wtorek, 31 maja 2011

Orzeźwienie w stylu BIO :))

Jakie warunki powinien spełniać idealny kosmetyk do pielęgnacji cery? Mam swoje kryteria. Ergonomiczne i higieniczne opakowanie, łatwość i przyjemność aplikacji, ładny zapach, szybkie wchłanianie, dogłębne oczyszczenie, odżywienie i nawilżenie skóry, spełnienie obietnic producenta, wydajność... I jeszcze jedna cecha. Kosmetyk idealny powinien być BIO.


Wszystkie wymienione powyżej warunki spełnił recenzowany już przeze mnie Nektar nawilżający Sanoflore - link do notki TUTAJ. Niespełna dwa tygodnie po opublikowaniu owej recenzji spotkała mnie nie lada niespodzianka. Producent Nektaru zaprosił mnie do udziału w swojej Przygodzie!

Z przyjemnością ogłaszam, że blog Na obcasach nawiązał współpracę z marką Sanoflore :))


Zapraszam Was na ich stronę internetową: KLIK.

Tytułem małego wprowadzenia napiszę, że francuska marka Sanoflore powstała w 1972 roku. Ogród botaniczny, farma eksperymentalna i laboratorium badań mieszczą się we Francji, na wzgórzach Vercors, które słyną z bogactw naturalnych. Sanoflore od 1986 roku posiada certyfikat BIO. Ich laboratorium od ponad 30 lat działa na rzecz alternatywnych produktów kosmetycznych. Wspierają hodowanie roślin zapomnianych oraz rolnictwo lokalne. Swoje produkty opierają na najczystszych olejkach eterycznych. Sto procent formuł Sanoflore nie zawiera: parabenów, eteru glikolu, sztucznych barwników, soli aluminium, oleju mineralnego, chemicznych filtrów przeciwsłonecznych ani organizmów modyfikowanych genetycznie. Są one opracowywane zgodnie z kartą zobowiązań Cosmebio. Przyznano im również niezależne certyfikaty: Cosmetique Bio oraz EcoCert. Odnośnie opakowań - pierwszeństwo mają materiały z recyklingu oraz te, które mogą być mu poddane.

Brzmi cudownie, prawda? Dlatego tym bardziej się cieszę, że przesyłka z produktami do przetestowania jest już u mnie :)) Zobaczcie, co znalazłam w środku:


Otrzymałam dwa spośród czterech produktów tworzących nową gamę przeciw niedoskonałościom: orzeźwiający krem oparty na olejku eterycznym z Trawy Cytrynowej Bio, mający nawilżać i matowić cerę oraz zwężać pory...


... a także aromatyczny żel oczyszczający z olejkami eterycznymi Bio z Cedru, Mięty i Cytryny, który ma działać antybakteryjnie i odświeżająco.


Oba pachną obłędnie cytrusowo. Bardzo mi to odpowiada. W oczy rzuca się "ekologiczny" i nowoczesny design opakowań, który również trafia w mój gust :) Już nie mogę doczekać się testów! To będzie prawdziwe orzeźwienie w stylu BIO :)))

poniedziałek, 30 maja 2011

W końcu pękłam ;))

Do popularnych ostatnio pękających lakierów podchodziłam jak pies do jeża. Z jednej strony ciekawość, żądza posiadania, a z drugiej myśl: czy taki szalony, popękany manicure aby na pewno do mnie pasuje? czy ja to polubię? Rozdarta między tymi myślami stwierdziłam, że wątpliwości rozwieje jedynie próba ;) Nie dalej jak przedwczoraj pokazałam Wam moje niemieckie nabytki, a wśród nich Crackling Top Coat od P2:


Mój wybór padł na kolor czarny - jeden z najbardziej uniwersalnych (co oznaczało dla mnie również to, że niemal każdy chętnie go przyjmie, jeśli zechcę go porzucić ;)). Zapłaciłam za niego 1,75 euro, czyli około 7 złotych.

Stwierdziłam, że nie ma na co czekać - wczoraj pękłam ;) Jako lakieru podkładowego użyłam Szarej Migotki od Barbry (pokazywałam Wam ją TUTAJ - niestety jeszcze nie zeswatchowaną). Na to kremowy w swojej konsystencji pękacz P2. Wrażenia? W pierwszej sekundzie nieco się zdziwiłam, bo czarna emalia w całości przykryła szary podkład. Właściwie nie wiem dlaczego, ale się tego nie spodziewałam. Jednak już po dwóch sekundach czerń rozstąpiła się niczym Morze Czerwone ;)) Zobaczcie efekt:


Im lakier był bardziej suchy, tym mocniej pękał. Warto dodać, że wysechł ekspresowo! Cała "procedura" pękania trwała może 10 sekund, chwilę później manicure był już nie do ruszenia. Czarne plamki są nieco chropowate, faktura manicure'u jest wyraźnie wyczuwalna pod palcami. W ramach próby przed chwilą usiłowałam pękacza zdrapać i ku mojemu zaskoczeniu nie udało mi się. Lakier niby "odstaje", a jednak mocno wpił się w Migotkę. Przypuszczam więc, że trwałość będzie przynajmniej zadowalająca.

Z racji, że był to mój "pękający debiut", na początku nie byłam pewna ile lakieru powinnam nałożyć na płytkę paznokcia, by uzyskać jak najlepszy efekt. Na pierwszy z paznokci położyłam bardzo cienką warstwę. Zobaczcie, w jaki sposób spękała:


Cieniutkie, płaskie, gęsto usiane, drobne smugi i plamki. Widzicie? Na kolejne paznokcie nakładałam już "standardową" ilość lakieru - taką, jaką nakładam w przypadku niepękających lakierów, kiedy chcę równomiernie pokryć całą płytkę. Dało to spore, ciemne, rzadziej rozsiane plamy, które widziałyście na poprzednim foto. Oznacza to, że efekt można stopniować :)

Spróbowałam, żeby wyrobić sobie zdanie na temat "spękanego efektu"... ale nadal nie wiem, co o tym myśleć ;)) Z jednej strony fajnie, nietypowo, zaskakująco, a z drugiej - wciąż mam wątpliwości, czy to do mnie pasuje. Nie odczuwam stuprocentowego zachwytu. Nęci mnie jedynie możliwość grania kolorami. Powiedzmy - limonkowy podkład i fioletowy pękacz, albo coś delikatniejszego - beżowy podkład z pęknięciami w kolorze cappucino. Możliwość spękania tylko jednego z pięciu paznokci. Spękanie tylko połowy każdej z płytek. Upust dla wyobraźni. Tak, chyba to polubię! Ale tylko jako wakacyjną zabawę, przejaw chwilowego, niegroźnego szaleństwa. Na codzień pozostanę przy jednolitych barwach ;)

sobota, 28 maja 2011

Aus Deutschland ;))

Jak już wspomniałam w jednym z poprzednich postów, dwa dni mijającego właśnie tygodnia spędziłam w Niemczech. Wyjazd właściwie służbowy, plan napięty, tempo karkołomne, a ja byłam pasażerem na tak zwaną "doczepkę" ;) ale nie przeszkodziło mi to w odwiedzeniu kilku mijanych po drodze sklepów. Żadna siła nie mogła mnie powstrzymać ;)) Tym sposobem zrobiłam zakupy w drogeriach DM i Schlecker oraz w centrum handlowym Globus.

(foto: fashionfairpdx.com)

Niniejszym ulegam naciskom wywieranym na mnie w pewnym środowisku ;) i pokazuję, co przywiozłam od sąsiadów zza Odry :))

Dla ułatwienia podzieliłam zdobycze na kilka kategorii. Na pierwszy ogień: pielęgnacja włosów...




Szampony, odżywki, lotion przeciwdziałający elektryzowaniu, spray chroniący włosy przed działaniem wysokiej temperatury oraz maseczki w saszetkach :)

Pielęgnacja twarzy i ciała.

Balsamy do ciała Balea (marka własna drogerii DM)... zapachy urzekające :)) Działanie ponoć nie gorsze. Wkrótce to ocenię!


Koncentrat dla dłoni oraz balsam do ciała Florena...


Balsamy do rąk Essence...


Peeling do twarzy Aok...


maseczki do twarzy Merz Spezial, Balea i Schaebens...


oraz: antycellulitowy olejek ponoć cenionej w Niemczech, produkującej ekologiczne kosmetyki firmy Weleda... :)


Kąpielowe przyjemności.

Bajery, czyli to, co lubię najbardziej ;)) Pachnące czekoladą płyny do kąpieli Kneipp...


Mydełka tej samej firmy...


Pielęgnacyjne płyny do kąpieli Tetesept...


Znane Wam już z mojego bloga saszetki z solami, perełkami i olejkami do kąpieli od Teteseptu...


Sole do kąpieli Balea...


... oraz sole wspomnianej już wyżej marki Kneipp :)


Na koniec trochę kolorówki i akcesoriów.

Lakiery P2 - róż, fiolet, czerwień, a do tego mój pierwszy pękający lakier w kolorze głębokiej czerni (sama nie wiem, co mnie podkusiło ;))...


Prasowany, mozaikowy korektor do twarzy P2, zielona baza przeciwdziałająca czerwienieniu się tejże marki oraz zmywacz do paznokci w pisaku Basic (oczywiście wiem, że tego typu patenty są do kupienia również w Polsce - wzięłam przy okazji ;))...


Znane mi już kredki do oczu Basic...


... a na dodatek urzekające pilniki do paznokci :))



Ufffff. Zmęczyłam się na samo wspomnienie tego dzikiego zakupowego maratonu ;)) W domu jestem od środy, a nabytki nadal nie są na swoich miejscach. Leżą na podłodze i cieszą moje oczy ;)) Przede mną masa testowania! I powiem w sekrecie, że mam też coś dla Was... :)) ale narazie ciiiii. Wszystko w swoim czasie ;)

piątek, 27 maja 2011

Wszystko jasne ;)

Saszetkom Dresdner Essenz - Naturally Healthy przyglądałam się podczas niemal każdej wizyty w Rossmannie. W końcu ciekawość wzięła górę. Kupiłam trzy z czterech dostępnych wariantów, przetestowałam, dzisiaj zdaję krótką relację :)


1. Oczyszczanie organizmu.


Zdaniem producenta w naturalny sposób oczyszcza organizm. Zawiera sól morską oraz ametyst. Dzięki zasadowemu pH neutralizuje kwasy na skórze. Oprócz tego stymuluje odbudowę ochronnego płaszcza, pielęgnuje i regeneruje. Nadaje się do kąpieli, nasiadówek, moczenia dłoni i stóp.


Zawartość tej saszetki przypomina mi proszek do prania ;)


Zapach właściwie nijaki, zwyczajny. Sól spowodowała, że woda w wannie stała się mętna - nie fotografowałam, bo nie byłoby na co popatrzeć ;) Odnośnie działania - sama nie wiem... Oczyszczanie organizmu chyba ogólnie jest trudno mierzalne, a że kąpiel w tym produkcie odbyłam tylko raz, to tym ciężej cokolwiek mi stwierdzić. Nie zaszkodziło, ale czy pomogło? Pozostaję obojętna, nie planuję kolejnego zakupu.

2. Sól do kąpieli rozluźniająca mięśnie.


Ta interesowała mnie najbardziej. Mnie i mój obolały kręgosłup ;)

Jest to regenerująca sól zawierająca olejek z jagód jałowca i gruszyczki. Ciepło kąpieli w połączeniu z olejkami eterycznymi ma zagwarantować nam lepsze ukrwienie skóry i rozluźnienie spiętych, zmęczonych wysiłkiem mięśni. Olejek sezamowy, proteiny pszenicy i olejek pantenolowy dodatkowo pielęgnują skórę.


Kolor? Modny w tym sezonie pomarańcz ;)


Zapach tej soli skojarzył mi się z rozgrzewającą maścią Wick - zakładam, że kojarzycie tę woń z dzieciństwa ;) Wsypana do wanny zmienia kolor wody - to lubię ;)


Ta kąpiel rzeczywiście była przyjemna, odprężająca, ale chyba bardziej ze względu na temperaturę wody, niż dzięki wkładowi w postaci pomarańczowego proszku. Nie mogę jednak powiedzieć, że nie robi nic. Znad wody unosiła się delikatna, relaksująca woń, a jej kolor przysporzył mi dodatkowej uciechy ;) Okej, ale raczej nie jest to warte aż czterech złotych za saszetkę, która wystarcza na jeden raz. Nie zauważyłam spektakularnego rozluźnienia, kręgosłup nadal mi dokucza ;) Może skusiłabym się ponownie, gdyby cena była przynajmniej o połowę niższa.

3. Sól do kąpieli oczyszczająca drogi oddechowe.


Według obietnic oczyszcza drogi oddechowe, pielęgnuje i odżywia. Olejki eteryczne w wodzie uwalniają swoje lecznicze właściwości. Dają uczucie lekkości, poprawiają samopoczucie, stanowią ulgę w przeziębieniu.


Tym razem otrzymujemy sól w kolorze zielononiebieskim...


Jej zapach również wywołał u mnie pewne skojarzenie. Wiecie, jak pachnie mocno miętowa pasta do zębów? Wiecie. No właśnie ;)) A po wsypaniu zawartości saszetki do wanny...


Zielono mi ;) W komplecie - podobnie jak w przypadku poprzednich soli - delikatna, "płaska" piana. Od razu mówię, że ta sól to mój faworyt. Działanie może nie jest rewelacyjne, ale jednak jest. Woda pachnie eukaliptusem, a im jej mniej, tym lepiej - wyższe stężenie soli gwarantuje wyraźniejsze doznania. Tę saszetkę kupię ponownie - zamierzam wsypać jej zawartość do dużej misy i urządzić sobie moczenie dłoni połączone z inhalacją :)


Podsumowując:

Wszystkie sole Dresdner Essenz - Naturally Healthy mają przyjazne składy. Nieco różnią się w zależności od opcji, ale generalizując - nie zawierają syntetycznych barwników i konserwantów, mydeł alkalicznych, SLSów, olejów mineralnych i silikonowych. Przypuszczalnie wszystkie spełniają obietnice producenta. Mnie jednak sama świadomość ich dobroczynnego działania nie wystarczy - lubię widzieć efekty. Zwłaszcza za tę cenę: 3,99 zł za 60-gramową, jednorazową saszetkę to sporo.

Żadna z soli nie wysuszyła mi skóry, nie pozostawiła osadu - negatywnych wrażeń brak. Pozytywnych jednak w większości również. Tak jak napisałam, zapewne znowu skuszę się na oczyszczającą drogi oddechowe wersję z eukaliptusem. Zwłaszcza w razie przeziębienia :) Pozostałym wersjom mówię nie - chyba, że cena wyraźnie spadnie. I wszystko jasne ;)

czwartek, 26 maja 2011

Houston, mamy problem...

Jak być może zauważyłyście, na blogu Na obcasach nastąpił przestój - bynajmniej nie z mojej woli... Spieszę wyjaśnić.

Od niedzieli do środy przebywałam za granicą, ale zaraz po powrocie chciałam wstawić notkę. Niestety pojawił się problem - nie jestem w stanie zamieszczać własnych komentarzy. Mimo, że jestem zalogowana, przy każdej próbie publikacji komentarza czy to u siebie, czy na Waszych blogach, wyrzuca mnie do okna logowania. Loguję się, ponownie klikam "Zamieść komentarz", a tu ponownie wyrzuca mnie do okna startowego. Błędne koło...


Z tego co czytałam, podobny problem ma (miała?) Panna Joanna. Czy ktoś jeszcze miał taki problem? Jak można sobie z tym poradzić?

Z niecierpliwością czekam, aż Blogger usunie tę usterkę. Mam Wam mnóstwo do pokazania! W kolejce czekają recenzje, zdjęcia niemieckich zakupów kosmetycznych (nie folgowałam ;)), zamówienia internetowe, coś kulinarnego... :)) Chwilowo nie ma sensu publikować - nie mam możliwości podjęcia dyskusji w komentarzach, odpowiadania na Wasze pytania, rozwiewania wątpliwości... Czyszczenie cookies niestety nic nie dało, problem jest jak był. Niecierpliwie czekam, aż Blogger powróci do formy!

sobota, 21 maja 2011

Twardy orzech do zgryzienia ;)

Zostałam otagowana! Nagroda Top 10 przywędrowała na blog Na obcasach aż pięć razy :))


Tag rządzi się swoimi prawami. Oto zasady:

1. Podziękuj za przyznanie wyróżnienia.
2. Zamieść u siebie link do bloga osoby, która Cię wyróżniła.
3. Wklej u siebie logo wyróżnienia.
4. Przekaż nagrodę 10 bloggerkom.
5. Zamieść linki do tych blogów.
6. Powiadom o tym nominowane osoby.
7. Stwórz listę 10 ulubionych kosmetyków.


Robi się :))

Top 10 Award przyznały mi:

- Smieti, autorka blogów: Smieti i jej codzienność oraz Smieti i jej babska natura
- Pierniczkowa, autorka bloga Nie tylko kosmetycznie
- Cammie, autorka bloga No to pięknie!
- Katalina, autorka bloga Sugar & Spice
- Hawa, autorka bloga Kosmetyki off the record

Dziękuję dziewczyny! :))

Od razu zabieram się za przekazanie wyróżnienia. Spośród masy ulubionych bogów wybieram te, które nie zostały jeszcze nagrodzone nagrodą Top 10 (albo coś przegapiłam ;)). Taguję:

- April, autorkę bloga April's Station
- KizięMizię, autorkę bloga Be beautiful with Kizia Mizia
- Agnieszkę, autorkę bloga Jak pięknie być Kobietą
- Kamilannę, autorkę bloga Kamilanna to ja
- Dominikę, autorkę bloga Pachnące blogowanie
- Renię, autorkę bloga Szminką po lustrze
- Kosmetykoholiczkę, autorkę bloga Moja kosmetyczka
- Pilar, autorkę bloga Pilar1899
- MizzVintage, autorkę bloga mojaKOSMETYKOmania
- Kasię, autorkę bloga Sweet & Punchy

Powiadomienia prześlę jeszcze dzisiaj :) a teraz czas na meritum: lista moich kosmetycznych TOP 10 :)) Część jest stała, część się zmienia, ale obecnie kształtuje się ona następująco:

1. Odżywka do włosów Kallos - Crema al Latte:


Część z Was ją kocha, część nienawidzi ;) Ja kocham. Używam kilka razy w tygodniu :)

2. Odżywka do włosów bez spłukiwania Schwarzkopf - Gliss Kur Oil Nutritive:


Zdecydowanie ułatwia rozczesywanie wilgotnych, podatnych na plątanie włosów. W mojej łazience obecna bez przerwy :)

3. Micelarny żel do demakijażu BeBeauty (Biedronka):


Po prostu demakijażowy hit! Recenzja wkrótce ;)

4. Drobnoziarnisty i gruboziarnisty peeling Dax Cosmetics - Perfecta Oczyszczanie:


Rewelacyjne zdzieraki. Do tego niedrogie :) Recenzja TUTAJ.

5. Odżywcza maseczka Dax Cosmetics - Perfecta - Słodkie migdały:


Zachwycałam się nią całkiem niedawno ;) i aby się nie powtarzać: KLIK :)

6. Sypki, mineralny korektor Everyday Minerals - Mint:


Nie wyobrażam sobie makijażu bez użycia tego kosmetyku! Zbawienie dla osób takich jak ja - łatwo czerwieniących się pod wpływem wysiłku, stresu czy gorąca. Szczypta na twardy pędzel do pudru, kilka ruchów po całej twarzy i voila! Recenzja - KLIK :)

7. Mineralny podkład Lumiere - formuła Cashmere:


Testowałam wiele podkładów mineralnych i sporą część z nich bardzo lubię, ale takim naj jest właśnie Lumiere Cashmere :) Na blogu już wkrótce cykl postów dotyczących kosmetyków mineralnych! Pomiędzy nimi z pewnością znajdzie się recenzja tego podkładu :) Śledźcie uważnie!

8. Mineralny róż do policzków Everyday Minerals - Snuggle:


Od zawsze lubię róże EDMu, a Snuggle - no cóż, po prostu kolor idealny :) Jego recenzja też pojawi się już niedługo ;)

9. Rozświetlacz Physicians Formula - Translucent Pearl:


Spójrzmy prawdzie w oczy - PF to niedrogi, bardzo fajny zamiennik moich ukochanych Meteorytów Guerlain ;) KLIK

10. Żel-korektor do brwi Delia:


Trwale ujarzmia i podkreśla kolor brwi. Ulubiony w swojej kategorii :)) Link do recenzji: KLIK.


Chętnie dopisałabym jeszcze kilka pozycji, ale cóż, mus to mus, 10 i ani jednej więcej... Uwierzcie, miałam twardy orzech do zgryzienia ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...