czwartek, 31 października 2013

31.08.13

31.08.2013 r. Dokładnie dwa miesiące temu wyszłam za mąż :) Niby tylko dwa miesiące, a mam wrażenie, jakby to były dwa lata ;) Jeszcze raz dziękuję Wam za wszystkie gratulacje. Od tamtej pory mniej więcej trzy razy w tygodniu dostaję od Was pytanie o zdjęcia :DDD Obiecałam, że pokażę Wam kilka ujęć. Czas wywiązać się z danego słowa :) 


Wybaczcie, że wrzucę tak niewiele klatek ze ślubu i wesela. To były bardzo intymne, rodzinne momenty, a my na niemal wszystkich zdjęciach jesteśmy otoczeni bliskimi nam osobami - ze zrozumiałych względów nie chcę wrzucać ich do Internetu. Starałam się jednak wybrać co nieco, żeby zaspokoić Waszą ciekawość. Blogger niestety negatywnie wpłynął na jakość moich pięknych zdjęć, ale mimo wszystko... enjoy :)












Sesja plenerowa:










:)))

Fotografia: Marcin Orzołek (KLIK).
Makijaż: Ewelina Szajnar (KLIK).
Florystyka: Ikebana (KLIK).

środa, 30 października 2013

Bo piękne końcówki to piękne włosy :)

Na temat rozdwajania się końcówek włosów możnaby napisać przynajmniej jedną opasłą książkę. Przyczyn tego zjawiska można upatrywać właściwie wszędzie. Utrata łusek włosa spowodowana ich naturalnym zużyciem, dieta uboga w nienasycone kwasy tłuszczowe, nieodpowiednie warunki atmosferyczne (wysuszające słońce, wiatr, wilgoć), niewłaściwa pielęgnacja, urazy mechaniczne... Na te ostatnie narażone są szczególnie osoby długowłose. Pasma permanentnie ocierające się o powierzchnię bluzek i swetrów, końce włosów uwięzione pod paskiem od torebki, mimowolne przekładanie kosmyków w palcach... Znacie to, prawda? A takie wystrzępione końcówki to nic pięknego...

Wyeliminowanie rozdwajania się włosów jest chyba niemożliwe, ale na szczęście istnieje sporo metod, które pomagają ograniczyć i spowolnić ten proces. W moim odczuciu najskuteczniejszą z nich (oprócz regularnego podcinania pasm) jest zabezpieczanie końcówek przed szkodliwym wpływem warunków zewnętrznych i urazami mechanicznymi. Czynność ta od kilkunastu miesięcy jest częścią mojej pielęgnacyjnej rutyny. Czego to ja nie nakładałam na te końcówki! ;) Olejki do masażu Alterra, czysty olej migdałowy lub kokosowy, masło cupuacu, lotion Got2Be, serum z Avon'u, serum Pantene... Wszystkie produkty dawały radę, ale w każdym dopatrywałam się jakiejś wady. Oleje (nałożone nawet w minimalnej ilości) dawały mi poczucie przetłuszczonych włosów, lotion powodował, że zbijały się w strąki, masła używałam niechętnie ze względu na konieczność wcześniejszego rozpuszczania go w ciepłych dłoniach... Ciągle szukałam swojego ideału. Pewnego dnia przyszło olśnienie ;) Podczas jednego z babskich weekendów koleżanka dała mi do przetestowania Mythic Oil od L'Oreal. I to było "to" :)


Niezwłocznie kupiłam własną buteleczkę. Wybrałam wersję Colour Glow - po lekturze opinii wiszących w Internecie uznałam, że będzie dla mnie w sam raz. Kosmetyk nabyłam na Allegro, płacąc za niego ok. 40 zł.

"Wyjątkowy olejek Mythic Oil Colour Glow opracowany został specjalnie z myślą o włosach koloryzowanych i rozjaśnianych. Wykorzystując swoje unikalne właściwości przywraca blask, eliminuje matowość i puszenie się uwrażliwionych włosów farbowanych i rozjaśnianych. Pozostawia włosy odżywione, nawilżone i lśniące, otula je zewnętrzną warstwą ochronną, a jednocześnie nie natłuszcza i nie obciąża. Zawiera ochronne filtry UV, które chronią kolor włosów farbowanych przed blaknięciem.
 
Skład olejku został wzbogacony o najwyższej jakości olejki z siemienia lnianego oraz z żurawiny:
- olejek z siemienia lnianego: zapewnia wysokie stężenie kwasów tłuszczowych, które otulają włókno włosa,
- olejek żurawinowy: mocny antyoksydant o właściwościach odżywczych".

Od produktu tego typu oczekuję, by skutecznie chronił końcówki przed zniszczeniami oraz by wygładzał i nabłyszczał włosy nie powodując jednocześnie ich obciążenia i nie dając efektu przetłuszczających się strąków. Mythic Oil bardzo daje radę :))) Ma dość lekką, jedwabistą formułę. Otacza włosy ochronną warstewką, ale ich nie obciąża. Dyscyplinuje końcówki i dodaje pasmom blasku. Idę o zakład, że to wszystko zasługa silikonów. Skład tego produktu do naturalnych nie należy, niestety, ale grunt, że robi mi dobrze ;)
 
Mythic Oil ma też kilka dodatkowych zalet, jak chociażby ładne opakowanie z praktyczną, sprawnie działającą pompką czy piękny, delikatny zapach. I jest wydajny! Na widoczne na zdjęciu zużycie pracowałam niemal codziennie przez około siedem miesięcy, za każdym razem naciskając pompkę dwukrotnie. Tym sposobem zakupione 125 ml olejku wystarczy mi na okrągły rok :)
 
Nie zauważyłam, by Mythic Oil Colour Glow wpływał na przedłużenie trwałości koloru moich farbowanych włosów, ale nie czynię z tego zarzutu. Ochrona koloru po prostu nie wpisuje się w mój katalog oczekiwań względem produktu do zabezpieczania końcówek ;) więc nie jestem rozczarowana. 
 
Dla mnie Mythic Oil to kosmetyk na piątkę z plusem. Nie kupię go ponownie tylko z jednego powodu - mam ochotę potestować coś nowego ;) Po głowie chodzi mi serum Indola Glamour Ends. A może znacie jakiś inny, godny polecenia "końcówkowy" produkt? :)

wtorek, 29 października 2013

Deser dla cierpliwych ;)

Jest wiele słodkości, których z łatwością sobie odmawiam. Zwłaszcza wtedy, kiedy mam przypływ silnej woli ;) Cukierki, żelki, dropsy, torty, ciasta, ciasteczka... Sięgam po nie rzadko i bardziej z nudów lub do towarzystwa, niż z realnej potrzeby. Istnieje jednak jeden deser, obok którego nie potrafię przejść obojętnie, choćbym była na wszystkich dietach świata jednocześnie ;)) Tiramisu! W tej kwestii od dawna nic się nie zmienia. Pamiętacie mój wpis o kulkach tiramisu sprzed niemal trzech lat (KLIK)? :) Same rozumiecie, że kiedy kilka dni temu odkopałam w lodówce opakowanie serka mascarpone, nie musiałam długo myśleć co z nim zrobię ;) Zapraszam na tiramisu w pucharkach!


Wykonanie jest bajecznie proste i szybkie. Do przygotowania trzech porcji potrzebujesz:

12 okrągłych biszkoptów
200 ml bardzo mocnego espresso (wystudzonego)
1 opakowania serka mascarpone (250 g)
3 żółtek (schłodzonych)
3 łyżek cukru pudru
50 ml likeru migdałowego (amaretto)
2 łyżek gorzkiego kakao

Wystudzone espresso wymieszaj z amaretto i jedną łyżką cukru pudru, wstaw do lodówki. Żółtka zmiksuj z resztą cukru pudru. Kiedy uzyskasz gęstą, jasną masę, zacznij dodawać po łyżce mascarpone. Wciąż miksuj! Po dodaniu ostatniej porcji serka ucieraj masę jeszcze przez chwilę, aż będzie gładka i puszysta.

Czas nakładać :) Przygotuj trzy pucharki. Wyjmij z lodówki mieszankę kawowo-alkoholową i zanurzaj w niej biszkopty, niech się porządnie nasączą. Wyłóż po jednym biszkopcie na dno każdego pucharka. Pokryj je warstwą kremu mascarpone i posyp gorzkim kakao (najlepiej przez sitko). Następnie wyłóż kolejną warstwę nasączonych biszkoptów (po 3 do każdego naczynia) i resztę kremu. Włóż desery do lodówki na minimum 4 godziny, a najlepiej na całą noc. Muszą mieć czas, żeby stężeć i porządnie się schłodzić. Niezły trening cierpliwości, przyznaję ;) Przed podaniem posyp obficie przesianym kakao.

Najtrudniejszym elementem tego przepisu jest chyba to oczekiwanie po przygotowaniu deseru ;)) ale każdy, kto zna i lubi smak tiramisu wie, że warto. Cierpliwość zostanie pysznie wynagrodzona!

To jak, zaczekacie? :DDD

sobota, 26 października 2013

Przyszło nowe! :)))

Myślałam o tym od bardzo dawna. Podglądałam u innych, zazdrościłam, tworzyłam własne wyobrażenia. Jednocześnie dojrzewałam jako blogerka. Niedawno stwierdziłam, że nadchodzące trzecie (już trzecie!) urodziny Na obcasach to dobry moment na krok do przodu. W końcu mam! Nowy, odmieniony szablon bloga z zakładkami, kategoriami, buttonami i innymi tego typu bajerami :)))) Piękny.

Sama niestety nie mam ani graficznych, ani informatycznych zdolności, więc zwróciłam się po pomoc do koleżanki - blogerki :) Obecny wygląd swojego bloga zawdzięczam Pauli, autorce strony onelittlesmile.pl (KLIK). Tworzyła ten szablon ściśle według moich próśb, wskazówek i wyobrażeń, zachowując przy tym anielską cierpliwość :))) Paula, dziękuję raz jeszcze!

Z myślą o Was postanowiłam umieścić na blogu takie elementy jak podstrona "O mnie", mój profil urodowy, kategorie odnoszące do postów oznaczonych najpopularniejszymi etykietami, a także buttony odsyłające Was na facebookowy fanpage Na obcasach oraz na stronę mojego bloga na platformie Bloglovin', do odwiedzenia których serdecznie Was zapraszam.

Mam nadzieję, że nowa szata graficzna i nowe rozwiązania przypadły Wam do gustu. Liczę, że będziecie tutaj zaglądać przynajmniej tak samo chętnie jak do tej pory :***

piątek, 25 października 2013

Z Waszego polecenia :)

Dziewczyny, dziękuję za tak liczny odzew pod wczorajszym postem (KLIK)! Wiedziałam, że mogę na Was liczyć :)) W komentarzach wymieniłyście wiele podkładów, wskazałyście ich wady i zalety. Przy okazji doradziłyście też sobie nawzajem :) Dzięki Wam wiedziałam na czym warto zawiesić oko podczas wizyty w drogerii. Ostatecznie mój wybór padł na dwa podkłady: MaxFactor Facefinity oraz Bourjois Healthy Mix, czyli klasyczną wersję tak lubianego przeze mnie Healthy Mix Serum.


Obie buteleczki kupiłam podczas wizyty na otwarciu drogerii Hebe w krakowskiej Bonarce. Nie myślcie sobie, że wyszłam stamtąd z samymi podkładami :DDD Asortyment bardzo przypadł mi do gustu. Chcecie zobaczyć na co jeszcze się skusiłam? ;)


A przy okazji... 
Bądźcie czujne.
Idzie nowe! :)


czwartek, 24 października 2013

Szukam podkładu idealnego. Potrzebuję Waszej rady!

Dziewczyny! Potrzebuję rady. Pilnie muszę kupić nowy podkład do twarzy, ponieważ obecny dość nieoczekiwanie skończył mi się dzisiaj rano ;) Od wielu miesięcy używam tylko Bourjois Healthy Mix Serum. Pierwszy raz sięgnęłam po niego wiosną. Zdobył moje uznanie (i z pewnością doczeka się recenzji), więc tymczasowo niechętna do testowania nowości wrzucałam do kuferka kolejne buteleczki tego podkładu. W sumie zużyłam ich cztery lub pięć pod rząd - już straciłam rachubę ;) Niby mogłabym kupić następną, ale w końcu mam ochotę na zmianę. Jednak boję się wybierać całkiem w ciemno, nie chcę trafić na bubel. Pomyślałam, że może Wy mogłybyście polecić mi jakiś fajny podkład? :) 


Szukam kosmetyku, który:
- będzie odpowiedni dla mieszanej cery,
- będzie krył w lekkim / średnim stopniu (bez efektu maski! zależy mi tylko na ujednoliceniu kolorytu twarzy),
- nie będzie ciemniał na twarzy i dopasuje się do naturalnego odcienia skóry,
- będzie trwały (tzn. nie będzie spływał z twarzy, warzył się itp.),
- będzie się łatwo aplikował (Beauty Blenderem, ewentualnie palcami),
- będzie kosztował maksymalnie 70 zł.

Preferowane opakowania z pompką! Macie jakieś pomysły? Typy? Liczę na Was! I już dzisiaj wieczorem ruszam na kosmetyczne zakupy ;)

środa, 23 października 2013

Zgodnie z oczekiwaniami

Mam wrażenie, że dobór kremów do twarzy ostatnio jest u mnie dziełem przypadku. Nie analizuję składów, nie wczytuję się w recenzje przed zakupem... Po prostu podchodzę do drogeryjnej półki i zgarniam z niej krem, który według deklaracji producenta odpowiada moim potrzebom (zazwyczaj szukam kremów odżywczych, półtłustych), podoba mi się wizualnie i nie rujnuje portfela. Póki co dobrze na tym wychodzę, ale w przyszłości chyba muszę podejść do tematu w bardziej świadomy i przemyślany sposób. Powoli zbliżam się do trzydziestki, więc to dobry czas żeby intensywniej zadbać o młody wygląd cery. Tymczasem przedstawiam Wam jeden z kremów, który kupiłam właśnie tak o, bo po prostu wydał mi się w porządku: krem wygładzająco-odżywczy Lirene. Skusił mnie przede wszystkim zawartością olejku migdałowego (zapewne znikomą, ale zawsze coś), który w czystej postaci bardzo służy mojej cerze, a także całkiem przyjemną dla oka szatą graficzną i niską ceną (ok. 13 zł za 50 ml).





Producent oczywiście obiecuje nam cuda. Długotrwałe nawilżenie, ceramidowe odżywienie, uelastycznienie skóry, wygładzenie zmarszczek, opóźnienie procesów starzenia... Taaa, jasne ;) Nawet nie śmiałabym oczekiwać takich rzeczy od drogeryjnego kremu za kilkanaście złotych. Spodziewałam się po nim jedynie doraźnego nawilżenia mojej niewymagającej cery. Temu na szczęście sprostał ;)


Ot, po prostu zwyczajny krem do codziennego stosowania dla skóry bez problemów. Z uwagi na dość lekką, ale nie wodnistą konsystencję i ładny, kwiatowy zapach używało się go całkiem przyjemnie. Opakowanie 50 ml wystarczyło mi na około miesiąc (nakładałam go na buzię 2 razy dziennie).



Mimo, że nie zrobił mi żadnej krzywdy i w gruncie rzeczy mnie nie rozczarował, to na pewno nie kupię go ponownie. Ma silną konkurencję w swojej przeciętnej kategorii ;) Jeśli podobnie jak ja szukacie zwykłego, codziennego nawilżacza, to polecam Wam krem Lirene, ale ostrzegam - fajerwerków nie będzie.

Jak Wy wybieracie kremy do twarzy? Kupujecie je w sposób przemyślany, czy decydujecie dopiero podczas wizyty w sklepie? Jaki jest Wasz ulubiony krem?

wtorek, 22 października 2013

Mała, ale wielka ;)

Długo miałam na nią chrapkę, oj długo... 


Słynna pęseta Tweezerman wisiała na mojej wishliście od wielu miesięcy. Piękne wzory, same pochlebne recenzje w Internecie... Pretekst do zakupu nadarzył się w maju tego roku, kiedy to poszukując prezentu dla mamy postanowiłam podarować jej właśnie Tweezermana. Wówczas do koszyka wpadły mi dwie sztuki - jedna oczywiście dla mnie. Tak przy okazji ;)) Kliknęłam je na StrawberryNet (KLIK).

Dla mamy kupiłam klasyczną skośną pęsetę Slant Tweezer, a dla siebie wybrałam jej nieco mniejszą i trochę tańszą siostrę, czyli Mini Slant Tweezer z linii Hot for Dots (KLIK) w różowo-fioletowo-niebieskie kropki.


Jest urocza :))) ale to tylko jedna z jej zalet. Przede wszystkim jest diabelnie precyzyjna! Przerobiłam już kilka pęset i żadna nie radziła sobie z depilacją brwi tak dobrze, jak ta. Tweezerman bez trudu łapie i wyrywa za jednym pociągnięciem każdy zbędny włosek. Gruby, cienki, ekstremalnie cienki, długi, krótki, czy ledwo widoczny gołym okiem - nieważne. Skośne, idealnie opiłowane końce ze stali nierdzewnej robią robotę. 


Pęseta świetnie leży w dłoni, mimo niewielkich wymiarów (ma 7 cm długości). Używam jej od pół roku i na tej podstawie śmiało mogę stwierdzić, że posłuży mi jeszcze przez lata :) Sprawia wrażenie bardzo trwałej. W obliczu takich faktów cena tej pęsety (ok. 60 zł) jest w pełni akceptowalna. Absolutnie nie żałuję tego zakupu.

Dodatkowy plus dla producenta za dbałość o bezpieczeństwo i higienę:


Mini Slant Tweezer to pęseta mała, ale wielka! Zdecydowanie :))

poniedziałek, 21 października 2013

Różowa pustynia ;)

Ostatnio sporo piszę o lakierach do paznokci... Wiem o tym i jednocześnie mam nadzieję, że Was nie zanudzę, jeśli dzisiaj napiszę o kolejnym ;) Po prostu muszę, bo a) jest taki piękny!, b) im szybciej Wam go pokażę tym większa szansa, że osoby które go zapragną zdążą go jeszcze upolować. Z tego co wiem seria WOW Glamour Sand od Wibo znika z rossmannowskich półek z prędkością światła. Nie dziwię się :)) Sama podczas sobotnich zakupów drapnęłam jeszcze migoczący brąz. Dzisiaj jednak zaprezentuję Wam egzemplarz, który kupiłam kilka dni wcześniej i który pokazywałam już w lakierowym haulu - różowy, a jakże :DDD


Lakier zamknięty jest w charakterystycznej dla Wibo buteleczce o pojemności 8,5 ml. Skusił mnie rzecz jasna kolor - piękna fuksja :) na dodatek mieniąca się tysiącami różowych i błękitnych drobinek brokatu. Wołami by mnie od niego nie odciągnęli :DDD 

Aplikacja tego lakieru była dla mnie czystą przyjemnością. Czystą w podwójnym znaczeniu ;) bo WOW Glamour Sand ma idealną konsystencję, dzięki czemu m.in. nie rozlewa się na skórki. Już dwie warstwy wystarczą, żeby uzyskać pełne krycie. Relatywnie szeroki pędzelek ułatwia malowanie. Kolejnym plusem jest błyskawiczne wysychanie tego lakieru. Nie nakładałam na wierzch wysuszacza, żeby nie zniszczyć efektu piaskowej faktury, którą obiecuje nam producent, w związku z czym obawiałam się, że będę unieruchomiona przynajmniej na kwadrans. Nic z tych rzeczy, lakier już po dwóch minutach był suchy jak piach. Nomen omen ;))



Widzicie tę chropowatą powierzchnię? Wcześniej zawsze stawiałam na błysk na paznokciach, maty nie dla mnie, ale ten efekt wyjątkowo mi się podoba :)) Mam ochotę na więcej różowego piasku. Ba, na całą pustynię! ;)

Powyższe zdjęcia zrobiłam w trzecim dniu noszenia tego lakieru. Widzicie to? Jest nienaruszony! A przecież w tym czasie wykonywałam wiele codziennych czynności. Jestem pod wrażeniem. Jeszcze nie wiem jak wygląda sprawa ze zmywaniem tego piaskowego brokatu z paznokci, ale optymistyczne recenzje koleżanek - blogerek mówią, że nie powinnam się o to martwić :)

Piękny kolor, błyskotki, bezproblemowa aplikacja, ciekawe wykończenie, trwałość, niska cena (ok. 6 zł), stosunkowo łatwa dostępność ... Wygląda na to, że Wibo WOW Glamour Sand ma same zalety :))

niedziela, 20 października 2013

O biżuteryjnych ulubieńcach :)

Z tytułu leniwej niedzieli - równie leniwy post ;) W notce o zakupowych chciejstwach wspomniałam, że bardzo polubiłam nosić naszyjniki. Od pewnego czasu są stałym elementem wielu moich outfitów. Wybieram raczej te krótkie, o wyrazistym kolorze lub ciekawej formie. Jeszcze kilka miesięcy temu miałam tylko dwa, ale moja kolekcja dość dynamicznie się rozrasta ;) Chodźcie, pokażę Wam te ulubione :)


Najstarszy w mojej kolekcji ulubieńców jest naszyjnik w kolorze starego złota, składający się z kilku przeplatanych ze sobą sznurów. Jest bardzo lekki, choć sprawia zgoła inne wrażenie ;) Najchętniej noszę go do zestawu "czarna bluzka + czerwona spódnica ze złotymi zamkami + czarne kryjące rajstopy", ale nie tylko :) Często gości na moim dekolcie. Niestety już nie pamiętam gdzie go kupiłam... 


Kilka miesięcy temu w mojej biżuteryjnej szufladzie pojawiły się kolejne dwa krótkie naszyjniki, które uwielbiam :) Ciemnoróżowy nabyty w Camaieu i turkusowo-złoty kupiony... no właśnie, nie pamiętam gdzie :D



Ten drugi towarzyszył mi w dniu ślubu, podczas przygotowań :)


To nie koniec! Ostatnio od niechcenia plącząc się po Internecie trafiłam na sklep Vezzi.pl (KLIK), w którym kliknęłam kolejne naszyjniki. Szybko zyskały moją sympatię :)




Wszystkie kosztowały w granicach 20 złotych - bardzo przyzwoicie :) Ten kolorowy mam na sobie nawet w tej chwili. Założyłam go do koszulowej bluzki w kolorze moreli, czarnych dżinsów i szpilek. Robi robotę ;) 

Pokazane powyżej naszyjniki są na tyle zdobne i przykuwające wzrok, że oprócz nich nie zakładam już żadnej innej biżuterii. Nie licząc obrączki i pierścionka zaręczynowego, które są dla mnie poza wszelkimi kategoriami :)

Może znacie jakieś fajne sklepy oferujące ciekawe naszyjniki? Chętnie poszerzę zbiór :D Nosicie tego typu biżuterię? A może stawiacie na inne elementy dopełniające stroju? :)

sobota, 19 października 2013

Chcę więcej!

Na zdjęciu przedstawiającym aktualnie stosowane przeze mnie kosmetyki do włosów z wczorajszej notki (KLIK) mogłyście zobaczyć maskę, o której warto napisać nieco więcej niż to, że po prostu jej używam ;) Przechodząc do konkretów: przedstawiam Wam maskę do włosów z siemieniem lnianym i masłem karite pochodzącą z Mydlarni u Franciszka (KLIK). 


Kosmetyk zamknięty jest w poręcznym, plastikowym słoiku o pojemności 200 ml. Cechuje się zwartą, gęstą konsystencją, żółtawym zabarwieniem i intensywnym, dość słodkim zapachem - nieco męczącym, ale na szczęście nieutrzymującym się na włosach.


Skład:


Jak mówi producent, ten kosmetyk to intensywna pielęgnacja do włosów zniszczonych i pozbawionych życia, na bazie naturalnych substancji aktywnych. Głęboko odżywia, naprawia i chroni wszystkie typy włosów;  olej z siemienia lnianego wzmacnia i odbudowuje strukturę włosa, dając objętość i blask, masło karite rewitalizuje włosy suche i zniszczone, przy jednoczesnym działaniu odżywczym i ochronnym - specjalna formuła o działaniu wygładzającym chroni przed szkodliwym wpływem czynników zewnętrznych (zimno, wiatr, smog).

I to wszystko prawda :)) Chociaż na początku byłam sceptycznie nastawiona... Gęsta, jakby ulepkowata konsystencja utrudniała rozprowadzanie kosmetyku się na włosach. Zapach był zbyt intensywny. Obawiałam się, że maska obciąży moje włosy i sprawi, że będą się szybciej przetłuszczać. Do tego ta cena! 49 zł za 200 ml... Poznałam ten produkt tylko dlatego, że dostałam go w prezencie. Dzisiaj jestem bardzo wdzięczna darczyńcy ;) Ta maska to odpowiedź na większość moich włosowych marzeń i potrzeb. Fakt faktem, nie jest najłatwiejsza w aplikacji, a jej zapach może męczyć, ale efekt wynagradza mi wszelkie niedogodności. Nawet cenę :) Rewelacyjnie dyscyplinuje, dociąża i wygładza moje skłonne do puszenia się pod wpływem wilgoci włosy. Sprawia, że są gładkie, sypkie, przyjemne w dotyku. Odczuwalnie je odżywia i regeneruje - nie tylko doraźnie! Czego chcieć więcej :) No, może tylko tego, żeby maska była jednak trochę tańsza ;) Albo żeby ktoś częściej robił mi takie prezenty :DDD

Pozycja obowiązkowa w moim włosowym arsenale. A Wy? Jaką maskę do włosów lubicie najbardziej i dlaczego? :)

piątek, 18 października 2013

Włosowe aktualności :)

Minął już ponad rok, odkąd ostatni raz pokazywałam Wam moje włosy. Aż trudno w to uwierzyć! Wczorajsza wizyta u fryzjera natchnęła mnie do zaktualizowania tej kwestii :) 

Na wstępie pochwalę się, że minęło już niemal 2,5 roku, odkąd nie prostuję włosów! A trzeba dodać, że robiłam to przez lata, dzień w dzień... Im gorzej wyglądały moje przesuszone od farb chemicznych i gorącej stylizacji włosy, tym chętniej sięgałam po prostownicę, żeby jakoś je okiełznać. Błędne koło. Na szczęście poczułam impuls, by z tym skończyć i udało mi się wytrwać w postanowieniu :) Początki były bardzo trudne, ale przetrzymałam to i dzisiaj wiem, że było warto. Już nie potrzebuję prostownicy, żeby mieć "good hair day" ;) Sięgam po nią tylko okazjonalnie. Jesteście ze mnie dumne? :DDD

A wracając do wczorajszej wizyty w salonie fryzjerskim. No rewolucji nie było ;)) Poszłam tam z zamiarem, że podetnę nieco więcej niż końcówki, żeby raz na zawsze pozbyć się ostatniej zniszczonej prostowaniem sprzed lat części włosów. Tak też zrobiłam - na podłodze wylądowały ok. 10-centymetrowe pasma. Po raz pierwszy poprosiłam też o cięcie "od linijki", a nie w kształt litery U, jak to zwykle bywało. Podoba mi się :) 


Wybaczcie nieco rozmazane i prześwietlone zdjęcie, to i tak najlepsze jakie udało się cyknąć mojemu nadwornemu fotografowi ;) Widzicie na nim moje włosy po skróceniu za pomocą maszynki elektrycznej, wyciągnięte na okrągłej szczotce, nietykane prostownicą. Żeby pokazać Wam, jak zmienił się ich stan od ostatniej aktualizacji wrzucam małe porównanie:


Warto dodać, że zdjęcie po lewej pochodzi z notki o laminowaniu włosów żelatyną. No cóż, rok temu zalaminowane prezentowały się gorzej, niż nielaminowane dzisiaj :)) Ten obrazek po raz kolejny uświadamia mi, że warto było zmienić nawyki i poświęcić włosom więcej uwagi :) Oczywiście zdaję sobie sprawę, że do ideału jeszcze daleko, ale to i tak już niebo a ziemia :D

Aktualnie moja włosowa pielęgnacja nie jest zbyt wyszukana. Stawiam na standardowe, drogeryjne szampony, porządne odżywki i maski do spłukiwania (aplikuję na włosy którąś z nich po każdym myciu, a włosy zazwyczaj myję codziennie), odżywki bez spłukiwania i kosmetyki mające chronić wrażliwe na uszkodzenia końcówki włosów. W ramach stylizacji sięgam po lakier, którego używam wyłącznie w celu nadania mojej sięgającej już ramion grzywce pożądanego kształtu.


W kosmetykach włosowych szukam przede wszystkim odżywienia, nawilżenia i wygładzenia. Lekkie obciążenie (czy raczej dociążenie) włosów jest mi niestraszne :)

W kwestii rozczesywania od przeszło dwóch lat jestem wierna szczotce Tangle Teezer, o której pisałam TUTAJ. Niezastąpiona :))


W przypadku farbowania również od dawna bez zmian - nadal sięgam po hennę Khadi :) Niezmiennie wybieram Jasny Brąz, dodając do niego nieco henny Red (dla uzyskania rudawych refleksów) i naturalnej henny Cassia, której zadaniem jest pielęgnować włosy.


A'propos! Właśnie siedzę z henną na głowie, czas ją wypłukać. Zasiedziałam się ;)

Jeśli przychodzi Wam do głowy jakiś kosmetyk do włosów, który mógłby spełnić moje oczekiwania - piszcie! Najbardziej łasa jestem na odżywki i maski :D Chętnie przetestuję coś z Waszego polecenia :))
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...