Od dawna obiecywałam Wam post, w którym po krótce opiszę swoją przygodę z Biochemią Urody (
KLIK). Nie ma co dłużej zwlekać, zwłaszcza, że niektóre z Was nie mogą się już doczekać tej notki. Z tego miejsca serdecznie pozdrawiam Czytelniczkę
kobiecewariacje ;))
Zdjęć niestety nie będzie, ponieważ od dawna nie dysponuję żadnym kosmetykiem z BU. Na stronie również nie znalazłam żadnych fotek przedstawiających produkty. Polegajcie więc na swojej wyobraźni i na wyszukiwarce ;)
(foto: galess.com.pl)
Naturalną pielęgnacją zainteresowałam się około 2 lata temu. Oczywiście nie trafiłabym na Biochemię Urody, gdyby nie forum wizaż.pl ;) Brak mi odpowiedniej wiedzy, dlatego nie porywałam się z motyką na Słońce - korzystałam z gotowych produktów bądź już przygotowanych do wymieszania, odpowiednio porcjowanych zestawów, rezygnując z samodzielnego odmierzania proporcji, sprawdzania pH itp. Moja przygoda z BU trwała kilka miesięcy. W tym czasie przetestowałam kilka kosmetyków. Pora na ich krótkie recenzje :) Przedstawię je w trzech kategoriach, a oceniać będę z perspektywy osoby o normalnej / mieszanej, względnie bezproblemowej, niezbyt podatnej na podrażnienia cerze ze skłonnością do rozszerzonych naczynek.
Jestem na tak :)
1. Hydrolaty.
Inaczej nazywane są wodami kwiatowymi, co może być mylące - to po prostu woda wymieszana z syntetycznymi olejkami zapachowymi lub naturalnymi olejkami eterycznymi. Prawdziwy hydrolat to produkt uboczny pozyskiwania olejków eterycznych.
Hydrolaty z BU stosowałam w formie toniku do twarzy. Używałam czterech różnych wariantów:
- hydrolat geraniowy (
KLIK) o słodkawym, kwiatowym zapachu
- hydrolat oczarowy (
KLIK) pachnący ziołami
- hydrolat z kwiatu kocanki (
KLIK) o zapachu... wędzonej szynki ;)
- hydrolat z kwiatu pomarańczy - neroli (
KLIK) o lekko gorzkim aromacie
Najbardziej przypadły mi do gustu wody: oczarowa i z kwiatu kocanki. Zapach tej drugiej na początku mocno mi przeszkadzał, ale z czasem lubiłam go coraz bardziej ;) Wszystkie hydrolaty spełniały swoją rolę - tonizowały, odświeżały, działały antybakteryjnie, przeciwzapalnie i oczyszczająco. Łagodziły zmiany skórne. Nie powodowały ściągania skóry. Żaden z nich mnie nie uczulił ani nie podrażnił - mam jednak to szczęście, że mało co mnie uczula. Nie wiem, jak na hydrolaty (i wszystkie inne kosmetyki BU) zareagują cery wrażliwe.
Podsumowując: hydrolaty z BU działają podobnie jak dobre drogeryjne toniki z tą różnicą, że nie zawierają tak zwanej
chemii. Hitem nie są, ale i tak je lubię :)
Pakowane są w plastikowe, ergonomiczne, przezroczyste butelki z wygodnym dozownikiem.
Koszt: 11,90 - 19,90 za 200 ml.
Sama nie wiem...
1. Peeling enzymatyczny z bromelainą (
KLIK).
W zestawie otrzymujemy porcje rozmaitych proszków, które należy wymieszać ze sobą według instrukcji zamieszczonej na stronie BU. Dzięki sypkiej, suchej formie przechowywania enzym nie ulega rozkładowi, co ma miejsce w przypadku dłuższego kontaktu z wodą. Przed użyciem mieszamy na dłoni / w miseczce porcję proszku oraz wodę bądź hydrolat. Powstałą papkę nakładamy na twarz, po 10 minutach zmywamy. Polecam stosowanie tego peelingu np. podczas kąpieli - łatwo pobrudzić całą umywalkę ;)
Moim zdaniem to jeden z wielu dobrych, działających peelingów enzymatycznych. Jest delikatny, działa nieinwazyjnie (rozpuszcza martwy naskórek bez konieczności pocierania, masowania itp.). Dzięki temu mogą go stosować osoby o uwrażliwionej cerze. Dlaczego "sama nie wiem"? Ponieważ rzadko sięgam po peelingi enzymatyczne - dla mnie są zwyczajnie za słabe. Nie zmienia to jednak faktu, że produkt sam w sobie jest w porządku :)
Koszt: 11,80 zł za 40-gramowy słoiczek (wystarcza na kilkanaście zabiegów).
2. Pudry.
Miałam odsypki bądź pełnowymiarowe opakowania wszystkich możliwych pudrów oferowanych przez BU, a mianowicie:
- pudru bambusowego (
KLIK)
- pudru bambusowego z jedwabiem (
KLIK)
- pudru bambusowego z jedwabiem i owsem (
KLIK)
- pudru perłowego (
KLIK)
- pudru diamentowego (
KLIK)
Zdaniem producenta każdy z nich jest inny, ale ja prawdę mówiąc nie dostrzegam różnicy ;) No, może pomiędzy pudrem bambusowym solo a tym z dodatkiem jedwabiu - drugi jest bardziej miałki, jedwabisty. Wszystkie pudry BU matują cerę, nie bielą i nie zapychają. Nie ma w nich jednak niczego szczególnego, co sprawiłoby, że mogłabym je polubić. Nie zmiękczają rysów, nie tworzą efektu glow. Mam wrażenie, że lekko wysuszają! Przypuszczam, że podobny efekt uzyskałabym oprószając twarz mąką ziemniaczaną ;) Znam wiele lepszych produktów, ale z braku laku te też mogą być.
Koszt: 10,80 - 14,80 zł.
3. Serum.
Używałam serum Lemon (
KLIK) oraz serum Granat (
KLIK). Stosowałam je na noc, solo bądź w roli dwufazowego nawilżacza (wymieszane z żelem hialuronowym). Mają leistą, nieco tłustą konsystencję. Długo się wchłaniają. Wykazują działanie antyoksydacyjne i kojące. Całkiem przyjemnie pachną, nieźle nawilżają i pielęgnują cerę - podobnie, jak robi to bogaty krem bądź olej. Są o tyle bardziej problemowe, że trzeba przechowywać je w lodówce, od której moją łazienkę dzieli jakieś 30 schodów ;)) więc wybieram kremy lub oleje właśnie :)
Koszt: 20 - 30 zł za 30 ml.
Jestem na nie :(
1. Żel hialuronowy z alantoiną i pantenolem 5% (
KLIK).
Stosowałam go jako dodatek do serum nakładanego na twarz na noc. Jego rolą jest dogłębnie nawilżać, koić i regenerować. Uwaga - stosowany samodzielnie paradoksalnie może wysuszać. Prawdę mówiąc ani mi w jakiś oczywisty sposób nie pomógł, ani nie zaszkodził. Nie zauważyłam różnicy, a
skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać...? ;)
Koszt: 16,50 zł za 55 ml.
2. Olejek myjący (
KLIK).
Służy do demakijażu oraz do mycia i oczyszczania twarzy. Może być stosowany solo bądź w połączeniu z wodą - przeistacza się wówczas w emulsję micelarną. Nie pieni się, co dowodzi jego łagodności.
Wybrałam wariant pomarańczowy. To, co w tym produkcie jest najcudowniejsze, to zapach! Słodki, ale nie ulepny. Owocowy, idealny. Sam olejek bardzo dobrze radzi sobie z usuwaniem makijażu - z tuszem do rzęs włącznie. Jest wydajny. Używanie go było absolutną przyjemnością. Do czasu... Niestety stwierdziłam, że to on był powodem znacznego pogorszenia stanu mojej cery. Chociaż "pogorszenie" to chyba zbyt łagodne słowo... Zrobił mi na buzi istną masakrę. Moja normalna, niemal bezproblemowa cera stała się cerą z mnóstwem podskórnych, nierzadko bolesnych zmian, gulek... zwłaszcza na brodzie i czole, ale policzki również nie zostały pominięte. Bazą tego kosmetyku jest olej słonecznikowy, więc chyba nie powinnam się dziwić. Leczyłam skórę dobrych kilka miesięcy po odstawieniu olejku... Inne produkty BU nie wywołały u mnie żadnej tak skrajnie negatywnej reakcji. Nie twierdzę, że Wasze cery zareagują na ten olejek podobnie, ale sama jestem pewna, że będę go unikać jak ognia. A szkoda... :(
Koszt: 10 - 12 zł za 120 ml.
"Efekty specjalne" po stosowaniu olejku myjącego zraziły mnie do ogółu naturalnej pielęgnacji z Biochemii Urody. Pisząc tego posta przypomniałam sobie jednak, jakie fajne są ich hydrolaty. Chyba popełnię zamówienie ;) A co do kremów, olejów i tym podobnych - przeważnie wybieram te certyfikowane EcoCertem, ale jednak drogeryjne. Służą mi, więc nie widzę sensu by kombinować, zwłaszcza że różnic w działaniu na korzyść produktów BU nie zauważyłam.
Muszę dodać, że sama Biochemia Urody jest jak najbardziej w porządku. Zamówienia zawsze przysyłają na czas, kompletne i zgodne z opisem. Do wszystkich swoich zestawów dołączają opakowania i etykietki na papierze naklejkowym. Odpowiadają na maile. Polecam :) ale... ja już nie będę Małym Chemikiem ;))