wtorek, 29 listopada 2011

Koniec końców :)

Na początku października doświadczyłam potrzeby zakupu nowego micela. Poprzedni zwyczajnie się kończył ;) Podczas wizyty w sklepie kosmetycznym w oczy rzucił mi się płyn micelarny Eveline - Retinol Prestige & Kwas Hialuronowy do skóry wrażliwej i skłonnej do alergii. Przeznaczony co prawda dla cer dojrzałych, ale co mi tam... Krzywdy mi przecież nie zrobi. Ciekawość zwyciężyła, wzięłam.

(foto: center.net.pl)

Jak mówi producent, płyn micelarny dzięki lekkiej formule bogatej w składniki nawilżające i łagodzące daje uczucie natychmiastowego ukojenia skóry. Doskonale zastępuje mleczko i tonik. Służy do oczyszczania i demakijażu oczu, twarzy i szyi. Nie zawiera kompozycji zapachowej. Produkt testowany dermatologicznie i nietestowany na zwierzętach!




Niedawno, po około sześciu tygodniach używania, w 200-ml butelce zobaczyłam denko. Pora na recenzję! 

Uważam, że retinolowy płyn Eveline nie do końca spełnia zadanie, które przypisuje mu producent. Wbrew jego obietnicom nie sprawdza się w roli kosmetyku do demakijażu, zwłaszcza gdy musi zmierzyć się z eyelinerem i tuszem. Pytam jednak: czy płyn micelarny ma służyć do zmywania mejkapu? Przecież od tego mamy chusteczki, mleczka, żele, dwufazy, oleje ... Moim zdaniem płyn micelarny to kosmetyk, który ma tylko dopełnić dzieła: usunąć pozostałości makijażu, oczyścić, tonizować. I ten to wszystko robi :) Przyjemnie odświeża i nawilża buzię (kwas hialuronowy już na drugim miejscu w składzie! który swoją drogą wygląda na niezły, przynajmniej kiedy patrzeć na niego moim niewprawnym okiem). Nie podrażnia, nie szczypie w oczy. Pachnie bardzo delikatnie. Cena nie odstrasza, płyn kosztuje kilkanaście złotych. 

Produkt nie spełnia wszystkich obietnic producenta, ale w tym przypadku nie ma to znaczenia - owe obietnice są moim zdaniem pisane na wyrost i niedostosowane do charakteru kosmetyku. Koniec końców: polecam :))

niedziela, 27 listopada 2011

Na zakończenie - dbamy o dłonie :)

Calmadermowego cyklu część trzecia :) i zarazem ostatnia. Część pierwszą (traktującą o balsamie PantheVera) znajdziecie TUTAJ, natomiast część drugą (prezentującą opinie dotyczące kremu do stóp DermActol) TUTAJ. Dzisiaj przeczytacie recenzję ...

... kremu do rąk DermActol :)


Producent mówi, że krem do rąk DermActol to idealny specyfik dla szorstkiej, suchej, popękanej skóry. Jest oparty na naturalnych substancjach aktywnych wzbogaconych o witaminy i tłuszcze, które gwarantują zdrową, gładką i elastyczną skórę. Zawiera masło shea, oliwę z oliwek, drobnoustrojowy olej pszenny i wyciąg z Aloe Vera.

Moja opinia:

Bez zbędnych wstępów powiem, że to mój ulubieniec :) Krem zamknięty jest w solidnej, wygodnej tubie o pojemności 75 ml z zamknięciem na "zatrzask" (takiej samej, w jakiej mieści się krem do stóp). Jest to kosmetyk silnie skoncentrowany, gęsty i treściwy.


Doceniam to tym bardziej, im zimniej i wietrzniej robi się na zewnątrz. Jesienno-zimowa aura powoduje u mnie suchość, szorstkość a nawet pękanie skóry dłoni (zwłaszcza na kostkach). Rękawiczki i zwykłe kremy niewiele pomagają, tu trzeba mocnego zawodnika. Krem do rąk DermActol znakomicie sprawdza się w tej roli. Porządnie nawilża (a wręcz jakby natłuszcza) i wygładza skórę dłoni, przynosi ulgę, nie szczypie (chyba, że wbrew zaleceniom zastosujemy go na otwarte rany, np. pęknięcia), wyrównuje koloryt. Mogłoby się wydawać, że taki krem na pewno ciężko się rozsmarowuje i długo wchłania. Nic bardziej mylnego :) Krem mięknie pod wpływem ciepła dłoni i bardzo szybko się wchłania, pozostawiając na skórze cienką, ochronną warstewkę (która nie jest lepka). Spore zaskoczenie. Bardzo pozytywne :)) Zapach kremu jest łagodny, dość przyjemny, wyczuwalny. Wydajność w pełni zadowalająca. W kwestii wad mam do powiedzenia tylko dwa słowa: cena, dostępność. Produkt kosztuje aż 19 zł (KLIK). A może to nie aż tak dużo? W końcu kosmetyk radzi sobie z nawilżeniem problemowej skóry, jest wydajny, nie jest testowany na zwierzętach... Same musicie odpowiedzieć sobie na pytanie, czy warto zainwestować. W podjęciu decyzji być może pomogą Wam opinie pozostałych dziewczyn, które testowały produkty Calmaderm razem ze mną :)

Opinie testerek:

"Polubiłam go chyba najbardziej z tych trzech kosmetyków, które dostałam. Moim zdaniem jest wydajny. Zapach jest słabowyczuwalny, przyjemny. Krem szybko się wchłania - pod tym względem mogłabym to zamienic z wchłanialnością kremu do stóp. Tzn. w przypadku wchłaniania kremu do rąk zwłaszcza wieczorem, lubię czuc go długo na skórze".
apka


"+ bardzo dobrze nawilża nawet mocno popękaną skórę na dłoniach
+ regularne stosowanie sprawia, że dłonie są naprawdę w dobrej kondycji
+ jest bardzo wydajny
+ również szybko się wchłania i nie zostawia tłustego filmu na skórze
- dostępność..."
merczens


"Ma taki sam zapach jak krem do stóp. Szybko się wchłania i nie pozostawia tłustego filmu".
Pure Morning


"Już praktycznie wycisnęłam ten krem do ostatniej kropli. Jest on moim faworytem spośród trzech otrzymanych produktów. Świetnie sobie radzi z przesuszeniami, porządnie nawilża, poprawia kondycję nie tylko skóry ale i paznokci. Brzmi cudowanie, niestety ma jedną wadę, która do dla mnie dyskwalifikuje. Totalnie nie podszedł mi jego zapach. Można się do niego przyzwyczaić, jednak mi kojarzy się z czymś gnijącym, psującym się i odbiera całą przyjemność użytkowania :( Wielka szkoda, bo gdyby nie to, odkryłabym krem idealny".
kosodrzewina


"Jest to mój faworyt spośród tych trzech produktów. Sprawdził się niemal idealnie. Bardzo dobrze nawilża suchą skórę moich dłoni, zdecydowanie poprawia ich wygląd i co najważniejsze - efekt jest długotrwały. Nawet po umyciu rąk są nawilżone(nie tak dobrze jak przed umyciem, ale jednak są). Niewiele jest kremów, które radzą sobie w tej materii tak dobrze. Jedyny minus kremu jest taki, że jest tłusty. Gdy nałoży się go choć odrobinę za dużo to dłonie są tłuste, klejące, a krem nie chce się wchłonąć. Aczkolwiek jest to tylko drobny mankament, krem bardzo przypadł mi do gustu, nawet myślę o kupnie kolejnego opakowania".
marcepane


"Jest gęsty, dlatego niewielka ilość wystarczy na pokrycie rąk. Skóra rzeczywiście staje się gładka i dobrze nawilżona. Krem pozostawia na skórze ochronną powłoczkę. Jest to jeden z najlepszych kremów jakie było mi dane używać jeśli chodzi o pielęgnację, jednak jego zapach jest nieprzyjemny. A najgorsze jest to, że zapach ten długo utrzymuje się na skórze".
Aklu


"Opakowanie to taka sama tubka jak w przypadku kremu do stóp. Konsystencja jest również gęsta, ale bez problemów kremik wchłania się w skórę. Nawilża ją i wygładza na dobre kilka godzin. Tubka jest nie duża (75 ml), ale za to doskonale sprawdza się do torebki:) Krem jak najbardziej spełnił swoje zadanie, tylko ten zapach trochę odstrasza;) ".
April


"Krem ma treściwą konsystencję o żółtej barwie, jest wydajny i szybko się wchłania. Zapach kremu jest delikatny, 'apteczny'. Kosmetyk nawilża skórę dłoni i wygładza niczym peeling".
Na Krawędzi


Ev napisała na temat tego kremu na swoim blogu. Zapraszam do lektury notki: KLIK


Jak widzicie, krem do rąk DermActol spełnił oczekiwania większości z nas :) Poróżniła nas właściwie tylko reakcja na zapach, który mnie akurat nie przeszkadza (zwłaszcza, że szybko się ulatnia).

Podsumowując: żadnego z trzech testowanych przeze mnie kosmetyków Calmaderm nie nazwę bublem. Wszystkie są mniej lub bardziej w porządku. Miejsce trzecie przyznaję balsamowi PantheVera (wciąż wspominam marną wydajność...), miejsce drugie kremowi do stóp, który jest po prostu fajny, natomiast wygraną przypisuję prezentowanemu w tym poście preparatowi do rąk. Gdyby jego cena była nieco niższa, mógłby aspirować do miana ideału w moim prywatnym rankingu :)

Testerkom dziękuję za współpracę :))

Co sądzicie o kremie do rąk DermActol? Czy Wasza hierarchia produktów Calmaderm pokrywa się z moją? Który z trzech zaprezentowanych przeze mnie w cyklu kosmetyk jest Waszym ulubieńcem? :)

sobota, 26 listopada 2011

Część 2. - dbamy o stopy :)

Bez zbędnych wstępów - dzisiaj przychodzę do Was z drugim postem z cyklu recenzji grupowych dotyczących kosmetyków Calmaderm. Pierwszy z nich znajdziecie TUTAJ. Teraz zachęcam do przeczytania opisów wrażeń na temat ...

... kremu do stóp DermActol :)


Zdaniem producenta to idealny preparat dla skóry suchej, szorstkiej i popękanej. Jego działanie jest intensywne, a to zasługa specjalnej formuły, która łączy masło shea, oliwę z oliwek i drobnoustrojowy olej pszenny z panthenolem. Po wtarciu kosmetyku w stopy do sucha odczuwalne będzie uczucie maksymalnego nawilżenia i przyjemnej elastyczności skóry.

Moja opinia:

Krem zamknięty jest w poręcznej, solidnej tubce o pojemności 75 ml. Po odetkaniu zatyczki moim oczom ukazał się następujący widok...


Kosmetyk był zabezpieczony folią. Bardzo na plus :) Krem ma dość gęstą, treściwą, ale nie tępą konsystencję. Łatwo się rozsmarowuje i całkiem nieźle wchłania.


Zapach jest delikatny i dość przyjemny. Wydajność oceniam na piątkę - wystarczy niewielka ilość, by sowicie nasmarować całe stopy. A co w temacie samego działania? Uważam, że nieźle poradził sobie z nawilżeniem i odżywieniem skóry moich stóp. Po zastosowaniu kremu długo była gładka, miękka, przyjemna w dotyku. Warto jednak nadmienić, że nie mam w tym względzie szczególnych problemów. Co innego moja mama - boryka się z suchymi, pękającymi piętami. U niej krem do stóp DermActol nie sprawdził się już tak dobrze. Już na pół godziny od aplikacji i wchłonięcia kremu odczuwała dyskomfort i powracającą suchość pięt. Podsumowując: krem świetnie sprawdzi się u osób, które szukają środka pomagającego w rutynowej dbałości o stopy. W przypadku osób, które szukają lekarstwa na problemy ze skórą stóp, ten produkt raczej się nie sprawdzi.

Opinie testerek:

"Hmm jak dla mnie krem jak krem. Poradził sobie z "pozostałościami" po lecie na moich stopach, chwilę mu to zajęło, ale całkiem skutecznie nawilżył skórę. Mam pewne zastrzeżenia co do czasu wchłaniania kremu, ale to pewnie dlatego, że stosowałam go przeważnie wieczorami i dłużyły mi się chwile, które dzieliły mnie od położenia się do łóżka, a które przeciągały się wraz z czasem wchłaniania kosmetyku".
apka


"Krem do stóp:
+ zmiękcza naskórek
+ wygładza 
+ jest wydajny
+ błyskawicznie się wchłania i nie pozostawia tłustego filmu na skórze
+ ładnie pachnie, nie jest tak "chemiczny" jak balsam
- dostępność".
merczens


"Dobrze sie rozsmarowuje i szybko wchłania. Ma mocny i długo utrzymujący się zapach. Dobrze spisuje się na suchą skórę stóp".
PureMorning


"Po pierwszym użyciu zdziwiła mnie konsystencja tego kremu - forma delikatnej pianki średnio kojarzy mi się z głęboko odżywczym kremem. Nie zniechęciłam się jednak i używałam go regularnie przez cały miesiąc. Muszę przyznać, że znacząco poprawił kondycję moich stóp (dodam, że specjalnie dla niego zaczęłam spać w skarpetkach, żeby jeszcze bardziej wzmocnić działanie. W kremie tym przeszkadza mi zapach (kojarzy mi się z tanimi kremami do depilacji) oraz słaba wydajność (spowodowana taką a nie inną konsystencją). Cieszę się, że miałam okazję go przetestować, jednak bez żalu wrócę do mojego czterokrotnie tańszego faworyta, który działa praktycznie tak samo ;)"
kosodrzewina


"Nie mam problemów z popękaną i suchą skórą pięt, dlatego nie jestem w stanie do końca ocenić czy działa cuda, czy nie. ;) Ma dobrą konsystencję. Nie za gęstą, nie za rzadką. Ładny, delikatny, naturalny zapach i właściwie nie widzę w nim żadnych wad. Nawilża dobrze, efekt jest długotrwały. Jestem pewna, że bez problemu poradziłby sobie nawet z najbardziej przesuszoną, szorstką skórą pięt, bo właśnie dla takich został stworzony. Używam go z przyjemnością, bo o stopy jednak trzeba dbać, a ten krem nadał mojej skórze elastyczności i ładnego wyglądu".
Marcepane


"Stosowałam go raz dziennie, dobrze nawilżał stopy. Przy regularnym stosowaniu, skóra nie jest sucha, tylko bardziej miękka. Ten krem także nie pachnie ładnie, ale akurat tutaj mi to nie przeszkadza. Uważam, że z tych wszystkich produktów właśnie on jest najlepszy".
Aklu


"Opakowanie również całkiem wygodne w użyciu. Pomimo, że konsystencja jest dość gęsta, krem bardzo dobrze się wchłania. Zapach, podobnie jak w przypadku balsamu mógłby być bardziej przyjemny;) Krem bardzo dobrze poradził sobie z suchą skórą pięt- wygładził ją i zmiękczył. Jestem naprawdę zadowolona z efektów".
April


"Świetnie wygładza stopy, dzięki czemu nie musimy tak często używać peelingu. Wygładza, nawilża, czego chcieć więcej?! Jestem na TAK!"
Na Krawędzi


Ev wypowiedziała się na temat tego kremu na swoim blogu. Do lektury notki zapraszam TUTAJ

Jak widzicie, przeważają pozytywne oceny tego kremu. Polecam szczególnie młodym kobietom, które nie borykają się ze szczególnymi problemami w sferze skóry stóp. I zwolenniczkom kosmetyków nietestowanych na zwierzętach! Myślę, że ten fakt bardzo podnosi wartość tego - bądź co bądź przyzwoitego - kremu. Szkoda tylko, że tak kiepsko wygląda sprawa z jego dostępnością... Można go kupić na przykład w firmowym sklepie Calmaderm: KLIK.

Co sądzicie o tym kosmetyku? Podzielcie się wrażeniami! A przy okazji napiszcie, jaki krem do stóp jest obecnie Waszym ulubieńcem i dlaczego właśnie on :))

piątek, 25 listopada 2011

Calmadermowa praca grupowa ;) część 1.

Zapewne kojarzycie rozdanie zorganizowane przez Na obcasachCalmaderm (KLIK), w którym do zgarnięcia było aż dziesięć zestawów kosmetyków pielęgnacyjnych tej marki (w każdym z nich znalazły się: balsam do ciała PantheVera oraz krem do rąk i krem do stóp DermActol). Jednym z warunków uczestnictwa w tej zabawie było zobowiązanie do napisania krótkiej recenzji wygranych mazideł. Już je mam :) Dzisiaj przychodzę do Was by przekazać, co na temat kosmetyków Calmaderm myślimy: ja oraz wygrane z wyżej wspomnianego rozdania. Kilka testerek, kilka rzeczowych opinii, wyraźniejszy obraz produktu. Zainteresowane? :)

Postanowiłam stworzyć krótki cykl calmadermowych recenzji. Trzy kosmetyki - trzy części. W przeciwnym razie notka mogłaby przerodzić się w nieskładnego, nużącego tasiemca ;)

Od razu zaznaczam, że wszystkim trzem kosmetykom Calmaderm przyznaję ogromnego plusa. Nie są testowane na zwierzętach! :) A tymczasem...

Na pierwszy ogień idzie ... balsam PantheVera.


Zdaniem producenta ten balsam jest jak chłodne, aloesowe orzeźwienie. Przynosi ulgę podrażnionej i zaczerwienionej skórze, która uległa wysuszeniu lub poparzeniu (słońce, solarium, zabiegi laserowe, depilacja). Zawiera wysokie stężenie ekstraktu AloeVera i Panthenolu. Nawilża, uspokaja i schładza skórę na długi czas.

Moja opinia:

Balsam PantheVera zamknięty jest w plastikowej, solidnej butelce (poj. 180 ml) z pompką - bardzo lubię takie higieniczne, praktyczne rozwiązania. Uważam, że dla samego kosmetyku adekwatniejsza jest nazwa "lotion" - ma on bowiem dość lekką konsystencję. Miałam okazję zabrać go ze sobą na wakacje. Postanowiłam sprawdzić, czy rzeczywiście tak dobrze radzi sobie ze skórą zmęczoną słońcem. Bądź co bądź, w Egipcie operuje ono niezwykle mocno. Mimo regularnego stosowania dość wysokich filtrów oraz długotrwałego przebywania w cieniu nabawiłam się lekkich zaczerwienień. Aplikowałam PantheVera na całe ciało minimum dwa razy dziennie. Obiecany efekt chłodzenia faktycznie był wyczuwalny. Preparat - mimo swej lekkości - dobrze radził sobie z nawilżaniem i kojeniem skóry. Nie było to może dogłębne, długotrwałe nawilżenie, ale i tak byłam zadowolona. Kilka razy zdarzyło mi się zaaplikować ten kosmetyk na zaczerwienioną twarz - nie zrobił mi żadnej krzywdy. Przyzwoity preparat, który w przypadku skóry niezbyt wymagającej, bezproblemowej spełnia swoje zadanie. Muszę jednak zwrócić Waszą uwagę na pewien minus - wydajność! 180 ml wystarczyło mi tylko na 8 dni codziennego stosowania (2-3 razy dziennie). Trochę mało, zwłaszcza biorąc pod uwagę cenę (27 złotych...). Myślę, że na rynku dostępne są równie dobre preparaty za mniejsze pieniądze.

Opinie testerek:

"Balsam ma fajną, wodnistą konsystencję, łatwo się wchłania (...). Samo nawilżenie jest odczuwalne ale po dłuższym czasie jego stosowania, niż w przypadku balsamu, który stosowałam do tej pory. Ogromny plus za pompkę. (...) Jeśli chodzi o minus - jest jeden duży, szczególnie zniechęcający mnie do stosowania balsamu - zapach. Mam wrażenie, że jest nieświeży, szczególnie po jakimś czasie od nałożenia balsamu na skórę. Przyznam szczerze, że przez ten zapach zrezygnowałam ze stosowania balsamu na całe ciało i ograniczyłam się tylko do smarowania nóg, bo zapach za bardzo mi przeszkadzał".
apka


"+ genialnie nawilża! skóra jest idealnie gładka w dotyku
+ szybciutko się wchłania i nie pozostawia tłustego filmu na skórze
+ poręczne opakowanie z pompką
+ zawiera panthenol, który koi podrażnioną czy poparzoną skórę
- ma dziwny, ostro chemiczny zapach
- jest mało wydajny
- ciężko go dostać".
merczens


"Ma delikatną konsystencję, która szybko się wchłania. Ma też delikatny zapach. Jeśli chodzi o zapewnienia producenta to moge sie z nimi zgodzić, z jednym wyjątkiem. Nie zauważyłam, żeby balsam ten chłodził skórę. Za to nawilża ją i pozostawia miłą w dotyku".
PureMorning


"Balsam ten najmniej przypadł mi do gustu. Przede wszystkim nie byłam w stanie przetestować jego właściwości kojących podrażnienia po opalaniu, używałam go więc po goleniu. Faktycznie doraźnie przynosił ulgę podrażnionej skórze, jednak stopień nawilżenia, który oferował był minimalny. Po tym eksperymencie wiem, że nie sięgnęłabym po niego w przypadku podrażnienia słońcem- mam do tego inne specyfiki, które są sprawdzone i nie powierzyłabym mojej skóry czemuś, czego działania nie jestem pewna".
kosodrzewina


"Nie jestem do niego całkowicie przekonana. Mam problemy ze suchą skórą, a ten balsam nie potrafił jej dostatecznie nawilżyć. Już po kilku - kilkunastu minutach nie było żadnego śladu po balsamie(bardzo szybko się wchłania), a skóra od nowa zaczynała się przesuszać. Poza tym trzeba wziąć sobie bardzo do serca zdanie z buteleczki "Nie stosować na otwarte rany". Mam problemy z zapaleniem mieszków włosowych i pomimo, że moje nogi były już wyleczone, to po ogoleniu się i użyciu tego balsamu, niestety problem powrócił. Plus za wygodny dozownik i delikatny, przyjemny zapach. Aplikacja to sama przyjemność, ale potem...Tak więc ja i balsam nie bardzo się polubiliśmy.. ;)".
marcepane


"Balsam szybko się wchłania i dobrze nawilża. Jednak nie odpowiada mi jego zapach, nie jest drażniący, ale do przyjemnych na pewno nie należy. Jest też mało wydajny".
Aklu


"Opakowanie bardzo praktyczne- lubię takie rozwiązania z dozownikiem, nic nie trzeba odkręcać:) Szkoda tylko, że pojemność jest stosunkowo mała, przez co balsam nie wystarczy na długo. Zapach niestety nie jest zbyt przyjemny. Balsam bardzo dobrze się rozprowadza na skórze, szybko się wchłania, nie pozostawia żadnych tłustych warstw. Skóra po jego użyciu jest bardzo dobrze nawilżona. Niestety nie miałam okazji sprawdzić właściwości łagodzących podrażnienia po opalaniu".
April


"Balsam ma bardzo wygodne opakowanie z pompką, które zawiera 180 ml. Ma przyjemną, lekką konsystencję i delikatny, aloesowy zapach. Producent zaleca stosować balsam po opalaniu, ja testowałam go po depilacji. Łagodzi i lekko nawilża podrażnioną skórę. Jestem z niego zadowolona".
Na Krawędzi


Ev przygotowała dla Was recenzję na własnym blogu. Zapraszam do lektury: KLIK


Myślę, że szybki przegląd tych kilku recenzji pozwoli Wam ukształtować sobie wyraźniejsze pojęcie na temat balsamu PantheVera i tym samym lepiej ocenić, czy to kosmetyk stworzony właśnie dla Was. Podzielcie się swoimi przemyśleniami na temat tego produktu. Dołączcie do naszej pracy grupowej! Im więcej opinii, tym lepiej ;)

wtorek, 22 listopada 2011

Nietypowa służba...

Dawno się tak nie uśmiałam przy czytaniu! :)) Mimo, że tematyka tej książki jest raczej gorzka, nie sposób było się nie śmiać. Potwierdzi to każdy, kto kiedykolwiek przeczytał Pantaleon i wizytantki autorstwa zeszłorocznego laureata Literackiej Nagrody Nobla. Mario Vargas Llosa zasłużył na brawa :)

(foto: empik.com)

Już w lutym obiecywałam sobie, że wrócę do znanych i poznam nieznane mi jeszcze książki wymienionego wyżej autora. Wspomniałam Wam o tym TUTAJ. Jednak w moje ręce ciągle trafiały inne książki. Pilniejsze, bo często pożyczone. W miarę, jak wieczory zaczęły się wydłużać, coraz wyraźniej przypominałam sobie o swoim planie. W końcu zaczęłam go realizować :) Przygodę z dziełami Llosy rozpoczynam od przeczytanej już kiedyś lektury Pantaleon i wizytantki

(foto: soundtrackcollector.com)

Rzecz dzieje się w połowie XX wieku w Peru. Już w pierwszych słowach książki poznajemy kapitana Pantaleona Pantoję. Kapitan Sił Lądowych dostaje od dowódców nietypowe, ściśle tajne i niezwykle ważne zadanie. Ma zaradzić poważnemu problemowi, który kładzie się cieniem na peruwiańskiej armii. Żołnierze stacjonujący w amazońskiej dżungli masowo dopuszczają się gwałtów na żyjących w lokalnych osadach kobietach... Pantaleonowi zlecono zorganizowanie Służby Wizytantek przy Garnizonach, Posterunkach Granicznych i innych Obiektach (SWGPGO). Pod tą tajemniczą, iście eufemistyczną nazwą kryje się zwyczajny dom publiczny. A właściwie niezwyczajny... bo to prawdziwy burdel na kółkach. Dosłownie! Służba Wizytantek to bowiem jednostka mobilna, odwiedzająca wojaków stacjonujących w różnych punktach dżungli. Wyobraźcie sobie oddanego żołnierza, przykładnego męża i syna, człowieka honoru, wzór moralności, prawdziwego dżentelmena i perfekcjonistę, jakim z pewnością jest Pantaleon, w roli sutenera, stręczyciela, szefa prężnie działającego domu publicznego! Kapitan zatraca się w swej misji całkowicie. Prowadzi badania preferencji seksualnych wśród żołnierzy, planuje, wylicza... Jego zasady, życie rodzinne i dobre imię armii wiszą na włosku. Gdy dodać do tego wątek sekty religijnej, wątpliwych autorytetów i głupoty tłumu... Do czego to wszystko prowadzi?

(foto: tumblr.com)

Pantaleon i wizytantki to książka oparta na sprzecznościach. Humor i powaga, radość i gorycz, wyuzdanie i etyka. Pełno w niej satyry i groteski. A wszystko to ujęte w niezwykle oryginalne ramy! Nie spotkacie tu tradycyjnej narracji. Zamiast niej będziecie mieli do czynienia z raportami wojskowymi składanymi dowództwu przez gorliwego Pantę, listami, artykułami. Dialogi - których nie ma w tej książce zbyt wiele - są wymieszane, dynamiczne. Czujność wskazana!

Lektura ta to kpina skierowana w stronę ludzkiej hipokryzji, bezmyślności, bezkrytycznych działań. Autor pod przykrywką satyry przemycił refleksje kompromitujące nie tylko armię, ale i system sprawowania władzy. Czy tylko ten peruwiański? Na jakie ponadczasowe, uniwersalne problemy autor zwraca naszą uwagę? Przekonajcie się. Przemyślcie każde przeczytane, gorzkie zdanie, a przy tym - mimo wszystko - zaśmiewajcie się do łez. Zachęcam :))

środa, 16 listopada 2011

Calmaderm - przypominam! :)

Tego króciutkiego posta (a raczej list ;)) kieruję do Czytelniczek, które w moim październikowym rozdaniu wygrały zestawy kosmetyków Calmaderm... :)


Dziewczyny!

Niektóre z Was jeszcze nie przesłały mi na maila krótkich, składających się z kilku zdań recenzji wygranych kosmetyków. Przypominam, że zredagowanie ich było jednym z warunków rozdania :) Proszę o wiadomości! Po miesiącu testowania z pewnością macie już wyrobione opinie na temat balsamu PantheVera, kremu do rąk i kremu do stóp :)

Tym z Was, które już wysłały mi swoje recenzje dziękuję :)

Czekam na pozostałe wiadomości :)

Pozdrowienia,

Viollet ;))

poniedziałek, 14 listopada 2011

Mam roczek! :)))


Tak, to dzisiaj! 
Dokładnie rok temu postawiłam swoje pierwsze kroki w blogowym świecie :)))

W ciągu minionego roku mój blog przeszedł kilka metamorfoz (w tym jedną ogromną, związaną ze zmianą nazwy i adresu), ewoluował, dojrzewał. Teraz czuję, że jest w pełni "mój", taki jak chcę żeby był.

Od początku funkcjonowania w blogowym świecie zamieściłam niemal 200 wpisów, a mój blog zyskał aż 712 publicznych obserwatorów, którzy czynnie biorą udział w jego życiu, pozostawiając setki komentarzy :)

Dziękuję Wam, drodzy Czytelnicy.
Cieszę się, że razem ze mną kształtujecie Na obcasach.

To dzięki Wam moje pisanie ma sens.
Gdybym wiedziała, że blogowanie to taka frajda, założyłabym bloga dużo, dużo wcześniej ;)

Skoro urodziny, to musi być i prezent!

Nie dla mnie, a dla Was.
Bo bez Was istnienie mojego bloga nie miałoby sensu :)

Świętujmy! :))))

Do zgarnięcia jest zestaw kosmetyków do pielęgnacji twarzy i włosów, w skład którego wchodzą:

krem na dzień do skóry wrażliwej Olay Active Hydrating (pisałam o nim tutaj: KLIK)
krem na noc Olay Active Hydrating (link do notki: KLIK)
- kultowa, delikatna szczotka do włosów Tangle Teezer w kolorze czarnym (KLIK)
- rewelacyjny, skuteczny olejek do włosów Sesa (KLIK)
- drobna niespodzianka :)


Wszystkie elementy zestawu są nowe.
Kremy ufundowała dla was marka Olay, natomiast Tangle Teezer, Sesa i wspomniana niespodzianka to zakupy pokryte w stu procentach z mojego prywatnego budżetu.

Jak dać sobie szansę na wygraną? :)

Warunek jest tylko jeden :)

1. Musisz być publicznym obserwatorem bloga Na obcasach.

Nie zapomnijcie pozostawić pod tą notką komentarza z informacją, że chcecie wziąć udział w losowaniu nagrody! Proszę, by komentarz zawierał informację, pod jakim nickiem obserwujecie mojego bloga oraz adres e-mailowy.

Nie będzie dodatkowych punktów za dodanie mojego bloga do blogrolla czy napisanie notki o moim rozdaniu (niemniej jednak będzie mi miło, jeśli zechcecie to zrobić ;)).

Zastrzegam sobie jednak prawo do nagrodzenia dodatkowym losem tych osób, które czynnie biorą udział w życiu bloga Na obcasach, odwiedzając go i komentując poruszane na jego łamach tematy.

Na zgłoszenia czekam do końca listopada. Wynik ogłoszę najpóźniej 2. grudnia.

Życzę sobie kolejnego owocnego, blogowego roku.
Natomiast Wam ze szczerego serca życzę: powodzenia! :))

sobota, 12 listopada 2011

Musowa aktualizacja :)

Pamiętacie, jak w czerwcu pisałam Wam o kultowym podkładzie Revlon ColorStay w formie musu? Jeśli nie: KLIK. Pokazywałam Wam wówczas odcień 030 Light. Wspomniałam, że wraz z rozkwitem lata staje się nieco za jasny i że w związku z tym planuję zakup ciemniejszego odcienia. W okolicach sierpnia kupiłam :) 040 Light Medium. Dzisiaj specjalnie dla Was porównałam oba odcienie. Spójrzcie na zdjęcia:



Drugą fotografię wykonałam przy udziale lampy błyskowej. Bez jej użycia nawet w wyraźnym, dziennym świetle różnica pomiędzy tymi odcieniami była trudna do uchwycenia. Łatwo zauważyć, że odcień 040 Light Medium jest ciemniejszy i nieco bardziej brzoskwiniowy od jaśniejszego, żółtawego 030 Light.

Tak, jak odcień 030 jest dla mnie idealny na okres od jesieni do wiosny, tak 040 jest jego godnym następcą latem :) Świetnie komponuje się z moją lekko opaloną skórą. Podtrzymuję niemal wszystko, co napisałam o tym podkładzie w czerwcowej notce. Higieniczne i poręczne opakowanie, łatwa aplikacja, półmatowe, niepłaskie wykończenie, wyrównanie kolorytu skóry, lekkie krycie, dobra trwałość - i to niezależnie od warunków atmosferycznych. Mus Revlona sprawdza się u mnie zarówno podczas mrozów, jak i 30-stopniowych upałów :) nie spływa! Zwłaszcza utrwalony pudrem.

Wyżej napisałam, że "podtrzymuję prawie wszystko", bo jedno ze stwierdzeń muszę uznać za nieważne. ColorStay Mousse okazał się być wydajniejszy, niż myślałam :) W czerwcu pisałam Wam, że tubka wystarczy na około miesiąc codziennego stosowania. Guzik prawda! 30 ml wystarcza na trzy razy dłużej. Sprawdziłam :)) Tym samym allegrowa cena (ok. 30 zł) staje się ceną bardzo zadowalającą. Zwłaszcza, że w zamian za nią otrzymujemy produkt godny pochwalnego hymnu :)

Moją twarz umalowaną musem w odcieniu 030 Light możecie zobaczyć w TEJ notce.

Pokochałam tę jakość i formę podkładu. Revlon ColorStay Mousse na stałe zagościł w mojej kosmetyczce. Od niemal pół roku praktycznie nie sięgam po nic innego.

Znacie podkład Revlon ColorStay w formie musu? Jakie są Wasze spostrzeżenia? :)

piątek, 11 listopada 2011

Czarna seria ;))

Moje włosy mają trudny charakter ;) Do dzisiaj nie zapomniały mi lat codziennego prostowania. W ramach zemsty niemiłosiernie się plączą! Dzięki olejowaniu, zmianie szczotki na Tangle Teezer i odstawieniu prostownicy jest coraz lepiej :) Niemniej jednak rozczesywanie wilgotnych włosów nie może obejść się bez wspomagaczy. Jednym z nich jest odżywka bez spłukiwania, którą spryskuję włosy po myciu i osuszeniu ręcznikiem. Od lat sięgam po dwufazowe odżywki marki Gliss Kur, cenię je. Zwykle wybierałam tę koloru pomarańczowego, z linii Total Repair. Ostatnio jednak przełamałam trend. Kiedy zobaczyłam, że do sklepów weszła seria Ultimate Repair obiecująca łatwe rozczesywanie i regenerację włosów, od razu złapałam za ekspresową odżywkę bez spłukiwania.




Moje włosy nie są ani bardzo zniszczone, ani bardzo suche. Stwierdziłam jednak, że ta odżywka na pewno im nie zaszkodzi.

Prawdę mówiąc nie widzę różnicy w działaniu pomiędzy nią, a jej siostrami z pozostałych linii Gliss Kur. Jest po prostu bardzo dobra. Lekko nawilża włosy i ułatwia rozczesywanie. Nie obciąża pasm, nie wywołuje szybszego przetłuszczania. Nie sposób z nią przesadzić. Wiem, bo odżywek bez spłukiwania nigdy sobie nie żałuję, obficie spryskując całą czuprynę - od nasady aż po końce. Cudów oczywiście nie czyni - to nie bogata w składniki aktywne maska, serum czy ampułka, a jedynie wspomagacz w walce ze splątanymi, niesfornymi włosami. Bardzo dobry wspomagacz :)

W porównaniu z siostrami z pozostałych linii ta odżywka wypada na plus z jednego, prostego powodu. Ładnie pachnie :)) Lekko, słodko, nienachalnie. Zapach na szczęście nie utrzymuje się na włosach zbyt długo - koniec końców wolę pachnieć perfumami, niż kosmetykiem pielęgnacyjnym. Moja pierwsza butelka ekspresowej odżywki Gliss Kur Ultimate Repair powoli pokazuje dno. Sięgnę po kolejną! A może nawet po całą "czarną serię" ;))


(foto: pinger.pl)

poniedziałek, 7 listopada 2011

Nie lubię różowego...

A konkretnie - nie lubię różowego zmywacza do paznokci Isany! Bo sam kolor owszem, lubię ;)

(foto: modaija.pl)

Jakiś czas temu pisałam Wam o moim faworycie w tej kategorii, czyli o biedronkowym zmywaczu Nailty. Dostałam wówczas masę komentarzy oskarżających go o rozdwajanie i zły stan paznokci. Wiele z Was zachwalało właśnie Isanę (bez wskazania na konkretny jej wariant). Ja na Nailty nie narzekam, ale z ciekawości poszłam za Waszymi radami. Kupiłam zmywacz Isany, użyłam i ... pożałowałam. Pokażę Wam na zdjęciu, dlaczego. Ostrzegam, że widok jest raczej niefajny...


Ten bezacetonowy, rossmanowski zmywacz strasznie wysusza! Nie tylko paznokcie i skórki, ale i skórę, z którą ma kontakt poprzez nasączony wacik. Cieszę się, że kupiłam najmniejszą buteleczkę (50 ml) - dłuższe używanie tego preparatu mogłoby skończyć się permanentnym przesuszeniem skórek, które po każdym zastosowaniu z trudem doprowadzałam do porządku.

Różowy zmywacz Isany w gruncie rzeczy spełnia swoje zadanie - zmywa lakiery do paznokci bez większego trudu. Mimo to - jak dla mnie - jest skreślony. Tak mocne wysuszanie jest niewybaczalne.

Ciekawa jestem zielonej, acetonowej wersji tego zmywacza. Macie z nią jakieś doświadczenia? Może znacie oba warianty? Czy zielony zmywacz Isany również pozostawia paznokcie i skórki w tak fatalnym stanie, jak jego różowy odpowiednik?

piątek, 4 listopada 2011

Na pokuszenie :)

Wiem, że sporo tu ostatnio kulinariów, ale... nie mogłam się oprzeć, wrzucam kolejne pyszności. Na pokuszenie :) Placuszki czekoladowe! Że też przypomniałam sobie o tym przepisie akurat wtedy, kiedy postanowiłam lepiej niż zazwyczaj zadbać o swoją figurę i kondycję... ;)) 


Składniki (proporcje na ok. 12 sztuk):

2 duże jajka
1 szklanka mleka
3 łyżki oleju
1,5 szklanki mąki
1/3 szklanki cukru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
3 łyżki kakao
0,5 płaskiej łyżeczki soli
płatki czekoladowe (posypka / starta czekolada)

Przygotowanie:

Wszystkie składniki oprócz płatków czekoladowych zmiksować na gładko. Wrzucić płatki, wymieszać. Można odstawić na kwadrans, by ciasto się napowietrzyło, nie jest to jednak niezbędne. Smażyć bez użycia masła / oleju, na średnim (!) ogniu - na dużym placuszki będą się przypalać. Podawać z czym dusza zapragnie :) Np. z sosem czekoladowym, bitą śmietaną, lodami, owocami...



I jak? Cieknie Wam ślinka? ;)

wtorek, 1 listopada 2011

Well done, Wella ;)

W lipcu dostałam do przetestowania wszystkie szampony i odżywki marki Wella z profesjonalnej serii Pro Series. Pisałam Wam o tym TUTAJ. Zużyć cztery półlitrowe butle szamponów i cztery takie same butle odżywek to nie lada wyzwanie! Próbuję od niemal czterech miesięcy i jeszcze mi się nie udało ;) Niemniej jednak jestem już gotowa do przedstawienia Wam swojej opinii o tych produktach.

Najpierw prezentacja :) Do testów przesłano mi zestawy szamponów i odżywek reprezentujące każdą z linii Pro Series: nadającą włosom objętości i lekkości Volume, mającą chronić włosy farbowane Color, nabłyszczającą Shine oraz regenerującą włosy zniszczone Repair.

(foto: www.sanitex.eu)

Koniecznie muszę nadmienić, że jestem posiadaczką włosów długich, farbowanych (z brązu na... inny brąz ;)), przez lata zadręczanych prostownicą i suszarką. Te ostatnie staram się ograniczać, ale nie potrafię całkowicie z nich zrezygnować - moje włosy są więc stale narażone na działanie wysokiej temperatury.


Wszystkie linie Wella Pro Series mają pewne punkty wspólne. Odnalazłam jednak kilka różnic.

Każdy z szamponów Wella Pro Series cechuje się bardzo dobrymi właściwościami myjącymi. Wszystkie bez problemu radzą sobie chociażby ze zmywaniem olejów z włosów. Świetnie się pienią. Żaden z nich w wyraźny sposób nie obciążył moich włosów. Szampon Volume jest kosmetykiem bezbarwnym. Ma również najkrótszy skład. Pozostałe trzy charakteryzują się białą barwą i perłową poświatą. Co ciekawe, skład szamponów Shine i Repair jest identyczny!

Skoro już jestem przy kwestii składów - ciekawie rzecz ma się również w przypadku odżywek. Skład odżywek Shine i Repair jest praktycznie identyczny (podobnie jak w przypadku szamponów)... Różnica polega na tym, że dwa ze składników zostały odwrócone kolejnością (czyli odwrócono ich procentową zawartość w kosmetyku). Czy ta różnica ma znaczenie? Zależy od proporcji... ale nie sądzę, dla mnie to po prostu jedna i ta sama odżywka pod dwoma nazwami. Odżywki Color i Volume posiadają zupełnie inne, "niepowtarzalne" składy.

Wszystkie kosmetyki Wella Pro Series pachną przyjemnie i nienachalnie. Zapachy te nie utrzymują się na włosach (co akurat mnie cieszy). Pojemność każdej z butli to aż 500 ml! Tyle dostajemy za około 15 złotych. Z uwagi na ilość i wydajność otrzymywanego produktu uznaję tę cenę za korzystną :)

Moja opinia:

O żadnej z linii nie mogę powiedzieć: "nie lubię" ;) Testy wszystkich czterech uznaję za mniej lub bardziej udane. Mam jednak swoich faworytów :)

Cały czas waham się, które produkty postawić na piedestale. Linie: Color i Repair polubiłam chyba tak samo. Między tymi szamponami dostrzegam tylko jedną subtelną różnicę - Color ładniej pachnie ;)) więc to jego oceniam najwyżej. Szampon Repair jednak mocno depcze mu po piętach ;) W kwestii odżywek - Color jest nieco bardziej skoncentrowana, niż jej przeciwniczka. Bardziej gęsta, sztywniejsza. Tu wybór będzie odwrotny - wolę odżywkę Repair. Również jest skoncentrowana, świetnie nawilża, nie plącze włosów, a - ze względu na konsystencję - nieco łatwiej rozprowadza się na całej długości włosów. Niemniej jednak odżywka Color to także super produkt :)

Na temat linii Shine nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Ot, fajny szampon i fajna odżywka. Wyraźniejszego niż zazwyczaj blasku włosów nie zaobserwowałam. Produkty są z pewnością godne polecenia, bardzo dobre, jednak zalecam nie spodziewać się po nich cudu :)

Jedyne, drobne zastrzeżenia mam do linii Volume. Moja ocena to zapewne wynik formuły tych produktów: bezbarwny, nieco żelowy szampon i lżejsza od pozostałych sióstr Pro Series odżywka. Dla mnie niewystarczająca. Byłabym niesprawiedliwa pisząc, że Volume nie jest udaną linią. Bo jest. Szampon świetnie myje (choć do zmycia oleju potrzebne jest mycie dwukrotne), dobrze się pieni, nie obciąża moich włosów. Odżywka nawilża, jednak nie tak, jak tego potrzebuję. Podczas testów tej linii napotkałam na niewielkie problemy z rozczesywaniem włosów - widać potrzebują czegoś bardziej zdecydowanego w działaniu. Polecam Volume osobom posiadającym cienkie włosy. Prawdopodobnie nie zaobserwujecie obiecywanego przez producenta zwiększenia objętości, ale istnieje duża szansa, że produkty Volume nie obciążą delikatnej czupryny. Treściwe Color, Repair i Shine mogłyby zrobić tę krzywdę posiadaczkom cienkich włosów.

Jak już wspomniałam - wszystkie linie Wella Pro Series oceniam na plus. Testy żadnej z nich nie wywołały mojego niezadowolenia. Pomiędzy trzema z nich (Color, Repair i Shine) różnice są bardzo subtelne. Na ich tle wyróżnia się jedynie Volume, którą ja polubiłam najmniej, a która właśnie dzięki swej "inności" znajdzie swoje zwolenniczki. Szampony i odżywki Wella Pro Series nie są kosmetykami do zadań specjalnych, jednak świetnie sprawdzają się jako podstawa codziennej pielęgnacji włosów. Co tu dużo mówić - well done, Wella! :))
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...