :)

7. Eau Divine (KLIK).

Nuta głowy: zielona mandarynka, anyż, imbir, owoce róży, gałka muszkatołowa.
Nuta serca: kwiaty pomarańczy, fiołek, kardamon.
Nuta bazy: biała ambra, piżmo, labdanum.

Zaczyna się ciekawie. Wyczuwam tonę zielonych liści. Zapach jest świeży, rześki, a jednocześnie ostry, wibrujący, wdzierający się wgłąb nosa bez pardonu. Kiedy zapach lekko osiada na skórze (choć mam wątpliwość, czy "osiada" to dobre słowo - on cały czas wibruje) do kompozycji dołączają akordy kwiatowe. Nuty cytrusowe wygasają. Eau Divine staje się nieco szorstka, twarda, ale ciągle świeża, liściasta, zielona, powietrzna. Te perfumy to nie mój typ, niemniej jednak uważam, że są godne przetestowania. Uznaję je także za zapach odpowiedni zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn. 

Gwoli wyjaśnienia - wiem, że są osoby, które totalnie odrzucają podział zapachów na damskie i męskie. Ja się go trzymam. Częściowo. Nie jestem fanką Panów pachnących cukrem i kwiatami. Jednak wyobrażam sobie mężczyznę pachnącego Eau Divine. Wyobrażam sobie także, że sama mogłabym nosić L'homme sage :)


Zapachy Divine testowałam długo i rzetelnie. Tym dłużej, że próbki okazały się być bardzo wydajne. Zaledwie kilka kropel rozprowadzonych po nadgarstkach wystarczyło, by zapach mógł rozkwitnąć i trwać. A trwałości w każdym z tych siedmiu przypadków nie mam absolutnie nic do zarzucenia. Gdybym miała wskazać propozycje Divine, które najbardziej przypadły mi do gustu, wskazałabym L'etre aime femme i L'homme sage. Co tu dużo mówić. Są boskie :)))

Serdecznie zapraszam Was na bloga Sabbath of Senses, którego autorka, Sabbath, w charakterystyczny dla siebie, genialny sposób opisała zapachy Divine: KLIK. Jej recenzje z pewnością jeszcze lepiej i wyraźniej nakreślą Wam odczucia towarzyszące wąchaniu poszczególnych perfum tej marki :) 

Przy okazji po raz kolejny zachęcam Was do zwrócenia uwagi na perfumy niszowe - tak ogółem. Ich poznawanie to prawdziwa przygoda. Nie znajdziecie wśród nich zapachów bliźniaczo podobnych do sporej części pozostałych. Perfumy mainstreamowe stanowią większość mojego olfaktorycznego zbioru, bo zwyczajnie je lubię, niemniej jednak po żadne nie sięgam z taką ciekawością i namaszczeniem, jak po niszowe. Tylko te - nawet jeśli wcześniej wielokrotnie je nosiłam - wciąż potrafią mnie zaskoczyć :)

Jak sądzicie - który z zapachów Divine byłby dla Was najbardziej odpowiedni? Testowałyście propozycje tej marki? Czy w ogóle sięgacie po zapachy niszowe? Podzielcie się ze mną i pozostałymi Czytelniczkami  bloga Na obcasach swoimi doświadczeniami :)

wtorek, 10 stycznia 2012

Sprzeczne emocje...

Tę powieść powinno się spalić. Nie czytaj jej. Odłóż z powrotem na półkę. Jest zbyt rozpasana, perwersyjna i wyuzdana. Taki tekst wyczytałam na okładce pewnej książki. I to książki autorstwa Mario Vargas Llosy! Moja ciekawość momentalnie została rozbudzona ;) Nie mogłam nie sięgnąć po Pochwałę macochy.

(foto: ecsmedia.pl)

Spod pióra Llosy wyszło wiele książek zaangażowanych, mówiących o polityce, obyczajowości, problemach społecznych. To jeden biegun. Na drugim znajdują się dzieła rozwiązłe. Pochwała macochy z pewnością należy do drugiego typu. Lekturę skończyłam wczoraj. Od tamtej pory zastanawiam się, co o niej sądzę. I nie wiem. Targają mną sprzeczne emocje. I myślę sobie, że już samo to świadczy o inteligencji i "wielkości" autora.

Pochwała macochy jest raczej uboga w fabułę. Przedstawia wycinek rodzinnego życia trójki głównych bohaterów: małego Alfonsita, don Rigoberta oraz jego drugiej żony, doni Lukrecji. Wycinek ów, pomijając opisy zabiegów higienicznych don Rigoberta (często aż nazbyt dogłębnych i odrażających), obejmuje głównie wybujałe sceny erotyczne rozgrywające się pomiędzy don Rigobertem a jego czterdziestoletnią żoną, Lukrecją oraz ... pomiędzy Lukrecją a jej pasierbem, około dwunastoletnim (jak mniemam) Fonsitem. Czyżby wczesna młodość i pierwsza chłopięca, miłosna fascynacja nie były tak niewinne, jak być powinny? A może to wszystko, to tylko perwersyjna, przemyślana gra, mająca doprowadzić wyrachowanego Alfonsita do założonego celu?

Poszczególne rozdziały powieści przeplatane są opisami dzieł sztuki (a w wydaniu Znaku również ich ilustracjami). Na początku zastanawiałam się, czemu to służy? Z każdą kolejną stroną lepiej rozumiałam, że owe opisy, charakterystyki osobowości i zachowań postaci z obrazów są jak najbardziej na miejscu. Dzięki nim autor jeszcze wyraźniej nakreślał nam charaktery postaci z Pochwały macochy.

(foto: wikipedia.org)

(foto: zaczytanie.blox.pl)

Kiedy myślę o tej książce, po głowie kołacze mi się klasyczne pytanie: co autor miał na myśli? Co chciał przekazać czytelnikowi? A może zwyczajnie z niego zadrwił? Nie wiem. Jednak podoba mi się ta niepewność i dwuznaczność. Pochwała macochy to lektura inna niż wszystkie. Z jednej strony lekka, z drugiej kontrowersyjna. Opisy, których forma budzi zachwyt, a treść zażenowanie... Wciąż mam wiele wątpliwości odnośnie interpretacji zdarzeń. Jeszcze nie do końca odkryłam zawarte w tej książce drugie dno. A Wy?

niedziela, 8 stycznia 2012

Próbować zawsze warto :)

Na przełomie listopada i grudnia miałam okazję przetestować kosmetyki do pielęgnacji twarzy z linii Bioclin Acnelia firmy Instituto Ganassini (KLIK). Najwyższa pora, bym przedstawiła Wam swoje wrażenia. Najpierw jednak zaprezentuję Wam produkty, które testowałam.

(foto: ganassini.pl)

Były to:

1. Bioclin Acnelia K - kuracja przeciwtrądzikowa o działaniu mikrozłuszczającym do skóry tłustej i skłonnej do wyprysków. Wygładza powierzchnię skóry, minimalizuje niedoskonałości, zapobiega rozmnażaniu się bakterii odpowiedzialnych za trądzik. Dzięki niej skóra odzyskuje jednolity wygląd i blask.

2. Bioclin Acnelia M - emulsja do cery trądzikowej przeznaczona do codziennej pielęgnacji cery mieszanej, tłustej i skłonnej do zmian trądzikowych. Dzięki wyselekcjonowanym składnikom aktywnym nawilża, reguluje wydzielanie sebum, zapobiega powstawaniu zmian. Efekt: skóra jest idealnie nawilżona, jednolita, gładka i matowa. 

3. Bioclin Acnelia C - żel oczyszczający przeznaczony do codziennego oczyszczania skóry mieszanej, tłustej i skłonnej do zmian trądzikowych. Delikatny w działaniu. Dogłębnie oczyszcza, wygładza pory, pozwala uzyskać efekt "nowej skóry". 

Do testów otrzymałam próbki: trzy tubki Bioclin Acnelia K (3 ml każda), trzy tubki Bioclin Acnelia M (3 ml każda) i cztery saszetki Bioclin Acnelia C (10 ml każda). 


Producent zaleca, by najpierw przeprowadzić kurację, a po jej zakończeniu zastosować emulsję, która utrwali uzyskany wcześniej efekt. Równolegle, przez cały ten okres, należy stosować oczyszczający żel. Przeprowadzanie pełnej kuracji powinno zająć trzy do czterech tygodni. Trzy malutkie tubki Bioclin Acnelia K wystarczyły mi zaledwie na tydzień. No cóż... Moje wnioski nie będą więc zbyt miarodajne. Drugim wpływającym na to czynnikiem jest fakt, że (odpukać!) nie mam większych problemów z cerą. Lekko rozszerzone pory i sporadyczne wypryski, które akurat, jak na zawołanie, nawiedziły mnie z początkiem sezonu grzewczego. Po tygodniowym stosowaniu kuracji zauważyłam jedynie lekkie rozjaśnienie cery. Zmiany skórne znikały w swoim własnym tempie. W kolejnym tygodniu stosowałam emulsję Bioclin Acnelia M. Nie wiem, w czym tkwi rzecz, ale ja nie zauważyłam żadnej różnicy pomiędzy kuracją a emulsją. Ta sama formuła (lekki lotion), wygląd, zapach, efekt.


Prawdopodobnie testowałam te preparaty zbyt krótko, by dostrzec różnicę w działaniu... Warto dodać, że podczas stosowania emulsji nie zauważyłam obiecanego nawilżenia. Moja niewymagająca cera chciała czegoś nieco bardziej treściwego. Tłuste, problemowe cery tym bardziej wymagają natłuszczenia i nawilżenia. Moim zdaniem preparaty Bioclin Acnelia są zwyczajnie zbyt lekkie i mało treściwe. O ile w przypadku kuracji mogę to zrozumieć (jej celem nie jest nawilżać, a złuszczać), o tyle w przypadku emulsji to spory minus. Na plus poczytuję wydajność (9 ml na tydzień stosowania 2 razy dziennie to niezły wynik) oraz fakt, że kosmetyki te w żaden sposób nie pogorszyły stanu mojej cery - nie uczuliły, nie zapchały.

Żel oczyszczający Bioclin Acnelia C to moim zdaniem bardzo przyzwoity produkt. Jest wydajny, pachnie świeżo i nienachalnie oraz - co najważniejsze - spełnia obietnice producenta. Dogłębnie oczyszcza, odświeża, normalizuje. Nie wysusza, nie podrażnia. Nie zawiera SLES ani SLS. W moim rankingu nadal króluje żel innej marki, ale ten także uznaję za interesujący.

Nie skreślam mazideł z serii Bioclin Acnelia. Prawdopodobnie są skuteczne, warte pieniędzy, godne uwagi. Na innych blogach czytałam sporo pochwał wypisywanych na ich temat. Ja nie przekonałam się o ich dobroczynnym działaniu, co prawdopodobnie jest kwestią znikomej ilości otrzymanej do testów i niewielkich potrzeb mojej cery. Borykacie się z problemami skórnymi? Niepodrażniające, lekkie, nierujnujące portfela preparaty Bioclin Acnelia mogą być dobrą alternatywą dla innych aptecznych kosmetyków. Może okażą się strzałem w dziesiątkę? Próbować zawsze warto :)

sobota, 7 stycznia 2012

Be my Lilou :)

Jednym z moich zeszłorocznych gwiazdkowych marzeń była bransoletka Lilou (KLIK). Zdaniem twórczyni marki, Lilou jest czymś osobistym i niepowtarzalnym. To talizmany szczęścia, miłości, przyjaźni i wspomnień. Coś w tym jest. Tym bardziej się cieszę, że moje marzenie zostało spełnione :))


Narzeczony podarował mi bransoletkę składającą się z grubego, brązowego sznurka i płaskiej, pozłacanej zawieszki w kształcie znaku nieskończoności :)) Nie rozstaję się z nią, odkąd pierwszy raz ją założyłam. I chcę więcej! Już mam na oku kilka typów ;)

(foto: new.lilou.pl)

Będą fajnie wyglądały obok siebie, na jednym nadgarstku. Oczywiście nie wszystkie! Ale jeszcze jedna lub dwie... ;)

Bransoletka z grubego, charakterystycznie związanego sznurka to chyba najbardziej charakterystyczny produkt marki. Trzeba jednak wiedzieć, że Lilou to to także kolczyki, naszyjniki, torebki, spinki, organizery, bransoletki z perełek, z tasiemek... Do wyboru, do koloru - dosłownie :)) Zajrzyjcie do konfiguratora i stwórzcie swoje Lilou :) KLIK.

Znacie Lilou? Może też macie swoje błyskotki sygnowane nazwą tej marki? :)

piątek, 6 stycznia 2012

Gotowa na karnawał :))

Sylwester już za nami, ale... to dopiero początek zimowych imprez. Witamy karnawał :)) To czas, w który wyjątkowo dobrze wpisują się moje ostatnie lakierowe upodobania. Minione tygodnie stały u mnie pod znakiem brokatu na paznokciach i nic nie zapowiada, żeby miało się to zmienić. Zwariowałam dla tego błysku :)) na co dowodem jest moja glitterowa kolekcja...


Mam brokatowe toppery Essence: Louise, Circus Confetti, It's Purplicious...


Różowy i granatowo - fioletowy topper Mollon Party Line...


Glitterowe lakiery z limitowanej edycji Sensique - 211 Fireworks (śliwka) i 212 Pink frosting (malinowy róż)...



Nawierzchniowy lakier Cosmo nr G22, w którym zatopione są srebrne, mieniące się multikolorowo drobiny...


Zakupione dosłownie przedwczoraj brokatowe topy Golden Rose Care + Strong z odżywką i utwardzaczem  - jasny róż (nr 159), czerwień (nr 164) i fiolet, który w rzeczywistości jest bardziej śliwkowy niż granatowy (nr 166)...



Znalazłam je w krakowskim centrum M1, które - jak się okazało - przeszło rozbudowę i otwarło kilka nowych butików, w tym cały, duży sklep Golden Rose! (KLIK) Kolorówka, akcesoria, no i ten ogrom lakierów do paznokci... Moja mina - bezcenna :)) Nie mogłam wyjść stamtąd bez jakiegokolwiek zakupu ;)

Gdyby tego było mało, czekam na przesyłkę ze sklepu Barbra Colour Alike (KLIK), w której znajdę między innymi Zmierzch i Diskorelaks :))

(foto: sklep.barbra.pl)

Kuszą mnie jeszcze brokatowe lakiery China Glaze... ale chwilowo staram się zachować resztki zdrowego rozsądku ;)

Roziskrzony manicure ożywi każdą, nawet najspokojniejszą stylizację. Jedno pociągnięcie brokatowym topem po klasycznym, kremowym, dziennym lakierze nada mu wieczorowego charakteru. Jak widzicie, jestem gotowa na karnawałowe szaleństwo :)) A Wy? Lubicie brokatowe wykończenie na paznokciach? :)

wtorek, 3 stycznia 2012

Tagowo :)

Wczoraj wróciłam z kilkudniowego pobytu w górach. Zrelaksowana i zadowolona :)) Zastanawiałam się, jakim postem rozpocząć blogowanie w 2012 roku. Stwierdziłam, że zacznę lekko i niezobowiązująco. Postanowiłam odpowiedzieć na tagi :)


TAG "5 Noworocznych Postanowień Kosmetycznych" jest jak najbardziej na czasie ;) Do deklaracji wezwała mnie Ina89, autorka bloga O kosmetykach i nie tylko (KLIK).



W roku 2012 ...

1. Postawię na prawie-minimalizm ;)) Koniec chomikowania! Po co komu siedem balsamów do ciała, cztery peelingi i dziesięć szamponów jednocześnie? Te ilości mnie przytłaczają. Z pewnością zawsze będę miała po jednym egzemplarzu "na zapas", ale postaram się nie kupować piątego masełka do ciała w tygodniu tylko dlatego, że akurat była promocja :)

2. Będę regularnie peelingowała całe ciało i używała kremu do stóp.

3. Nadal będę intensywnie dbała o włosy. Akcję "regeneracja" rozpoczęłam w połowie 2011 roku. Ostawienie prostownicy, ograniczenie stosowania suszarki, rzadsze farbowanie, czesanie tylko Tangle Teezer'em, olejowanie, łykanie suplementów... Widzę efekty! Jednak do ideału wciąż daleko, dlatego zamierzam kontynuować swoje przedsięwzięcie :)

4. Zacznę używać kremu pod oczy. Do tej pory jakoś nie było mi z tym kosmetykiem po drodze, a to chyba czas najwyższy na pierwszą pielęgnację przeciwzmarszczkową - za kilka miesięcy będę świętować ćwierćwiecze... Nie ma żartów ;)

5. Wrócę do stosowania maseczek z naturalnej glinki (pisałam o nich TUTAJ). Bardzo służyły mojej cerze. Nie mam pojęcia, dlaczego zaniechałam ich używania.


Były postanowienia, czas na małe podsumowanie :) TAG "Kosmetyczne Zachwyty 2011" przywędrował do mnie od Maus vel Sroki (KLIK) :)


W zabawie chodzi o to, by wymienić pięć produktów okołourodowych, które okazały się być odkryciem roku :) Moimi Zachwytami 2011 są...

1. Szczotka do włosów Tangle Teezer, o której pisałam TUTAJ. Jest świetna, po prostu :)

2. Podkład Revlon ColorStay Mousse (KLIK). Właśnie kończę trzecią tubkę. Z pewnością nie będzie tą ostatnią :)

3. Oleje do włosów - z Sesą na czele :) (KLIK).

4. Krem do twarzy Sanoflore z gamy przeciw niedoskonałościom (KLIK). Najlepszy, jaki kiedykolwiek miałam. Z pewnością do niego wrócę. Podobnie jak do kilku innych produktów tej marki - bardzo mi służą :)

5. Drobnoziarnisty peeling do twarzy Dax Cosmetics Perfecta Oczyszczanie (KLIK). Najlepszy w swojej klasie, niedrogi i rewelacyjny :)


Trzecim otrzymanym przeze mnie tagiem jest "TAG Lakieroholiczki". Przyznały mi go Reniakicia, Kamila i Pilar. Dziewczyny, ten tag trafił we właściwe ręce! ;))


1. Ulubiona marka lakierów? Ostatnio China Glaze i Essence :)

2. Lakiery brokatowe czy kremowe? Najlepiej brokatowe toppery na kremowych bazach ;)) Lubię oba wykończenia :)

3. OPI, China Glaze czy Essie? Lubię wszystkie trzy marki :) choć ostatnio najbardziej doceniam ChG.

4. Jak często zmieniasz kolor lakieru do paznokci? Zmywam, kiedy widzę, że stan moich paznokci zaczyna odbiegać od ideału. Zmieniam kolor mniej więcej co cztery dni.

5. Jaki jest Twój ulubiony kolor? Róż! :D

6. Ciemne czy jasne pazurki? Raczej ciemne - lubię nosić na paznokciach lakiery w zdecydowanych, żywych kolorach (fuksja, fiolet, czerwień, ...). Mimo to czasem sięgam po jasne, neutralne barwy :)

7. Co masz aktualnie na paznokciach? Mleczny lakier Inglot nr 82, a na nim srebrny, brokatowy top.

8. Czy lubisz matowe wykończenie? Prawdę mówiąc nie znoszę... Brrr ;)

9. Czy jesteś fanką frenchu? Nie, nigdy nie podobał mi się tego typu manicure. Nie zamierzam malować paznokci w ten sposób nawet na własny ślub ;)

10. Ulubiony zimowy kolor? Żywa czerwień. Ładnie kontrastuje z bladymi dłońmi :)

11. Za lakierami jakiej marki szczególnie nie przepadasz? Przepadam za wszystkimi ;))

12. Czy używasz lakieru nawierzchniowego? Jaki jest Twój ulubiony? Ostatnio Seche Vite :) a oprócz niego: Nail Tek Intensive Therapy II i diamentowy Sally Hansen.

13. Jakiego koloru lakieru nigdy (lub prawie nigdy) nie nosisz? Nigdy nie noszę paznokci w kolorze: białym, żółtym, pomarańczowym, niebieskim, zielonym, czarnym. Do znudzenia sięgam po róże, fiolety, czerwienie, od czasu do czasu przełamując je szarością, koralem czy brązem ;)

14. Czy używasz preparatów podkładowych? Jakie sprawdziły się najlepiej? Używam - zawsze! Najbardziej lubię duet Nail Tek Foundation II + Intensive Therapy II.

15. Ulubione wykończenie lakieru? Zdecydowanie kremowe, brokatowe, satynowe, holograficzne :) Błysk musi być!

16. Wzorki czy prosty, monochromatyczny manicure? Zdecydowanie prosty mani :)

17. Czy lubisz pękające lakiery? Mam cały jeden, praktycznie po niego nie sięgam... Chyba nie lubię ;)

18. Jakie lakiery znajdują się w tym momencie na Twojej wishliście? Marzę o większości kolorów z kolekcji Tronica od China Glaze. Niestety piekielnie ciężko je dostać... Oprócz tego poluję na różowy glitter od Sensique i kilka brokatowych topów ChG :)

19. Jaki lakier kupiłaś ostatnio? Wczoraj kliknęłam trzy lakiery Barbra Colour Alike: Brudny Harry, Zmierzch i Diskorelaks ;)

20. Lubisz dostawać lakiery w prezencie czy kupować je sama? Lubię obie opcje ;) a najlepsza jest taka: ja wybieram, ktoś płaci ;))))

21. Kiedy zaczęłaś malować paznokcie? Oj... Chyba już pod koniec gimnazjum, czyli jakieś 10 lat temu ;)


Nieźle się uzewnętrzniłam na dobry początek roku ;)) Dziękuję dziewczynom za otagowanie (mając przy tym nadzieję, że nikogo nie pominęłam...). Zachęcam do zabawy te z Was, które tylko mają ochotę wziąć w niej udział. Bardzo chętnie poczytam Wasze odpowiedzi :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...