środa, 27 kwietnia 2011

Nowy teren ;)

Ostatnio robi błyskotliwą karierę na blogach...


Kto? Biedronka! ;) Nie mogłam pozostać obojętna względem zachwytów nad biedronkowymi mazidłami. Czym prędzej udałam się do sklepu z tym osobliwym, nakrapianym owadem w logo i kupiłam trzy kosmetyki firmowane marką BeBeauty:


Najbardziej zależało mi na zdobyciu micelarnego żelu do mycia i demakijażu twarzy:


A skoro już tam byłam, to nie mogłam odmówić sobie zakupu oczyszczającej maseczki, która ponoć zwęża rozszerzone pory...


... i kremowego żelu do stóp, spełniającego rolę antyperspirantu - w sam raz na lato :)


Koszt każdego z tych produktów to około 5 złotych. Nie mogę doczekać się testów. Jeszcze dziś wkroczę na ten nowy, pielęgnacyjny teren ;)

Jestem ciekawa tym bardziej, że kosmetyki BeBeauty produkowane są przez Torf Corporation, czyli właściciela lubianej przeze mnie marki Tołpa. Zastanawiam się tylko, jak obie te marki mają się do siebie w kwestii jakości. Czy to możliwe, by jakość i stężenie składników aktywnych w tubkach BeBeauty niczym nie różniły się od tych w wiele droższych kosmetykach Tołpa?

wtorek, 26 kwietnia 2011

Luksusowa zachcianka ;))

Kiedy rodzice poinformowali mnie, że planują wakacje siłą rzeczy połączone z podróżą samolotem, w mojej głowie od razu zapaliła się lampka: jest okazja, żeby zdobyć coś z wolnocłówki ;) Z długiej listy moich marzeń i zachcianek rodzice mieli wybrać "coś". I wybrali. A ja dziś wam owo "coś" prezentuję ;))


Dior - Diorshow Maximizer - Lash Plumping Serum :))



To swego rodzaju hybryda. Spełnia jednocześnie dwie role: działa niczym wzmacniająca i pobudzająca do wzrostu kuracja dla rzęs, będąc zarazem wydłużająco-pogrubiającą bazą pod maskarę.

Przytoczę Wam fragment informacji prasowej dotyczącej tego produktu:

"Ultra-elastyczne i komfortowe, niewidoczne i wypełniające – lekkie niczym piórko pokrycie bezbłędnie wygładza rzęsy, powiększając je i nabłyszczając. Rzęsy są natychmiast podkręcone, pogrubione, wydłużone i idealnie przygotowane do wzmocnienia efektu maskary.
Formuła wzmacniająca rzęsy rewitalizuje je dzień po dniu. Dzięki połączeniu kwasu hialuronowego z właściwościami pobudzającymi rzęsy oraz ekskluzywnym składnikiem aktywnym - Lash Maximizer - pobudzający witalność i wzrost rzęs, rzęsy stają się widocznie dłuższe, mocniejsze, piękniejsze oraz olśniewająco zdrowe.

Skuteczny natychmiast oraz coraz bardziej przekonujący z każdym nałożeniem. Gwarancja maksymalnej objętości, długości i podkręcenia".

Brzmi tak bardzo zachęcająco, że nie mogłam się nie skusić ;))

Szczoteczka (czy raczej szczota ;)) odżywko-bazy Diora jest taka jak lubię - duża, solidna, z mnóstwem silikonowych włosków.



Używam tego kosmetyku zaledwie od dwóch tygodni, więc nie potrafię stwierdzić, czy w jakikolwiek sposób wpływa na długość moich rzęs, ale jedno jest pewne - na pewno im nie szkodzi ;) Z kolei co do obietnic o pogrubieniu i wydłużeniu... Oceńcie same :)

Rzęsy po nałożeniu Diorshow Maximizera:


A następnie z jedną (!) warstwą tuszu Maybelline One by One nałożoną na tę bazę:




Nieźle, hm? :) Oczywiście jestem w stanie uzyskać podobny efekt nakładając na rzęsy dwie bądź trzy warstwy tuszu i solidnie machając szczoteczką ;) ale skoro mogę mieć to samo jedynie przy użyciu bazy i nałożeniu jednej warstwy maskary... Strach się bać co będzie, jak na bazę położę te dwie bądź trzy warstwy ;))

Bazę Diorshow Maximizer oceniam wysoko. Nie skleja rzęs, ładnie je rozczesuje (co z pewnością jest zasługą szczoteczki), każdą z nich pokrywa cienką warstwą kosmetyku, rzeczywiście wydłuża i pogrubia. A jeśli jeszcze wzmiacnia, to już w ogóle cud, miód i orzeszki :) Jedyne co mi w tej bazie przeszkadza to fakt, że dość szybko zasycha na rzęsach - trzeba nakładać maskarę od razu po nałożeniu Maximizera. Najpierw baza + tusz na jedno oko, po czym dopiero zabieramy się za drugie ;)

Mam przypuszczenie graniczące z pewnością, że tańszymi, białymi bazami pod tusz można uzyskać równie fajny efekt, ale... skoro była okazja... to miałam luksusową zachciankę ;))

sobota, 23 kwietnia 2011

Dwóch na jednego ;)

Nieco ponad miesiąc temu pisałam o swoim nowym nabytku, a mianowicie o potrójnym korektorze Essence Forget It! KLIK :) Obiecałam Wam wtedy recenzję. Oto i ona :)

(foto: wizaz.pl)

Będzie krótko i zwięźle, bo właściwie nie ma się nad czym rozpisywać. Jak w tytule - dwóch na jednego. Dwóch do kitu, jeden świetny ;))

Kolor beżowy w ogóle nie przypadł mi do gustu. Nierównomiernie się rozprowadza, słabo kryje i przede wszystkim jest za ciemny. Pozostaje nietknięty od czasu pierwszych testów...

Odnośnie zielonego korektora mam mieszane uczucia. Byłby okej, gdyby dawał nieco wyraźniejsze krycie, zamiast rozmywać się na skórze i tym samym ujawniając zaczerwienienia, które miał za zadanie schować. Mimo to używam go na skrzydełka nosa, których koloryt chcę jedynie lekko poprawić.

Zdecydowany faworyt tej trójcy to korektor różowy :) Stosuję go pod oczy, w celu odświeżenia spojrzenia i rozjaśnienia lekkich cieni. Sprawdza się! Ciężko mi opisać jak to się dzieje, ale twarz rzeczywiście nabiera świeżości, a spojrzenie blasku. Plusem jest to, iż ciężko z tym korektorem przesadzić. Nie wchodzi w zmarszczki, ładnie stapia się ze skórą, nie odznacza się kolorystycznie. Jakby znikał, a jednak był :) Wcześniej nie stosowałam tego typu trików, teraz nie wyobrażam sobie makijażu bez użycia różowego korektora :)

Podsumowując: zadowolona jestem tylko z 1/3 tego produktu. Zważając na fakt, że kosztuje niespełna 11 zł, jestem skłonna kupować go dla tego ułamka, choć oczywiście wolałabym dostać w tej cenie trzy razy więcej koloru różowego...

Korzystając z okazji zapytam - czy któraś z Was wie, czy jakaś firma produkuje dobry, różowy korektor solo? Wolałabym to, niż dwóch na jednego... Nie lubię przemocy ;))

piątek, 22 kwietnia 2011

Zapraszam na spacer :))

Wiosna w pełni! Słońce na bezchmurnym niebie, ciepło, rośliny kwitną, zwierzaki bawią się w berka... Widząc to nie mogłam się powstrzymać i uskuteczniłam sesję fotograficzną z florą i fauną w roli głównej ;) Zapraszam na spacer po moim ogrodzie :)















Żyć, nie umierać :)) Taka wiosna mogłaby trwać i trwać.

Korzystając z okazji napiszę jeszcze - zdrowych, radosnych Świąt Wielkiej Nocy pełnych uśmiechu i życzliwości! Życzą Wam: Viollet, Kota i Mucha ;))

środa, 20 kwietnia 2011

Inspirowane Tarotem...

Pachnący Tarot? Dzięki Dolce & Gabbana - owszem. Ten znany na całym świecie dom mody w 2009 roku wypuścił na rynek kolekcję perfum inspirowanych właśnie kartami Tarota. Pięć unisexowych zapachów wzorowanych na pięciu zupełnie różnych osobowościach. Prowokujący Magik, niepohamowana Cesarzowa, zmysłowi Kochankowie, śmiałe Koło Fortuny, hipnotyczny Księżyc... A Ty? Kim chcesz zostać?

(foto: beautyblitz.com)

Ja wybieram Cesarzową, czyli 3 L'Imperatrice. Dla mnie najpiękniejsza, najbardziej kobieca i uwodzicielska z całej Antologii. Nie bez powodu twarzą cesarskiego zapachu została Naomi Campbell.

(foto: flylip.com)

Dla przykuwającej uwagę i energetycznej L'Imperatrice życie jest filmem, a ona gra w nim główną rolę. Kiedy wchodzi do pokoju, wszystkie oczy zwrócone są ku niej. Pełna wigoru i magnetyzmu, emanuje charyzmą i siłą charakteru.

O ile sama nazwa rzeczywiście nasuwa skojarzenie z osobowością mocną, dominującą, władczą, o tyle sam zapach nie jest tego odzwierciedleniem. Dla mnie Cesarzowa to woń niezwykle kobieca, kwiatowo-owocowa, pozytywna, wibrująca i ciepła. Choć to unisex (jak wszystkie zapachy Antologii D&G), to nie wyobrażam sobie pachnącego w ten sposób mężczyzny...

L'Imperatrice to idealne uzupełnienie lekkich topów i spódnic noszonych podczas ciepłych, wiosenno-letnich miesięcy. W sam raz na dzień. Wieczorem nasza Cesarzowa może okazać się niewystarczająco władcza ;) Nie zmienia to jednak faktu, że perfumy te kocham miłością bezgraniczną. Wystraszona powoli pojawiającym się dnem kupiłam już zapasowy flakon :))



Co tkwi wewnątrz tych geometrycznych, prostych butelek sygnowanych 3 L'Imperatrice?

nuta głowy: rabarbar, akord soczystego kiwi, czerwona porzeczka
nuta serca: różowy cyklamen, akord świeżego arbuza, płatki jaśminu
nuta głębi: nuty piżma, drzewo grejpfrutowe, drzewo sandałowe.


Trwałość zapachu niestety nie rzuca na kolana. Przez dwie-trzy godziny dość wyraźnie wyczuwalny, kolejne dwie utrzymuje się już bardzo blisko skóry. Po tych czterech-pięciu znika bez śladu. Na szczęście 100 ml kosztuje tylko około 260 złotych (a w perfumeriach internetowych, sklepach wolnocłowych itp. jeszcze mniej ;)), więc bez żalu dopsikuję się w ciągu dnia nawet po kilka razy :)

Co tu dużo mówić. Cesarzowa - choć delikatniejsza i bardziej przyjazna niż mogłoby się wydawać - zawładnęła mną bez reszty :)))

wtorek, 19 kwietnia 2011

Efekt Pawłowa ;))

Za mną kolejne szalone dni, a co za tym idzie - następny przestój blogowy. Na szczęście nadchodzący tydzień zapowiada się nieco spokojniej, więc będzie mnie tutaj więcej :)) A tymczasem zdradzę Wam, że w weekend zapakowałam do samochodu koleżankę z Krakowa i wspólnie wyruszyłyśmy na Podkarpacie, by spędzić kolejny cudny, babski weekend z mieszkającymi tam kumpelami ;)) i nie tylko! bo tym razem było nas więcej :) (pozdrowienia dla Warszawianki oraz emigrantki... ;)). Oczywiście zgodnie z tradycją zamierzam pokazać Wam, jakie pyszności tam jadłam. Nie mogę się oprzeć ;))











Jak zwykle oprócz świetnego humoru, fajnych wspomnień i naładowanych baterii przywiozłam stamtąd pełny brzuch ;)) Smakołyków było więcej, ale nie wszystkie udało mi się sfotografować... Tak sobie myślę, że te wyjazdy już kojarzą mi się automatycznie. Myśl o wizycie w miejscowości na "P" = natychmiastowy ślinotok. Efekt Pawłowa jak malowany ;)) (ale żeby nie było - to nie dla jedzenia tam jeżdżę :D a przynajmniej nie tylko :D)

Cammie, Angel, Fren, FF, Ania - dziękuję! :))))

czwartek, 14 kwietnia 2011

Muffin RAZ(owy)! ;))

Ostatnio zmuszona jestem nieco zwolnić tempo dodawania nowych postów - spadło na mnie sporo obowiązków i mam tak zwane urwanie kapelusza ;)) Jeśli i Wy często jesteście w biegu, to tym bardziej zachęcam Was do skorzystania z genialnego przepisu na razowe muffiny z otrębami :) Zaczerpnęłam go z bloga Moje Wypieki (KLIK) i nieco zmodyfikowałam wg własnych potrzeb i widzimisię.

Tylko spójrzcie:


Zaburczało w brzuszkach? ;)) Jeśli tak, to zabieramy się za pieczenie :) Podaję proporcje na 12 babeczek.

Składniki:

1,5 szklanki mąki pszennej razowej
0,5 szklanki płatków owsianych
0,3 szklanki otrębów pszennych
2 łyżeczki siemienia lnianego (niekoniecznie)
opcjonalnie garść rodzynek / drobno potłuczonych orzechów / ziaren słonecznika / pestek dyni / ...
1 łyżeczka proszku do pieczenia
0,5 łyżeczki sody oczyszczonej
1 łyżeczka cynamonu
szczypta soli
1 duże jajko
0,7 szklanki mleka
3-4 jabłka (= 1 szklanka musu jabłkowego)
3 łyżki oleju słonecznikowego
0,3 szklanki syropu klonowego (ewentualnie można zastąpić płynnym miodem)

Przygotowanie:

W jednym naczyniu wymieszać wszystkie suche składniki (mąkę, płatki, otręby, siemię, dodatki, proszek do pieczenia, sodę, cynamon, sól).

W drugim naczyniu wymieszać składniki mokre: roztrzepane jajko, mleko, mus jabłkowy (który uzyskujemy trąc jabłka na tarce na miazgę, tak by uzyskać 1 szklankę musu), olej, syrop klonowy.

Następnie wsypać składniki suche do składników mokrych (bądź odwrotnie :)) i niedbale wymieszać - tylko do połączenia się zawartości obu naczyń. Zbyt dokładne mieszanie spowoduje, że muffiny wyjdą twarde!

Formę wyłożyć papilotkami. Każdą wypełnić masą do poziomu jej wysokości.


Piec na termoobiegu w temperaturze 200 st. C przez około 25 minut.

Muffiny z tego przepisu wychodzą cudne! Zdrowe, pełne błonnika i składników odżywczych, sycące, smaczne i - dzięki musowi jabłkowemu - nieco wilgotne. Polecam solo, jak i z dodatkiem konfitury, dżemu, masła orzechowego, serka wiejskiego, jogurtu, owoców... Co kto lubi :)) Są pycha w każdej wersji.

Jak widzicie, wykonanie nie wymaga specjalnych umiejętności ani wiele czasu czy pracy. Genialne rozwiązanie między innymi dla osób zabieganych, które dzięki temu przepisowi zyskują szansę, by pomimo natłoku spraw zjeść smaczne i pożywne drugie śniadanie. Tak więc razowy muffin raz! Albo dwa razy - w końcu to samo zdrowie ;))

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Zza oceanu :))

Jakiś czas temu brałam udział w konkursie zorganizowanym przez Urban, autorkę bloga The Urban State of Mind (KLIK). Co prawda nie ustrzeliłam żadnej z głównych nagród, ale moja humorystyczna tFórczość (tak tak, bo twórczością tego nie nazwę ;)) została doceniona - ku mojemu zaskoczeniu i ogromnej radości ;))


Urban przygotowała dla mnie nagrodę specjalną, która dzisiaj przywędrowała do mnie zza oceanu :) Zobaczcie, jakie dobroci dostałam! :))


Pędzle EcoTools, które stworzą komplet z posiadanym już przeze mnie zestawem pędzelków doocznych :)



Rozświetlacz w kremie NARS - kolor Orgasm. Jego jestem chyba najbardziej ciekawa :))


Cień do powiek P2, który ze względu na kolor prawdopodobnie znajdzie u mnie zastosowanie również jako róż do policzków :)





Próbki: perfumy 1 Million Paco Rabanne, których jeszcze nie znam :) BB cream Missha Perfect Cover oraz balsam do ciała Nuxe :)


Do tego przemiła kartka z kilkoma odręcznie wypisanymi słowami :))


Urban, dziękuję! :))) Sprawiłaś mi dużą przyjemność :)) Już jutro zabieram się za testy.

PS. Nie mogę nie zauważyć faktu, że to mój setny post! Blogowanie wciąga i wywołuje u mnie masę pozytywnych emocji. Cieszę się, że jesteście, czytacie i dzielicie się ze mną swoim zdaniem. Dzięki Wam moje pisanie ma sens. Mam nadzieję na jeszcze wiele takich "setek" :))
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...