piątek, 30 marca 2012

Coś kolorowego :)

Na przekór tej zwariowanej i kapryśnej pogodzie postanowiłam pokazać Wam coś, co kojarzy mi się z pełnią lata :) Coś nasyconego i kolorowego :) Znacie KoTo.? KLIK!


KoTo. to marka, która powstała z pasji i przyjemności, ale również z pragnienia stworzenia czegoś nieszablonowego i wykraczającego ponad standardy. To biżuteria projektowana specjalnie dla kobiet ceniących wyjątkowy wygląd zgodny z ich oczekiwaniami. KoTo. to przede wszystkim Agata Kawińska - projektantka i wykonawczyni opasek, spinek, kotylionów, broszek, kokard a nawet balerinek. Wszystkie produkty wykonywane są ręcznie z niezwykłą precyzją i starannością. Tak by pasowały zarówno do codziennej stylizacji jak i wieczorowej kreacji. Materiały używane do wyrobu biżuterii są selekcjonowane i sprowadzane ze szczególną uwagą na najdrobniejsze detale m.in. z Francji, Czech, Polski przy zachowaniu ich najwyższej jakości. Znakiem rozpoznawczym marki jest złota kropeczka, znajdująca się nie tylko w logo firmy, ale na każdej sztuce biżuterii.

Na stronę sklepu KoTo. (KLIK) trafiłam przez przypadek. Stylistyka, w jakiej utrzymana jest biżuteria tej marki od razu wpadła mi w oko :) Plecione sznurki, kokardki, eleganckie wykończenia, nasycone barwy... Jak wiecie z kilku moich postów (np. z TEGO przedstawiającego stan zbioru na lato 2011, TEGO o Lilou i TEGO dotyczącego zegarka) uwielbiam bransoletki. Same rozumiecie, że tym z KoTo. dosłownie nie mogłam się oprzeć ;)) Zdecydowałam się na kolorową, plecioną, kojarzącą mi się z radością i latem :)





Jest świetna :) Wykonana precyzyjnie i z użyciem wysokiej jakości materiałów oraz dopasowana do obwodu kobiecego nadgarstka (dodatkowo posiada trzystopniową regulację). Czuję, że będzie mi towarzyszyła przez większość wiosenno - letnich dni :)

Znacie biżuterię KoTo.? :)

czwartek, 29 marca 2012

Zmywam się ;)

Demakijaż - ważna rzecz! W tej kwestii jestem bardzo systematyczna i dokładna. Porządne oczyszczenie cery z makijażu, sebum i zanieczyszczeń bezpośrednio przekłada się na jej zdrowy i promienny wygląd. Swój rytuał rozpoczynam od użycia płynu micelarnego. Od około sześciu tygodni testuję ten z profesjonalnej linii Bielendy. Najwyższa pora, żeby Wam o nim opowiedzieć :)


Zamówiłam go na Allegro razem z płynem dwufazowym, o którym pisałam TUTAJ. Za butlę o pojemności 300 ml zapłaciłam 26 zł + koszt wysyłki. 

Płyn micelarny - zdaniem producenta - zastępuje mleczko, tonik i wodę. Oczyszcza skórę pochłaniając nadmiar sebum, makijaż i inne zabrudzenia. Nawilża skórę. Z tym nawilżeniem to lekka przesada :) ale rzeczywiście cera po zastosowaniu wyżej przedstawionego kosmetyku jest przyjemnie odprężona i odświeżona. Micel Bielendy Pro świetnie radzi sobie z usuwaniem makijażu i innych zanieczyszczeń z powierzchni skóry. Pachnie przyjemnie i tak delikatnie, że niemal niewyczuwalnie. Nie pozostawia na twarzy filmu. Nie uczula, nie zapycha. Nie wiem jak sprawuje się przy przemywaniu oczu - do oczyszczania ich używam dwufazy. Wydajność oceniam na piątkę - po sześciu tygodniach codziennego stosowania mam jeszcze 2/3 pojemności. Na uwagę zasługuje opakowanie - pękate, poręczne, przezroczyste (dzięki czemu można obserwować ubytek), zakończone sprawnie działającą, dozującą odpowiednią ilość produktu pompką :)

Podsumowując: płyn micelarny Bielenda Professional to produkt bardzo dobry i stuprocentowo spełniający swoje zadanie. Polecam go z czystym sumieniem. Czy kupię ponownie? Raczej nie. Właściwości tego kosmetyku niemal nie różnią się od właściwości płynu micelarnego Perfecta (KLIK), który jest o kilka złotych tańszy (zamiast 26 zł + przesyłka za 300 ml płacę ok. 13 zł za 200 ml). Tylko pompki brak... ale i na to mam sposób - zachowam sobie opakowanie po Bielendzie ;) Zwracam uwagę, że cena jest jedynym czynnikiem, który sprawia że nie planuję ponownego zakupu. Tak czy owak mam jeszcze 200 ml tego płynu, z przyjemnością zużyję je do ostatniej kropli :)

środa, 28 marca 2012

Trzeba mieć fantazję ;)

Zaledwie kilka dni temu prezentowałam Wam lakier China Glaze - Hyper Haute (KLIK). Wspomniałam, że to jeden z dwóch posiadanych przeze mnie kolorów z holograficznej serii Tronica. Dzisiaj - na prośbę Ewki  - wrzucam drugi z nich :) Przedstawiam China Glaze - 3D Fantasy :)




Ciężko mi określić ten kolor. Ni to koral (zwłaszcza w świetle dziennym), ni miedź (w sztucznym świetle) ... Uchwycenie tego odcienia na zdjęciu graniczy z cudem, zwłaszcza, że ten zmienia się w zależności od nasłonecznienia i kąta padania światła. Mimi ujęła go w nieco innych warunkach: KLIK. Tak, to jeden i ten sam lakier :)

Pokażę Wam w buteleczce to, czego nie złapałam na paznokciach - efekt iskrzenia :) podobny do tego występującego w Hyper Haute.


Właściwości lakieru są identyczne jak w przypadku pozostałych znanych mi China Glaze - świetne krycie, bezproblemowa aplikacja, bardzo dobra trwałość i łatwe zmywanie. Kolor 3D Fantasy przypadł mi do gustu. Myślę, że idealnie skomponuje się z lekko opaloną skórą dłoni. Ale żeby nazywać ten lakier holograficznym? Trzeba mieć fantazję ;)))

niedziela, 25 marca 2012

Jak dbam o ... włosy :) 03.2012

Nieco ponad dwa tygodnie temu w TYM poście krótko przedstawiłam Wam moją włosową historię. Wiecie już, że przez lata namiętnie prostowałam włosy jednocześnie ograniczając pielęgnację do drogeryjnego szamponu i odżywki. Czy muszę mówić, jak to odbiło się na ich kondycji? Że były matowe, suche, puszące się i plączące na potęgę? ... Na szczęście ten okres mam już za sobą :) W czerwcu 2011 r. porzuciłam prostowanie, mocno ograniczyłam suszenie i rozpoczęłam olejowanie czupryny. Widzę poprawę, jednak jej skala nie napawa mnie dumą. Stan moich włosów wciąż jest daleki od ideału. Z tego powodu trzy tygodnie temu zintensyfikowałam działania.

W tym poście chcę przedstawić Wam mój obecny plan pielęgnacji włosów, który ułożyłam w oparciu o cenne rady i wskazówki znalezione na rewelacyjnych blogach: Jak dbać o długie włosy? prowadzonym przez Anwen (KLIK) oraz Domowe sposoby na zdrowe włosy, zadbane ciało i nieskazitelną cerę prowadzonym przez HairCare (KLIK). Podkreślam, że nie jestem specjalistką. Dopiero raczkuję w tym temacie i zadaję sobie sporo trudu, żeby odnaleść się w gąszczu informacji. Liczę, że pomogę innym początkującym w ogarnęciu tego włosowego zamieszania :)


1. Mycie.


Do mycia włosów używam zarówno szamponów z silikonami i detergentami (aktualnie Pantene Nature Fusion), jak i tych pozbawionych w/w składników. Te drugie niestety plączą mi włosy, ale wiem, że w miarę poprawy realnej kondycji moich włosów to zjawisko będzie coraz mniejsze. Przed aplikacją spieniam je z wodą w małym kubeczku - dzięki temu łatwiej mi je rozprowadzić. Same z siebie niestety pienią się raczej ubogo (co jest zasługą delikatnego składu).

Dodam, że myję włosy codziennie - dzień po myciu nie są jeszcze przetłuszczone, jednak brakuje mi już poczucia świeżości i komfortu. Czy nie obawiam się wynikającego z częstego mycia przesuszenia? Owszem, dlatego często stosuję metodę OMO, czyli Odżywka-Mycie-Odżywka. Zabezpieczam mokre włosy od ucha w dół jakąkolwiek odżywką, szamponem myję je wyłącznie u nasady (w tym czasie odżywka z pierwszego "O" chroni włosy przed wysuszającą pianą), spłukuję to wszystko a następnie nakładam odżywkę na całość włosów (drugie "O"). Mycie samą odżywką jakoś do mnie nie przemawia... ;)

2. Odżywki i maski do spłukiwania.


Aktualnie po myciu nakładam na włosy naprzemiennie: odżywkę Isana z olejem Babassu, maskę L'Biotica Biovax do osłabionych włosów z proteinami mlecznymi, maskę Alterra z granatem i aloesem oraz uwielbianą przeze mnie od lat maskę Kallos - Crema al Latte. Używam tych produktów na dwa sposoby: jako doraźny produkt nawilżający, który trzymam na włosach przez 2-3 minuty lub jako maskę, którą wzbogacam półproduktami, a następnie podgrzewam suszarką i trzymam pod czepkiem oraz ciepłym ręcznikiem / czapką przez minimum pół godziny. Pierwszą metodę stosuję po każdym myciu, chyba że postanowię potrzymać maskę (co robię minimum 2 razy w tygodniu). Nie wyobrażam sobie nie nałożyć na włosy po myciu czegoś nawilżającego.

3. Półprodukty do wzbogacania odżywek i masek.


Z tego co zdążyłam się zorientować, to włosowe półprodukty dzielą się na dwie grupy: substancje odbudowujące (np. hydrolizat keratyny, kolagen i elastyna) i substancje nawilżające (np. kwas hialuronowy, gliceryna, d-pantenol). Postaram się znaleźć proporcję, która posłuży moim włosom. Chcę uniknąć przeproteinowania (o którym niedawno wspomniała HairCare: KLIK) jednocześnie regenerując włos od wewnątrz. Obecnie przed każdym odżywianiem włosów przygotowuję sobie 1-2 półprodukty odbudowujące (najczęściej sięgam po keratynę) oraz 2-3 półprodukty nawilżające (zwykle wybieram kwas hialuronowy, wyciąg z aloesu i / lub d-pantenol). Nabieram w zagłębienie dłoni porcję maski / odżywki, a następnie wkrapiam do niej po 2-3 krople wybranych specyfików.

4. Płukanki.


O płukankach czytam u Anwen: KLIK. Zależy mi zwłaszcza na wygładzeniu i nieplątaniu się włosów, więc stawiam na te zakwaszające, zamykające łuski. Do tej pory przetestowałam płukanki: octową i cytrynową. Stosuję je 2-3 razy w tygodniu. Do ich przygotowywania przeznaczyłam niewielką kuchenną miskę. Pamiętajcie: włosów potraktowanych płukanką nie płuczemy już wodą! Za pierwszym razem nieco mnie to przeraziło - z moich włosów unosiła się niezbyt przyjemna woń octu... Na szczęście wyparowała już po kilku minutach :) a czupryna rzeczywiście była bardziej sypka i wygładzona. W planach mam przetestowanie płukanki cysteinowej. Powstrzymuje mnie tylko wizja koszmarnego smrodu...

Przy okazji mam pytanie - czy do płukanki octowej można używać każdego typu octu? Znawczynie tematu, ratujcie :)

5. Kosmetyki bez spłukiwania.


Stosuję je w zależności od potrzeb. Czasami po myciu wmasowuję w skalp wcierkę Jantar (czy ktoś wie, dlaczego moja jest w jasnym szkle? do tej pory na blogach widywałam tylko takie w ciemnych butelkach, zastanawiam się czy kupiłam to, co zamierzałam kupić...). Końcówki zabiezpieczam odrobinką oleju śliwkowego (pachnie marcepanem!), oleju Alterra (pachnie owocami!) lub kapką serum Pantene (pachnie fajnym kremem ;)). W razie problemów z rozczesywaniem (na szczęście bardzo sporadycznych) traktuję włosy odżywką GlissKur. Przed nałożeniem oleju na całą długość włosów traktuję je własnoręcznie umieszaną mgiełką aloesową (przepis znajdziecie TUTAJ).

6. Oleje.


Nakładam je 2-3 razy w tygodniu. Do pojedynczej aplikacji zużywam mniej więcej dwie łyżki stołowe oleju.   Tuż po niej związuję włosy w warkocz i tak kładę się spać - olej zawsze zmywam dopiero rano. Staram się używać do tego celu delikatnych szamponów typu Babydream, Alterra. Szampony zawierające detergenty (SLS, SLES) niestety zmywają z włosów drogocenne, pochodzące z olejków składniki. 

Niedawno stwierdziłam, że wmasowywanie oleju w skalp w moim przypadku przynosi skutek odwrotny od zamierzonego, czyli potęguje wypadanie włosów. Może to wina ich wszystkich, a może tylko jednego z nich. Jako, że ciężko mi namierzyć winowajcę, zrezygnowałam z olejowania skóry głowy. Szybszy wzrost włosów zamierzam osiągać innymi metodami.

Przy okazji mały update dotyczący TEGO posta dotyczącego oleju Alterra - przestałam nakładać go na całą długość włosów ponieważ odkryłam, że niebosko mi je elektryzuje ;)

Przepraszam za wygląd niektórych buteleczek, są sfatygowane bo po prostu często po nie sięgam... ;)

7. Inne.

Nie prostuję (uwierzcie, nie przyszło mi to łatwo! ale powoli widzę, że rezygnacja z prostownicy i przemęczenie tych kilku miesięcy to był dobry krok). Zazwyczaj pozwalam włosom wyschnąć samodzielnie (również zimą zdarzało mi się wychodzić z wilgotnymi włosami - podsuszałam je tylko u nasady; zawsze suszę i prostuję grzywkę). Zaczynam pić napar ze skrzypu i z pokrzywy (tzw. skrzypokrzywa). Łykam drożdże piwowarskie i olej z wiesiołka. Bardzo często noszę rozpuszczone włosy (pamiętam o zabezpieczaniu końcówek). Zamierzam zrezygnować z drogeryjnych farb na rzecz henny Khadi. Czeszę się wyłącznie Tangle Teezer'em.


Sporo tego? Owszem. Jednak nie taki diabeł straszny ;) Nawet kiedy wybieram full pakiet z nakładaniem maski i płukanką, wszystkie rytuały pielęgnacyjne zajmują mi maksymalnie kwadrans dziennie (plus czas na potrzymanie maski, którego nie liczę, bo wtedy można zrobić sto innych rzeczy :)).

Stan moich włosów na marzec 2012:


Nie ma się czym zachwycać. Traktuję ten stan jako wyjściowy (aczkolwiek uwierzcie, że było gorzej...). Zdjęcie jest prześwietlone, a na dodatek wiał wiatr, więc moje włosy są dodatkowo zmierzwione i krzywo ułożone ;) jednak wrzucam to zdjęcie, bo niestety nie mam lepszego.

Odkąd wprowadziłam do swojej włosowej pielęgnacji ban na prostownicę, regularne zabezpieczanie końcówek i olejowanie zauważyłam kilka zmian. Włosy zdecydowanie wolniej mi się rozdwajają. Wcześniej musiałam podcinać je co ok. 6 tygodni, obecnie wystarcza kiedy zrobię to 2-3 razy w roku. Dostrzegam sporo nowych włosów (tzw. babyhair) - również dlatego struktura mojej fryzury nie jest gładką taflą (co widać na zdjęciu). Nie mogę narzekać na tempo wzrostu - jeszcze rok temu moje włosy ledwo dotykały ramion.

Moim celem jest posiadanie gładkich, lśniących i zdrowych włosów. Marzę, by pozbyć się resztek ubiegłorocznego cieniowania (brrr...) a tym samym uzyskać równą, prostą fryzurę. Finalnie zamierzam zapuścić włosy do długości ok. 10 cm ponad talię - zanim jednak osiągnę tę długość kilkukrotnie je podetnę. Stawiam na jakość. Mam nadzieję, że mój plan pielęgnacyjny się sprawdzi. Z pewnością będę go modyfikować, aż odnajdę przepis idealny. Przepis na zdrowe włosy, rzecz jasna ;) Spodziewajcie się aktualizacji!

Jaki jest Wasz sposób na piękne, zdrowe włosy? Komentarze pod tym postem to dobre miejsce na zdradzenie przepisu na Waszą ulubioną maskę / płukankę / metodę pielęgnacji. Słucham! ;)) 

Włosomaniaczki - poprawcie mnie, jeśli moje myślenie (i działanie) w którymś z punktów jest błędne :)

Na koniec małe zapowiedzi. Już wkrótce druga odsłona cyklu "Jak dbam o ...". Będzie o cerze :)

sobota, 24 marca 2012

Czas na zegarek ;)

Przypominajka: dzisiejszej nocy zmieniamy czas na letni! Wstajemy o 2:00 i przestawiamy wszystkie zegarki na godzinę 3:00 ;)) Teoretycznie, bo komu by się chciało... Ja przesuwam wskazówki tuż przed snem, by obudzić się już o właściwej godzinie. W tym roku będę musiała skorygować o jeden czasomierz więcej, niż w roku ubiegłym!

Duży, ciężki, paramęski zegarek tkwił na mojej liście marzeń od dobrych kilkunastu miesięcy. Chciałam, szukałam, oglądałam... ale nie mogłam się zdecydować na zakup, aż pewnego dnia zobaczyłam TEN post Almaanies. To był impuls do działania ;) Byłam bardzo wybredna - tu nie pasowały mi cyrkonie, tam biała tarcza, jeszcze gdzieś indziej zbyt drobne elementy w bransolecie... Już prawie podjęłam decyzję o zakupie zegarka od Michaela Korsa (MK5055). Na szczęście narzeczony w porę podsunął mi link do niemal identycznego i sporo tańszego Fossila ES 2820. Kupiłam :)))







Zachwyca mnie w każdym calu :) Bransoleta składająca się z dużych elementów (gdzie zewnętrzne są lekko błyszczące, a wewnętrzne satynowane), duża koperta, kremowa, niekontrastowa tarcza... Trzy mniejsze tarcze (wskazujące dzień tygodnia, godzinę w cyklu 24-godzinnym i datę) wykonane są z dyskretnie mieniącej się masy perłowej. Spostrzegawcze osoby z pewnością zauważyły, że na czwartym zdjęciu zegarek wskazuje inną godzinę, niż na pozostałych - jeszcze dziś rano starałam się lepiej uchwycić ten efekt ;)) 

Teraz to Fossil ES 2820 odmierza mój czas. Mam do niego tylko jeden zarzut: nie potrafi sprawić, by dobre chwile upływały wolniej ;))

piątek, 23 marca 2012

Róż i już! ;))

Witam Was wiosennie! :))) Nie mogłam się doczekać tej pory roku. Wracam do Was po małych wagarach i ogłaszam otwarcie sezonu na blogowe fotografowanie na zewnątrz ;)) Korzystając z pięknej pogody uwieczniłam na zdjęciach lakier do paznokci, który chodził mi po głowie od dobrych kilku miesięcy: China Glaze - Hyper Haute.


Należy on do limitowanej kolekcji Tronica z 2011 roku. Zakochałam się w nim po lekturze TEJ notki autorstwa Mimi. Szukałam, polowałam... aż w końcu po roku ustrzeliłam go na eBay'u :)) i nie tylko jego, bo nie był to jedyny egzemplarz limitowanki ChG, który przypadł mi do gustu. Ale o tym innym razem ;)

Nie jest tajemnicą, że uwielbiam różowe lakiery do paznokci. Stanowią lwią część mojego zbioru. Hyper Haute to swoista wisienka na torcie :)) Nie dość, że jest nasyconym, intensywnym różem (w cieniu bardziej fuksjowym niż na zdjęciach), to jeszcze iskrzy i mieni się na wszystkie pokrewne odcienie dając efekt subtelnego, acz łatwo dostrzegalnego holo. Spójrzcie :)



Niestety nie zdołałam uchwycić na zdjęciach pełni możliwości tego lakieru. Na ostatnim mniej więcej widać co potrafi :) Mam wrażenie, że zawarte w Hyper Haute iskierki są jeszcze drobniejsze, niż w standardowych lakierach holograficznych. Dzięki temu efekt jest bardziej płynny, rozproszony, dający efekt migoczącej tafli zamiast efektu tęczy (na żywo intensywniejszy niż na fotkach!). Nieustannie się zachwycam :)

Oprócz tego, że Hyper Haute świetnie wygląda, to jeszcze rewelacyjnie się sprawuje. Jest łatwy w aplikacji (jak wszystkie lakiery ChG), nasycony (już jedna warstwa daje pełne krycie, druga tylko pogłębia efekt - na zdjęciach widzicie właśnie dwie warstwy i top coat), trwały (trzyma się bez zarzutu ok. 4 dni) i łatwo się zmywa. Czego chcieć więcej? :) Ten egzemplarz tylko potwierdza rzecz już przeze mnie stwierdzoną - moje paznokcie kochają China Glaze :)

Jestem pewna, że zużyję Hyper Haute do dna. W tym roku również stawiam na róż ;))

piątek, 16 marca 2012

To będzie Twój hit! :)

Pisząc recenzje kosmetyków do pielęgnacji często zaznaczam u kogo się sprawdzą, a u kogo niekoniecznie. Dla ułatwienia podaję krótką charakterystykę swojej cery. Dzisiaj tego nie zrobię, bo przychodzę do Was z recenzją kosmetyku względem którego jestem pewna, że sprawdzi się u każdego! Przedstawiam Wam balsam do twarzy z wyciągiem z drzewa herbacianego Balm Balm :))


Spójrzcie, co pisze o nim producent (KLIK):

Wielofunkcyjny balsam do twarzy Balm Balm z wyciągiem z drzewa herbacianego świetnie sprawdza się jako balsam do twarzy do każdego typu cery. Dzięki antybakteryjnym właściwościom wyciągu z drzewa herbacianego pomaga w walce z niedoskonałościami skóry. Zrobiony wyłącznie z naturalnych składników, 100% organiczny, nie zawiera żadnych , nawet najmniejszych ilości konserwantów (ani sztucznych ani pochodzenia naturalnego) i syntetycznych dodatków. Wszystkie składniki, z których został wytworzony pochodzą z upraw ekologicznych.

Z uwagi na fakt, że kosmetyki Balm Balm nie zawierają żadnych konserwantów (nawet tych pochodzenia naturalnego) ich konsystencja jest raczej maślana, nie kremowa. Ma to związek z tym iż nie zawierają wody, dzięki czemu zbędne są konserwanty.

Stosowanie
Nanieść odpowiednią ilość na koniuszki palców i nałożyć na odpowiednią część ciała - twarz, usta, łokcie, dłonie czy stopy.

Skład
butyrospermum parkii (shea butter), helianthus annuus (sunflower oil), tea tree essential oil, cera alba (beeswax), calendula officinalis (calendula oil), simmondsia chinensis (jojoba oil).

Porady i wskazówki Balm Balm:


Skórki
Nałóż niewielką ilość Balm Balm na skórki oraz paznokcie. Poczekaj kilka minut, a następnie odsuń je patyczkiem. Balm Balm zmiękczy skórki oraz odżywi paznokcie.

Brwi
Bywają potargane i niesforne? Doprowadź je do porządku odrobiną Balm Balm - w tej roli sprawdzi się także do włosów.

Rzęsy i oczy
Wypróbuj balsam Balm Balm jako odżywkę do rzęs lub krem pod oczy, który odżywi skórę kiedy ty będziesz spać.

Szorstka i popękana skóra na piętach i łokciach
Cały dzień na nogach? Łokcie oparte cały dzień o biurko? Rezultatem jest szorstka i popękana skóra na łokciach i piętach, której stan jest wiele mówi na temat naszego wieku. Wcieraj w te miejsca regularnie Balm Balm i zobacz różnicę po kilku dniach.


Co tu dużo mówić? Balsam z wyciągiem z drzewa herbacianego Balm Balm to produkt idealny! Naturalny, ekologiczny, bez konserwantów. Nie podrażnia, nie uczula, nie zapycha. Ma piękny, ziołowo-herbaciany zapach, który ulatnia się tuż po aplikacji. Odczuwalnie pielęgnuje i odżywia skórę. Ma zwartą, maślaną konsystencję, jednak łatwo topi się pod wpływem ciepła dłoni. Jest wielofunkcyjny, wydajny i wart swojej ceny (ok. 35 zł za 30 ml), którą spokojnie można postrzegać w ramach inwestycji, a nie wydatku :))

U mnie genialnie sprawdza się w roli kremu do twarzy i okolic oczu - wieczorem nakładam na buzię cienką warstwę, by rano obudzić się z miękką, intensywnie odżywioną i rozjaśnioną cerą. Trzeba dodać, że Balm Balm pomaga skórze w procesie regeneracji, przyspiesza gojenie niedoskonałości. Przetestowałam to na sobie :))) Oprócz tego z powodzeniem stosuję go na suchą skórę dłoni - znakomicie koi i wygładza, a efekty są długotrwałe.

Herbaciany balsam Balm Balm już zasługuje na miano odkrycia roku :)) Stawiam go na równi z moim ukochanym kremem Sanoflore (KLIK). Jestem pewna, że sprawdzi się u każdego, bez względu na typ cery, wiek czy przekonania ;)) 

Do wyboru są również wersje: różana oraz bezzapachowa. Przypuszczam, że działają równie dobrze. Wybrałam wersję herbacianą ze względu na właściwości antyseptyczne.

Znacie kosmetyki Balm Balm? Macie swojego ulubieńca wśród produktów tej marki? A może znacie ich balsamy do twarzy? Czekam na opinie :)

wtorek, 13 marca 2012

Rabat na Alterrę! :)

Zaledwie wczoraj pisałam Wam o kremie pod oczy Alterra z wyciągiem z dzikiej róży (KLIK). Dzisiaj kolejny post dotyczący tej marki :) Tym razem jednak nie będzie to recenzja. Jedna z Czytelniczek uświadomiła mi, że nie poinformowałam Was o świetnej okazji! Czym prędzej naprawiam to niedopatrzenie :) Idę o zakład, że znakomita większość z Was zna portal Wizaż.pl. Ja spędzam tam sporą część życia ;)) Ów portal we współpracy z siecią drogerii Rossmann przygotował niespodziankę dla swoich Użytkowniczek: 20% rabatu na kosmetyki Alterra :))

(foto: natturalnie.blogspot.com)

Aby skorzystać ze zniżki, należy pobrać kupon rabatowy z TEJ STRONY, a następnie wydrukować go lub spisać z niego ciąg cyfr. Rabat upoważnia do zakupu jednego, dowolnego produktu marki Alterra z kategorii "Pielęgnacja twarzy".

Produkty objęte rabatem to:
- Alterra Aloes krem na dzień - cera sucha i wrażliwa - 50 ml 
- Alterra Aloes maseczka nawilżająca - cera sucha i wrażliwa - 2 x 7,5 ml 
- Alterra Brzoskwinia krem brązujący - cera normalna / mieszana 50 ml 
- Alterra Chusteczki do demakijażu 25 szt.
- Alterra Dzika Róża - krem do mycia twarzy 125 ml 
- Alterra Dzika Róża - krem przeciwzmarszczkowy na dzień 50 ml 
- Alterra Dzika Róża - krem przeciwzmarszczkowy na noc 50 ml 
- Alterra Dzika Róża - krem przeciwzmarszczkowy pod oczy 15 ml 
- Alterra Bezzapachowy krem do twarzy - cera wrażliwa 50 ml 
- Alterra Orchidea ampułki przeciwzmarszczkowe 5 x 1ml 
- Alterra Orchidea kapsułki przeciwzmarszczkowe 7 x 0,38 ml 
- Alterra Orchidea krem przeciwzmarszczkowy na dzień 50 ml 
- Alterra Orchidea krem przeciwzmarszczkowy na noc 50 ml 
- Alterra Orchidea krem przeciwzmarszczkowy pod oczy 15 ml 
- Alterra Orchidea maseczka przeciwzmarszczkowa 2 x 7,5 ml 
- Alterra Orchidea mleczko przeciwzmarszczkowe oczyszczające 150 ml 
- Alterra Orchidea tonik przeciwzmarszczkowy 150 ml 
- Alterra rumiankowa pomadka do ust 4,8 g.

Oby zrealizować upust, kupon należy okazać przy kasie. Promocja obowiązuje do końca marca 2012 r.

Żałuję, że promocja nie dotyczy olejków. Z drugiej strony to nic dziwnego - moim zdaniem to najlepsze produkty z oferty Alterry, doskonale się sprzedają. Mam wersję z Papają i Migdałami (recenzowałam ją TUTAJ) - to pewne, że kupię kolejne butelki, z promocją czy bez niej :) Niemniej jednak z wizażowego rabatu również ochoczo skorzystam! Prawdopodobnie zdecyduję się na krem na dzień. A Wy? Zamierzacie wykorzystać tę okazję? Który z kosmetyków wybierzecie? :)

poniedziałek, 12 marca 2012

Lepiej zapobiegać... :)

Przyznaję bez bicia: krem pod oczy to jeden z niewielu kosmetyków, do których nie mam serca. Kupuję, używam przez kilka dni, potem zapominam. Z lenistwa, dla wygody, bo nie czuję potrzeby ani nie widzę różnicy. Historia zazwyczaj kończy się na etapie kosza na śmieci. Jakiś czas temu (po raz kolejny) obiecałam sobie poprawę. W końcu mam już 25 lat i zerową ochotę na zmarszczki... Postanowienie zaowocowało zakupem kremu przeciwzmarszczkowego pod oczy z ekstraktem z dzikiej róży marki Alterra :)


Krem pod oczy Alterra został opracowany specjalnie dla potrzeb młodej i wymagającej skóry. Starannie dobrany zestaw substancji aktywnych oraz zawartość oleju arganowego i masła shea rozpieszczają i regenerują wyjątkowo delikatną skórę wokół oczu. Olej z dzikiej róży w połączeniu z ekstraktem z winogron, oliwą z oliwek i olejem sojowym wygładza i nawilża delikatną skórę pof oczami. Ceramidy, naturalny koenzym Q10 oraz kwas hialuronowy chronią skórę przed niekorzystnym działaniem wolnych rodników oraz przeciwdziałają jej przedwczesnemu starzeniu się dzięki czemu skóra wokół oczu ma jednolity koloryt i jest pełna blasku. Przy regularnym stosowaniu preparatu skóra staje się wyraźnie nawilżona, a jej struktura sprawia wrażenie gładkiej i jednolitej a zmarszczki ulegają widocznemu spłyceniu. 

Gwarantowane cechy produktu:
- nie zawiera syntetycznych barwników, substancji zapachowych i konserwujących, silikonów, parafin i innych związków olejów mineralnych,
- tam, gdzie to tylko możliwe, zastosowane składniki roślinne pochodzą z kontrolowanych biologicznie upraw i dziko rosnących zbiorów,
- dobra tolerancja przez skórę potwierdzona dermatologicznie, 
- nie zawiera substancji pochodzenia zwierzęcego (produkt wegański).

Stosowanie: po oczyszczeniu delikatnie wklepywać niewielką ilość kremu w skórę wokół oczu.



Krem z ekstraktem z dzikiej róży zamknięty jest w zgrabnej tubce o pojemności 15 ml. Zapłaciłam za niego ok. 12 złotych. Ma rzadką konsystencję, która przekłada się na ogromną wydajność produktu. Podczas rozsmarowywania staje się wręcz wodnisty. Pachnie dość intensywnie, kwiatowo - na szczęście zapach ulatnia się tuż po aplikacji i nie wywołuje żadnych podrażnień. Ufam, że ta woń to zasługa naturalnych ekstraktów, a nie sztucznych ulepszaczy.

Stosuję ten preparat od dwóch miesięcy - dzielnie, regularnie, zawsze rano, czasami również wieczorem. Wystarczy minimalna ilość, żeby nawilżyć skórę wokół oczu. Krem potrzebuje kilku minut, żeby dobrze się wchłonąć. Przyznaję, że czasem mnie to do niego zniechęca... Jak każdy, rano zazwyczaj się spieszę. W dodatku kosmetyk nie wchłania się stuprocentowo - pozostawia na skórze delikatną, cienką warstewkę. To mi akurat nie przeszkadza. Owa warstewka stanowi dobrą bazę pod korektor i podkład. Co z nawilżaniem okolic oczu? Kolokwialnie stwierdzę, że szału nie ma ;) Owszem, nawilżanie jest, ale oceniam je jako średnie w kierunku słabego. Działania przeciwzmarszczkowego nie odnotowałam. Powodów może być wiele: zbyt krótko używam tego kosmetyku, nie mam jeszcze wyraźnych zmarszczek, moje oko nie dostrzega spłycenia zmarszczek mimicznych o jedną setną, ... ;) Myślę, że efekty działania kremów przeznaczonych do pielęgnacji okolic oczu można oceniać dopiero po latach. 

Wierzę, że warto dbać o tę cienką i wrażliwą skórę, której kondycja w dużej mierze decyduje o ogólnym wyglądzie twarzy. Niemniej jednak krem Alterry z wyciągiem z dzikiej róży polecam jedynie dziewczynom bardzo młodym. Ten kosmetyk pomoże im wyrobić sobie nawyk codziennego sięgania po mazidło do okolic oczu, przy okazji delikatnie pielęgnując skórę. Lepiej zapobiegać niż leczyć! Ja niestety potrzebuję już czegoś treściwszego. Może wersja z orchideą? :)

Znacie kremy pod oczy marki Alterra? Co o nich sądzicie? A może macie swojego podocznego ulubieńca wśród produktów innych marek? Mam nadzieję, że polecicie krem idealny dla leniwej 25-latki z niewymagającą cerą pragnącej zapobiegać zmarszczkom póki czas! To prawdopodobnie ostatni dzwonek na podjęcie działań prewencyjnych, więc tym bardziej liczę na Was :))

sobota, 10 marca 2012

Czekoladowy alarm! ;)

Czy są tu jakieś miłośniczki czekolady? Fanki jej smaku i ... zapachu? Głowę daję, że są ;)) Ogłaszam alarm! Jeśli jeszcze nie wiecie to informuję, że w Rossmannie dostępny jest płyn do kąpieli Luksja Choco o cudownym, intensywnym zapachu czekolady i pomarańczy :))


Zapach jest bardzo nasycony, realny, wręcz kuchenny. Kiedy pierwszy raz powąchałam go u przyjaciółki musiałam się powstrzymywać od polizania ;)) Jeśli czekolada i pomarańcza trafiają w Wasz gust, to polecam zakup! 8,99 zł za litr produktu, który wspaniale pachnie, rewelacyjnie się pieni (jak większość kosmetyków kąpielowych Luksji) i nie wysusza skóry to bardzo niewiele :) Używam tego płynu na dwa sposoby - jako płyn do kąpieli i żel pod prysznic. W obu rolach sprawdza się wyśmienicie. Został przebadany dermatologicznie i cechuje się neutralnym pH. Jak to możliwe, że odkryłam go dopiero teraz?! :))

piątek, 9 marca 2012

Włosowa historia ;) + haul ZSK

Każdej dziewczynie, której zależy na pięknych i zdrowych włosach, blog Anwen Jak dbać o długie włosy? (KLIK) zapewne spadł wprost z nieba. Dla mnie to skarbnica wiedzy i nie wyobrażam sobie, żeby miało mi jej zabraknąć. To właśnie Anwen zainspirowała mnie do wzmożonej dbałości o czuprynę... Ale po kolei.

Na wyżej wskazanym blogu dużym powodzeniem cieszy się cykl "Moja włosowa historia". Ja jeszcze nie osiągnęłam spektakularnych efektów, którymi chciałabym się tam pochwalić. Niemniej jednak tu przedstawię Wam moją włosową historię w pigułce. Kiedyś może napiszę pełnowymiarową relację (ze zdjęciami) do opublikowania w anwenowym cyklu... ;)

Było tak. W dzieciństwie miałam sięgające niemal do pasa, sypkie, miękkie i zdrowe włosy. Po I Komunii tradycyjnie mi je ścięto... na totalnie krótko. Męskie cięcie w damskiej wersji. Jako dziecko niespecjalnie się na tym skupiałam. Po dwóch czy trzech latach postanowiłam na nowo zapuścić włosy. Jednak te sięgające ramion nie były już tak gładkie jak pierwotnie... I tu się zaczęło. Prostowanie :] Upragnioną gładkość osiągałam rzecz jasna doraźnie, jednocześnie niemiłosiernie wysuszając i niszcząc włosy. Zamiast być lepiej, było coraz gorzej... Miałam kilkanaście (prawie -dzieścia) lat i suche, puszące się, łamliwe włosy. Zadowalająco wyglądały tylko po prostowaniu, więc... prostowałam dalej. Codziennie. Błędne koło. Dodatkowo zaczęłam farbować (na brąz zbliżony do mojego naturalnego) bo ktoś mi doradził, że farba obciąży włosy = zredukuje puszenie. Taaa... Jesienią 2010 r. poszłam do zaprzyjaźnionej fryzjerki na rutynowe podcięcie końcówek (robiłam to co ok. 2 miesiące, bo włosy rozdwajały mi się niemiłosiernie - rzecz jasna dzięki mojej ceramicznej przyjaciółce). Nie pierwszy raz zwróciła uwagę na kiepską kondycję moich włosów. W rezultacie nie ścięłam 2 centymetrów. Ścięłam grubo ponad 20. Bolało... ;) ale wiedziałam, że to konieczne. W efekcie miałam czuprynę ledwo dotykającą ramion ale i świadomość, że od razu pozbyłam się całej zniszczonej części pukli. Czy zrezygnowałam z prostowania? A skąd! Byłam na dobrej drodze do zafundowania sobie powtórki z rozrywki. Otrząsnęłam się dopiero podczas zeszłorocznych wakacji. Wtedy też zaczęłam staranniej dbać o włosy chcąc odzyskać dawną długość i jednocześnie poprawić jakość. Porzuciłam prostowanie i niemal zrezygnowałam z suszenia :) Od tamtego czasu suszę i prasuję wyłącznie grzywkę (mała strata, bo i tak regularnie ją ścinam). Oprócz tego moja troska o włosy przejawia się w myciu metodą OMO lub samą odżywką, nakładaniu masek, kosmetyków chroniących końcówki, olejowaniu, niepocieraniu mokrych włosów ręcznikiem (wystarczy delikatne odciskanie!), czesaniu Tangle Teezerem (nadal uważam, że ta szczotka to objawienie dla osoby borykającej się z plątaniem i łamaniem włosów). Dodam, że nie unikam szamponów i odżywek z silikonami - chyba tylko dzięki nim trzymam swoje kudełki w ryzach. Lepsze to niż parzący wspomagacz... ;) choć oczywiście marzę o chwili, kiedy włosy będą wyglądały zdrowo w wyniku realnego stanu, a nie zastosowania dyscyplinatora.

Po ośmiu miesiącach widzę dużą poprawę kondycji mojej czupryny. Włosy sięgają już do łopatek, są zdrowsze niż dawniej, ale ... do ideału wciąż im daleko. Samo nieprostowanie, niesuszenie i olejowanie to najwyraźniej za mało. Studiuję więc bloga Anwen skupiając się na tym, jak jeszcze mogę sobie pomóc. Sposobów jest wiele :) ale żeby wprowadzić je w czyn potrzebne są narzędzia. I dlatego ...


... kliknęłam kilka cudeniek w sklepie z półproduktami kosmetycznymi Zrób Sobie Krem (KLIK). Zdecydowałam się na następujące rzeczy:







Mocznik dostałam w ramach gratisu. Oprócz półproduktów wzięłam też dwie buteleczki z atomizerem i dwie ze spryskiwaczem. Przydadzą mi się do przechowywania i aplikowania chociażby mgiełki aloesowej, którą wykonam według TEGO przepisu. Od tej pory zamierzam zadbać o włosy intensywniej niż dotychczas. Będę wzbogacać odżywki i maski, robić płukanki, mieszać mgiełki... i nadal bardzo uważnie śledzić bloga Anwen :) W planach mam także farbowanie naturalną henną Khadi, ale to kwestia na dalsza przyszłość (niedawno farbowałam się drogeryjnym nabytkiem). Naturalnie zamierzam kontynuować olejowanie. Mam nadzieję, że moje starania przyniosą pożądany efekt :))

Miała być historia w pigułce, wyszedł tasiemiec... Jak ja się rozgadam, to nie ma zmiłuj... Przepraszam ;)))

Drogie Czytelniczki, jak pielęgnujecie swoje włosy? Ograniczacie się do standardowego zestawu, czy może dostarczacie czuprynie czegoś więcej? Macie sprawdzone patenty na poprawę kondycji włosów? Ulubione półprodukty, maski, mgiełki, kompresy, sposoby olejowania? Podzielcie się! :)

czwartek, 8 marca 2012

Adekwatnie ;))

Dziś obchodzimy Dzień Kobiet, prawda? Prawda. Nazwa prowadzonego przeze mnie bloga to Na obcasach, prawda? Też prawda. Tak więc adekwatnie do święta i miejsca postanowiłam, że pokażę Wam moje ulubione buty ;)))










Uwielbiam obcasy! Wiosną i latem zakładam je gdzie tylko mogę. Płaskie sandałki, klapki i balerinki eksploatuję równie często, ale w żadnych butach nie czuję się tak fajnie jak w tych, które widzicie powyżej :) Nawet moje zimowe kozaki (w których śmigam codziennie) mają obcas 12 cm + platformę ;) Nie lubię półśrodków. Obcas 1 - 6 cm to nie jest obcas! ;) Takie myślenie wynika głównie z moich prywatnych preferencji, jednak przyznaję - częściowo wpływają na to również okoliczności przyrody. Stojąc na gazecie mierzę metr sześćdziesiąt... ;))) Na dodatek mój Przyszły jest ode mnie wyższy o 25 cm! Chwała wynalazcom obcasa i platformy ;)

Po zebraniu i obfotografowaniu mojego cennego obcasowego dorobku doszłam do wniosku, że wcale nie mam tych butów tak dużo... Co to jest 11 par (bo butów jesienno - zimowych nie liczę... :P) dla takiego maniaka jak ja! Czuję się usprawiedliwiona do poczynienia kolejnych zakupów... ;)

Jakie macie odczucia względem butów na obcasie? Kochacie czy nienawidzicie? Jak często je zakładacie? Ile macie par? Która z nich jest tą ulubioną i dlaczego? Do dzieła kobiety, pogadajmy o butach! ;)

Przy okazji życzę Wam bardzo miłego dnia :)

* wybaczcie mi jakość zdjęć, to się więcej nie powtórzy ;))
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...