piątek, 23 września 2011

Czas na urlop! :))

Nareszcie! Dzisiaj wieczorem wylatuję na upragnione wakacje :)) Będę leżeć i pachnieć, jeść i pić, pływać, czytać, opalać się i robić mnóstwo zdjęć :))

(foto: wieszjak.pl)

Wracam za tydzień, 30. września. Zaraz po powrocie opublikuję wszystkie przesłane podczas mojej nieobecności komentarze - spodziewam się wielu zgłoszeń do rozdania z marką Calmaderm :) 

Jeśli będziecie miały ochotę, wrzucę Wam kilka kadrów z moich wakacji. Tymczasem pakuję walizkę i ruszam! Czekajcie na mnie :))

środa, 21 września 2011

Hojną ręką :))

Blogiem Na obcasach zainteresowała się kolejna marka :)) Calmaderm! O jej istnieniu dowiedziałam się dopiero z maila zawierającego propozycję. Z ciekawością przejrzałam ich stronę (KLIK), na którą już teraz Was zapraszam. Oferta dość wąska, ale bardzo interesująca! "Dużo" przecież nie zawsze znaczy "dobrze" ;)

(foto: calmaderm.pl)

Marka Calmaderm wzbudziła moje zaufanie. Z przyjemnością przystałam na propozycję współpracy. Produkty do przetestowania są już u mnie! Otrzymałam: łagodzący balsam do ciała PantheVera (180 ml w opakowaniu z pompką), mocno skoncentrowany krem do pielęgnacji dłoni DermActol oraz mocno skoncentrowany krem do pielęgnacji stóp - również DermActol (tubki o pojemności 75 ml). W samą porę! Balsam zabieram ze sobą na wakacje, by pielęgnować skórę eksponowaną na słońce. Odnośnie kremów - regeneracji skóry dłoni i stóp nigdy dość :)

Testy rozpoczynam natychmiast! Wkrótce pojawi się tu moja opinia na temat wymienionych wyżej produktów. I nie tylko moja! Wasza również :))) Marka Calmaderm i blog Na obcasach ogłaszają rozdanie! I to nie byle jakie, bo dziesięciokrotne! :)) Do wygrania 10 zestawów - identycznych jak ten otrzymany przeze mnie. Same zobaczcie, co na Was czeka:


(foto: kolaż zdjęć ze strony calmaderm.pl)

Zasady rozdania:

1. By wziąć udział w rozdaniu musisz być publicznym obserwatorem bloga Na obcasach (1 los).
2. By zdobyć dodatkowy los możesz poinformować o moim rozdaniu na swoim blogu poprzez notkę lub zamieszczenie podlinkowanego kolażu przedstawiającego nagrody w pasku bocznym.
3. Po jednym losie według własnego uznania (uczciwie, z zachowaniem obiektywizmu) przyznam Czytelniczkom, które do tej pory czynnie brały udział w życiu mojego bloga :)
4. Na wypadek wygranej zobowiążesz się do przesłania mi na maila swojej krótkiej opinii na temat kosmetyków Calmaderm wraz ze zgodą na jej publikację na moim blogu (mini-recenzja gościnna). Zamieszczenie recenzji na własnym blogu oczywiście także mile widziane :)

Można zdobyć maksymalnie trzy losy.
Rozdanie trwa do 30. września 2011 r., do godziny 23:59.
Osoby chcące wziąć udział w zabawie proszę o pozostawienie komentarza pod tą notką. Proszę, by zawierał wszystkie niezbędne informacje (nick, pod jakim obserwujecie Na obcasach, adres mailowy, opcjonalnie link do strony, na której informujecie o tym rozdaniu, akceptację warunków rozdania).
Wyniki ogłoszę najpóźniej 2. października. Wygrane będę prosiła o niezwłoczne przesłanie mi adresów do wysyłki, co motywuję tym, że ważność balsamu PantheVera kończy się wraz z końcem października 2011  - byłoby dobrze, żebyście zdążyły porządnie go przetestować :) Wysyłka nastąpi bezpośrednio z rąk Pani Magdaleny, przedstawicielki Calmadermu. Hojnych rąk! :))

Uwaga!
Od 23. do 30. września będę offline - urlop na horyzoncie :) Komentarze, które nadeślecie w tym czasie, będą oczekiwały na moderację. Opublikuję je zaraz po powrocie, więc nie martwcie się i bądźcie cierpliwe :) Wszystkie się pojawią. W przyrodzie nic nie ginie ;))

poniedziałek, 19 września 2011

Bunt na pokładzie ;)

Czy ja niedawno pisałam coś o luźniejszych dwóch tygodniach? Yhm... Marzenie ściętej głowy. Zamiast luźniej jest jeszcze bardziej intensywnie niż zazwyczaj. Od tygodnia codziennie obiecywałam sobie, że w końcu napiszę nową notkę, ale "ciągle coś" ;) Na dodatek już dziś uprzedzam, że wkrótce znowu zniknę. Urlop zbliża się wielkimi krokami :)) Jednak narazie jestem - wracam z odpowiedziami na zaległe TAGi.

Pierwszy tag to 10 pytań kosmetycznych od Majorki.


Otagowały mnie: Majorka (KLIK), Agi (KLIK) i tusia13pl (KLIK). Dziękuję :) i odpowiadam na pytania:

1. Używasz kolorowych czy neutralnych cieni do powiek?
Neutralnych :)

2. Pomadka czy błyszczyk?
Błyszczyk.

3. Czy uważasz, że tylko drogie produkty są dobre?
Absolutnie nie. W każdej kategorii cenowej można znaleźć perełki.

4. Co sądzisz i czy używasz różu do policzków?
Używam i bardzo lubię - ożywia i odświeża twarz :)

5. Jaki jeden produkt kosmetyczny kolorowy zabrałabyś na bezludną wyspę?
Tusz do rzęs.

6. Miałaś kiedykolwiek problemy z cerą?
Miałam, po eksperymentach z naturalną pielęgnacją.

7. Używasz filtrów?
Na co dzień - nie.

8. Na jaki produkt kosmetyczny wg Ciebie trzeba wydać najwięcej pieniędzy?
Nie trzeba na żaden ;) ale warto zainwestować w dobry składowo krem do twarzy.

9. Co sądzisz o maseczkach i czy ich używasz?
Używam, choć nieregularnie. Odświeżają i oczyszczają cerę, więc raz na czas warto.

10. Makijaże której gwiazdy podobają Ci się najbardziej?
Nie mam zdania, nie inspiruję się makijażami gwiazd i żaden nie zapadł mi w pamięć.



Drugi TAG (bez nazwy ;)) przyszedł do mnie od Shevy (KLIK) :) dziękuję! TAG polega na tym, że należy napisać siedem rzeczy o sobie (znowu ;)) i odpowiedzieć na kilka pytań. Więc do dzieła...

Siedem faktów o mnie:

1. Uwielbiam oglądać bajki! W domu nie ma obecnie żadnych dzieci więc nie mam wymówki... Puszczam je wyłącznie dla siebie - podczas sprzątania, prasowania... Często wolę bajkę niż film. Lubię i już ;))

(foto: pulstv.pl)

(foto: wikimedia.org)

(foto: candidamazzone.blogspot.com)

(foto: filmweb.pl)

(foto: pictureshunt.com)

(foto: republika.pl)

i wiele innych ;))

2. Kocham wysokie temperatury, ciepełko... Jestem zmarzluchem, czasem nawet w sierpniu sypiam w skarpetkach ;))

3. Nie przepadam za kolorem niebieskim na paznokciach, w makijażu ani w szafie. Jedyny odcień tego koloru, który toleruję i lubię, to kobalt - posiadam 2 kobaltowe bluzki i jedną torebkę. Tyle. :)

4. Jak chodzi o prasę - czytam Twój Styl. Sensowny, ciekawy magazyn dla kobiet i nie tylko. I zupełnie nie rozumiem, dlaczego oprócz tego czasem daję się skusić na zakup niezbyt górnolotnego Cosmopolitan'a... Mam jakiś niewytłumaczalny ciąg do oglądania zawartości tej gazety.

5. Jestem dobrym organizatorem, mam do tego dryg. Już w przedszkolu organizowałam czas innym dzieciom odciążając opiekunki ;))

6. Zawsze biorę udział w wyborach politycznych. Jeśli nie widzę zadowalającej opcji oddaję pustą kartę, manifestując tym samym swoje niezadowolenie. Uważam, że jeśli ktoś nie wykorzystuje przywileju, jakim jest prawo do głosowania, nie powinien później narzekać na politykę. W końcu nie zrobił nic, by cokolwiek zmienić. Jeden głos niewiele znaczy? Owszem, ale milion razy "jeden głos" to już spora siła :)

7. Źle czuję się w cichych, głuchych domach - w moim non stop coś gada ;) Albo domownicy, albo telewizja. A zazwyczaj jedno i drugie ;) TV idzie na okrągło, nawet jeśli nie oglądam i nawet niespecjalnie słucham nadawanych akurat programów. Muzyki słucham właściwie tylko w pracy i w samochodzie.


Odpowiedzi na pytania:

1. Ulubiony kolor? Myślę, że fioletowy, choć ostatnio mania fioletu nieco przygasła ;)
2. Ulubiona piosenka? Jest ich wiele. Ostatnio lubię posłuchać Adele i Bruno Marsa.
3. Nazwa ukochanego deseru? Oj! Długo by wymieniać. Tiramisu, panna cotta, creme brulee, crumble, mus czekoladowy, wszelkie ciasta... Wszystko co owocowe, piankowe, lekkie, słodkie, z czekoladą, z galaretką... ;)
4. Co Cię najbardziej wkurza? To, kiedy ktoś mnie poucza i twierdzi, że nie mam racji kiedy ja wiem, że na sto procent ją mam ;)
5. Gdy jest Ci smutno? Piekę, gotuję, puszczam zabawną bajkę, dzwonię do bliskiej osoby, idę na zakupy, ostatecznie idę spać ;)
6. Ulubione zwierzę? Kot, pies.
7. Czarny czy biały? To zależy od pory roku, nastroju i okoliczności ;)
8. Twój największy lęk? Problemy w rodzinie.
9. Twoja najlepsza cecha? Hm... że niby tylko jedna? ;)))
10. Codzienna postawa? Pionowa :D
11. Czym jest perfekcja? Czymś, czego lepiej nie osiągać w sensie ogólnym. Dobrze jest mieć do czego dążyć.
12. Grzeszna przyjemność? Fast food ;)


Za TAGi dziękuję, ale ja nie taguję nikogo. Bunt na pokładzie! ;)

poniedziałek, 12 września 2011

Triple action ;))

Miesiąc temu pokazywałam Wam zestaw kosmetyków Tso Moriri, który dostałam od firmy do przetestowania. W jego skład wchodzą trzy produkty, o których za chwilę. A najpierw...

(foto: printscreeny katalogu ze strony tsomoriri.com)

Powiększcie zdjęcie i przeczytajcie. Zapowiada się wspaniale, prawda? :) Ten wstęp nasuwa skojarzenie z absolutną czystością i naturalnością. Marka Tso Moriri właśnie z tym się identyfikuje.

Tso Moriri to linia kosmetyków naturalnych stworzona przez firmę Eskulap G. Czarnecki, której głównym profilem działalności jest prowadzenie aptek. Kosmetyki marki Tso Moriri są bezpieczne dla skóry, nie zawierają parabenów ani produktów ropopochodnych, nie są testowane na zwierzętach. Marka Tso Moriri jako barwników używa tylko naturalnego chlorofilu, betakarotenu i karmelu. Receptury produktów zostały opracowane przez doświadczonych biotechnologów i farmaceutów.
(źródło: wizaz.pl/kosmetyki)


Zapraszam Was do odwiedzenia strony producenta i przejrzenia katalogu produktów: KLIK. Tymczasem przychodzę z recenzjami! Kilka tygodni w zupełności wystarczyło, żebym wyrobiła sobie opinię na temat przesłanych mi kosmetyków. Niezwłocznie się nią z Wami dzielę :)

Po pierwsze: kula kąpielowa z olejem kokosowym.


Gadżet kąpielowy to jest to, co Viollet lubi (prawie) najbardziej ;)) Od Tso Moriri dostałam kulę pachnącą - jak na mój gust - poziomkami. Niestety nie uwieczniłam etykietki na zdjęciu, a tę już dawno wyrzuciłam, więc nie zdradzę Wam nazwy tego konkretnego wariantu...

Byłam zaskoczona pokaźnym rozmiarem ważącej aż 130 gram kuli. Spokojnie mogłam podzielić ją na dwie części, ale obawiałam się, że wówczas nie będę mogła w pełni ocenić jej właściwości. Do wanny pełnej ciepłej wody trafiła więc w całości :) Od razu zaczęła intensywnie musować, aż do całkowitego rozpuszczenia. Bardzo mi się podobało, że zabarwiła wodę na "swój" jasnoróżowy kolor (nie brudząc przy tym niczego wokół). Piany brak - na szczęście ;) Największy plus: po kąpieli moja skóra była mocno nawilżona, wręcz natłuszczona (w przyjemny, nienachalny sposób). Nie wymagała aplikacji dodatkowego nawilżacza. Czyli kula nie jest tylko fanaberią :) Działa! Jej jedynym minusem jest cena... 9,50 zł za sztukę (np. w Mydlarni Hebe - KLIK) to moim zdaniem trochę za dużo.

Po drugie: mydło Pustynna Noc.


Mydło "Pustynna Noc" jest mydłem organicznym, przyjaznym. Wygląda świetnie, ale przyznaję - od razu skojarzyło mi się z kosmetykiem dla mężczyzn. Zapewne ze względu na kolorystykę. Niestety pierwszy niuch utwierdził mnie w przekonaniu ;) Pustynna Noc to zapach płynu po goleniu. Przyjemny, nienachalny, ale jednak męski. Mydełko oddałam mojemu R. wraz z przykazaniem zdania relacji z użytkowania. Wziął sobie to zadanie do serca ;) Oto, czego się dowiedziałam:

- mydełko pachnie kojąco i relaksująco
- po kilku użyciach rozpada się na kawałki (zapewne ze względu na zatopione fragmenty)
- jest dość wydajne (porównywalnie do innych mydeł w kostce)
- pieni się raczej oszczędnie, ale mimo to spełnia swoje zadanie: dokładnie myje i odświeża skórę
- nie wysusza.

Niezłego testera wychowałam ;))

Rozpadanie na kawałki raczej do mnie nie przemawia, ale poza tym - same plusy :) Zgoda z naturą, skuteczność, brak wysuszania, fajny design, przypuszczalnie ciekawe zapachy. Mam ochotę na przetestowanie innych wariantów! Tych najbardziej kolorowych i kobieco pachnących ;)

Po trzecie: naturalne masło do ciała z 24k złotem.


Główny punkt programu :) Masło ze złotymi drobinami.


Producent pisze o nim następująco:

Masło do ciała z drobinkami 24 karatowego złota jest delikatne i kremowe. 24-karatowe złoto spowalnia proces utraty kolagenu oraz elastyny aby nie dopuścić do zwiotczenia skóry. Jest przeciwzapalne, rozjaśnia, rozświetla oraz nawilża. Drobinki brokatu dodatkowo rozświetlają skórę i dodają jej blasku. Olej kokosowy i migdałowy wygładzają naskórek i odbudowują jego warstwę lipidową. Masło mango jest bogate w nienasycone kwasy tłuszczowe, które mają prawie identyczną budowę jak kwasy tłuszczowe obecne w naskórku. W związku z tym jest dobrze tolerowane przez skórę, szybko się wchłania oraz przeciwdziała przesuszaniu skóry zatrzymując wodę w naskórku. Wosk pszczeli zabezpiecza skórę przed czynnikami zewnętrznymi. Witamina E neutralizuje wolne rodniki, które przyczyniają się do przedwczesnego starzenia się skóry.

Masło zamknięte jest w poręcznej, aluminiowej, zakręcanej puszce o pojemności 150 ml. Po jej otwarciu moim oczom ukazało się zbite, dość twarde masło. Na szczęście szybko mięknie pod wpływem ciepła dłoni.


Pachnie obłędnie! Zapach to jakby miks zielonego jabłka i winogron. Trafia w mój gust :) Wyczuwalny jest głównie podczas aplikacji. Szybko ulatnia się ze skóry, co poczytuję mu na plus - koniec końców wolę pachnieć perfumami, niż mazidłem do ciała. Odnośnie działania - myślę, że to masło do zadań specjalnych. Jest bardzo odżywcze, mocno natłuszczające i nawilżające. Moja normalna, niewymagająca skóra potrzebuje minimalnej ilości tego kosmetyku (co pozytywnie przekłada się na wydajność!) - nieco grubsza warstwa mogłaby się w nią nie wchłonąć. Nawet niewielka ilość pozostawia na powierzchni skóry cienki, ochronny film. Nie jest on jednak lepki ani uciążliwy. Skóra po użyciu masła z 24k złotem jest mocno odżywiona, wygładzona i zrelaksowana. Nabiera ładnego, zdrowego kolorytu. Duży plus! Oprócz tego jest... niemal dyskotekowo rozświetlona ;))


Po powiększeniu zdjęcia wyraźnie zobaczycie, co mam na myśli ;)) Ogromna ilość dużych, zwracających uwagę, złotych, brokatowych drobin! To masło jest nimi wręcz naszpikowane. Z pewnością nie nadaje się do codziennego użytku. Nasmarowane nim ciało w słońcu zaczyna wręcz świecić ;) i niestety nie jest to subtelny blask nasuwający skojarzenie z Meteorytami marki Guerlain. Namaszczona "złotkiem" od stóp do głów czułam się jak bombka choinkowa... Ale! Nie skreślam tego masła. Myślę, że po prostu trzeba je oswoić. Zamierzam zabrać je na wakacje (na które wybieram się już w przyszłym tygodniu :)). Zamierzam stosować przed wyjściem na imprezę ze znajomymi. Zamierzam podkreślać nim opaleniznę nóg i ramion. W wolne dni, bo do pracy raczej nie odważę się go użyć.

Podsumowując: masło pod kątem pielęgnacyjnym jest rewelacyjne. Myślę, że sprawdzi się również u osób posiadających wymagającą, suchą skórę. Jedynym minusem jest masa dużych, brokatowych drobin - jak dla mnie zbyt nachalnych, by stosować ten kosmetyk na codzień. Sprawdzi się podczas wakacyjnego wyjazdu, przed imprezą, bądź... na noc ;) w celu dogłębnego odżywienia skóry. Polecam wstrzymać się z ubieraniem przez kilka minut od aplikacji! Masełko potrzebuje czasu, by odpowiednio się wchłonąć.

Cena: około 45 zł za 150 ml. Sporo, ale jeśli któraś z Was szuka mocno odżywczego, a przy okazji podkreślającego karnację mazidła - warto się skusić. Gdyby Tso Moriri wypuściło wersję bez brokatu, kupiłabym na pewno! Jakości i skuteczności tego masła nie mam nic do zarzucenia.


Ufff. Jeden post - trzy recenzje. Triple action ;))

Co sądzicie na temat zrecenzowanych powyżej produktów? Macie / miałyście już jakiś kosmetyk od Tso Moriri? Jeśli tak - proszę o krótki opis wrażeń :)

Gratka!

Znacie blog Kobieta od podszewki - czyli o tym co nas kręci? (KLIK) Ja znam i obserwuję już od dłuższego czasu. Notki zawsze czytam z zainteresowaniem, ale przyznaję - ostatnia przykuła moją szczególną uwagę ;) Sheva zorganizowała dla swoich Obserwatorek rewelacyjne rozdanie!

(foto: własność autorki bloga Kobieta od podszewki...)

Do wygrania fanty, które widzicie na zdjęciu + jeden dowolnie wybrany kosmetyk M.A.C! Szczegóły na blogu organizatorki całego zamieszania. Liczę na wygraną! Nagroda to prawdziwa gratka :))

sobota, 10 września 2011

Pyszna inspiracja :)

Kosmetyki kosmetykami, ale przecież jeść też trzeba ;) Od czasu do czasu wrzucam na bloga przepis na obiad bądź deser... Lubię, kiedy i Wy to robicie, bo lubię się inspirować :)) Ostatnio zainspirował mnie pomysł Cammie, autorki bloga No to pięknie! (KLIK). Jej "sztuka w trzech aktach" skutecznie narobiła mi ochoty na kurki ;) Kupiłam, przyrządziłam, zjadłam ze smakiem. Ale wcześniej zdążyłam sfotografować ;)

Połączyłam dwa przepisy zaproponowane przez Cammie w jeden. Dodatkowo nieco zmodyfikowałam go według własnych, niewegetariańskich potrzeb ;) Zapraszam na penne z kurkami i kurczakiem w sosie śmietanowym :))


Składniki na dwie porcje:

pół paczki makaronu penne
jedna podwójna pierś z kurczaka
kurki (ilość według uznania, u mnie około trzech garści)
250 ml śmietany 18%
masło, oliwa z oliwek
koperek
sól, pieprz, sok z cytryny

Przygotowanie:

Makaron ugotuj w osolonej wodzie. Pierś z kurczaka oczyść, umyj, pokrój w kostkę i usmaż na oliwie. W osobnym garnku rozpuść trochę masła. Wrzuć opłukane kurki, skrop sokiem z cytryny i przesmażaj przez kilka minut na średnim ogniu. Wlej śmietanę, wsyp szczyptę soli, trzymaj na średnim ogniu kolejnych kilka minut regularnie mieszając. Wrzuć usmażonego kurczaka, dużą ilość koperku, dopraw pieprzem do smaku. Pogotuj jeszcze minutę - dwie. To już! Można nakładać na talerze :)



Smacznego! Moim zdaniem było pyszne :)

No, więc która z Was zainspiruje mnie kulinarnie następnym razem? ;))

piątek, 9 września 2011

KoroLOVE

Bardzo lubię kolorowe, cudnie pachnące mydła do rąk w płynie i peelingi do ciała Joanna z serii Fruit Fantasy. Są świetne, sięgam po nie bardzo często. Tym wyżej podskoczyłam z radości, kiedy producent kilka tygodni temu wypuścił na rynek kosmetyk będący niejako hybrydą moich ulubieńców - peelingujące mydło do dłoni i ciała koroLOVE :)

(foto: udziewczyn.pl)

Do wyboru mamy trzy warianty zapachowe: truskawka, grejpfrut oraz limonka. Z niewiadomych względów wybrałam ostatnią opcję. I to był błąd! Ale o tym zaraz ;)

(foto: udziewczyn.pl)

Oto, co na odwrocie opakowania obiecuje producent:

Poczujesz, jak delikatne drobinki peelingujące dokładnie oczyszczają i wygładzają Twoją skórę, pozostawiając ją miękką i miłą w dotyku. Zawarte w mydle składniki dodatkowo nawilżą ją i odświeżą, a piękny zapach pozostanie z Tobą na długi czas.

Połączenie mydła i peelingu to bardzo fajny pomysł. Podczas rutynowego mycia rąk bez dodatkowego wysiłku dbamy o ich kondycję. Zyskują gładkość i wyrównany koloryt, tracą jedynie martwy naskórek ;) Nałożony po takim myciu odżywczy krem wnika głębiej w skórę dłoni, a tym samym działa skuteczniej.

Peelingujące mydło koroLOVE ma lekko żelową, nieco rzadką konsystencję. Naszpikowane jest dość grubymi drobinkami ścierającymi. To mnie nieco zaskoczyło - spodziewałam się drobniejszych ziarenek. Jest wydajne i oczywiście skuteczne. Nie zauważyłam wspomnianego przez producenta nawilżenia, ale wysuszenia również nie zaobserwowałam. Peeling utopiony w mydle podczas mycia wchodzi pod długie paznokcie co może wywołać lekki dyskomfort, jednak drobiny bardzo szybko i bezproblemowo dają się wypłukać. Jedyny minus, jakiego dopatrzyłam się w zakupionej przez siebie wersji limonkowej to... zapach. Pamiętacie recenzję peelingu do ciała Hean? (KLIK) Niestety moje mydło pachnie dokładnie tak samo jak ten - nomen omen limonkowy - kosmetyk. Wyczuwam w nim cytrynową kostkę do wc. Chemia... Resztka peelingu Hean poleciała do kosza, natomiast resztę zielonego mydła Joanny od podobnego losu uratował mój tata, któremu generalnie wszystko jedno ;) Nigdy więcej limonki w kosmetykach! Mam podwójną nauczkę.

Gdyby nie zapach, określiłabym ten produkt mianem jednego ze swoich ulubieńców. Przeznaczony jest do mycia zarówno dłoni, jak i całego ciała. Jestem przekonana, że w niedalekiej przyszłości sięgnę po wariant truskawkowy. Mam nadzieję, że on nie zawiedzie mojego wymagającego nosa i tym samym pozwoli mi stwierdzić, że peelingujące mydła Joanny to strzał w dziesiątkę :)

Dla osób, których nie przekonuje kosmetyk do mycia 2 w 1, Joanna przygotowała cztery dodatkowe koroLOVE produkty: mydła w płynie bez dodatku peelingu o pojemności 500 ml. W ofercie są cztery opcje zapachowe: algi morskie, zielona herbata, mandarynka oraz dzika róża.

(foto: uroda.com)

Przemawia do mnie ta fuksjowa butelka, pewnie któregoś dnia wpadnie mi do koszyka ;)


Znacie koroLOVE mydła od Joanny? Może używałyście już któregoś z wariantów zapachowych? Co sądzicie o tych produktach? :)

poniedziałek, 5 września 2011

Rumienię się!

Jeszcze dwa lata temu uważałam róż do policzków za kosmetyk zbędny. Nie miałam, nie używałam, nie pragnęłam. Teraz zupełnie nie rozumiem dlaczego ;) Odkąd wprowadziłam ten element do swojego makijażu codziennie zauważam, jak po nałożeniu różu twarz zyskuje na świeżości i uroku. Staje się bardziej zalotna, dziewczęca. Róż zdecydowanie robi kobietom dobrze! Pod warunkiem, że malujemy nim subtelne rumieńce, a nie nasycone plamy, których pozazdrościłaby nam matrioszka ;)

W ciągu dwóch lat miałam okazję przetestować kilka różów. Część z nich stała się moją własnością - niektóre zamierzenie, inne z przypadku. Dziś będzie o kosmetyku który kupiłam w ciemno, wiedziona ciekawością, a mianowicie o różu do policzków Eyes Lips Face z linii Studio.


Amerykańska strona E.L.F: KLIK.
Brytyjska strona E.L.F: KLIK.

Eyes Lips Face to marka raczej niskopółkowych, niedrogich i jednocześnie ciekawych kosmetyków. Wypuściła linię standardową oraz linię Studio. Tą drugą sygnowane są kosmetyki lepsze jakościowo, bardziej zaawansowane, a co za tym idzie - droższe (ale wciąż tanie!). E.L.F. w ofercie ma także produkty do pielęgnacji i akcesoria. Ewidentnie wzoruje się na znanych markach. Stylistyka różu z linii Studio od razu nasuwa mi skojarzenie z produktem NARS (o którym swoją drogą skrycie marzę ;)). Same zobaczcie:

(foto różu NARS: temptalia.com)

Podobieństwo jest oczywiste. Co więcej - opakowanie różu E.L.F. jest równie solidne i praktyczne, jak w przypadku pierwowzoru. Bezproblemowo pozwala się otworzyć, jednak samoczynnie z pewnością tego nie zrobi. Po wewnętrznej stronie klapki zawiera lusterko. Zgrabne, eleganckie, proste.

No dobrze, a co z zawartością?


Kosmetyk jest bardzo suchy. Do tego słabo napigmentowany, a przez to mało wydajny. By nabrać na pędzel pożądaną ilość tego zbitego, suchego, porowatego różu, trzeba się trochę namachać ;)


Same wady? Niekoniecznie! :) Dzięki słabej pigmentacji możemy stopniować efekt aż do uzyskania tego pożądanego bez obawy, że niepostrzeżenie nałożymy na policzki za dużo kosmetyku i będziemy wyglądać nienaturalnie. Marną wydajność rekompensuje cena - tylko trzy dolary za niespełna 5 gram produktu! Poza tym fajnie jest dobić dna w różu i móc kupić kolejny... ;) Pomimo, iż róż E.L.F. Studio nie jest ideałem często po niego sięgam i jestem niemal pewna, że go zużyję.

Ze względu na odcień mojej skóry zawsze decyduję się na róże w odcieniach brzoskwiniowych, koralowych. I tym razem nie było inaczej. Wybór padł na Candid Coral. Wszystkie kolory różu E.L.F. Studio zobaczycie m.in. TUTAJ.


Lubię efekt, który dzięki niemu uzyskuję. Naturalny, dyskretny, aczkolwiek dostrzegalny rumieniec. Świeży, kobiecy look. Przynajmniej moim zdaniem ;)


Wybaczcie niewyraźną minę - stałam pod słońce ;) celowo, żeby uchwycić na zdjęciu złote mini-drobinki, jakimi mieni się ten róż. Być może dostrzeżecie tę poświatę. Kolor Candid Coral jest dokładnie taki, jak lubię - nie matowy, ale też nie brokatowy. W sam raz.

Róż E.L.F. Studio ma wady, ale i tak uważam, że to fajny, wart przetestowania kosmetyk. Dość trwały (znika z mojej mieszanej cery dopiero po 6-7 godzinach), niedrogi, ładny. No i oferuje niezły wybór kolorów! Dla każdego coś miłego ;)

Uprzedzam pytania - nie mam pojęcia, ile trzeba zapłacić za wysyłkę ze strony E.L.F. do Polski. Moje zakupy pochodzą ze wspólnego, koleżeńskiego zamówienia (specjalne podziękowania dla sprawczyń całego zamieszania - Kamili i Kasi :)). Idę o zakład, że na odpowiednim forum Wizaż.pl takowe również są organizowane i że bez problemu można do nich dołączyć :)

Miałyście już kontakt z kosmetykami Eyes Lips Face? Może znacie ten róż? Jeśli tak - co o nim sądzicie? :)

piątek, 2 września 2011

Never ever ;))

Czy ktoś go jeszcze nie zna? Wątpię! To chyba najsłynniejszy kosmetyk rodem z Biedronki. Mowa naturalnie o żelu micelarnym BeBeauty :))


Zdaniem producenta hypoalergiczny preparat w postaci żelu micelarnego delikatnie oczyszcza wrażliwą skórę twarzy i oczu. Struktury micelarne zapewniają niezwykle wysoką skuteczność oczyszczania, dokładnie usuwają makijaż i zanieczyszczenia nie naruszając bariery hydrolipidowej naskórka. Zawarty w preparacie d-panthenol zapewnia naturalny poziom nawilżenia, łagodzi podrażnienia oraz przynosi uczucie natychmiastowego ukojenia. Skóra staje się gładka i czysta. Odzyskuje uczucie świeżości i komfortu.


Produkt nie zawiera alergenów i sztucznych barwników. Producent deklaruje wysokie bezpieczeństwo stosowania. W moim przypadku obietnice znajdują pokrycie :) ale o tym zaraz...

Streszczając - żel micelarny BeBeauty jest... skuteczny, przyjemny w stosowaniu i tani :)) Dostępność: w niemal każdej Biedronce. Cena: 4,99 zł. Pojemność: 150 ml. Opakowanie: poręczna, solidna tuba z wygodnym dozownikiem.


Sam kosmetyk ma konsystencję dość gęstego żelu (nie mogło być inaczej ;)).
Jest bezbarwny i bezwonny.
Nie uczula, nie podrażnia i nie zapycha mojej mieszanej cery ani oczu (dodam, że często zmywam makijaż przed zdjęciem soczewek).
Nie pieni się! Dla niektórych to zapewne wada - mnie nie robi to żadnej różnicy, a wręcz cieszy, bo kosmetyk podczas stosowania nie pcha się pod powieki ;)
Jest wydajny. Ilość, którą zobaczycie na poniższym swatchu wystarcza, by dokładnie umyć całą twarz.


Właśnie eksploatuję czwartą tubę tego produktu :) Bardzo go lubię. Fajnie radzi sobie ze zmywaniem mejkapu. Spieszę dodać, że ten żel to dla mnie tylko jeden z kilku codziennych, demakijażowych kroków, a nie lek na całe zło. Nie oczekuję, że usunie makijaż od A do Z. Nie obrażam się tylko dlatego, że nie domywa tuszu czy eyelinera w stu procentach ;) Od tego są płyny dwufazowe. Z podkładem radzi sobie bez zarzutu. Jako "faza wstępna" bądź - w zależności od preferencji - "faza końcowa" demakijażu sprawdza się rewelacyjnie. Stosuję go następująco: zwilżam dłonie wodą, nabieram porcję żelu i masuję nią suchą lub wilgotną twarz przez kilkanaście sekund, po czym obficie spłukuję.

Przewaga tego żelu nad innymi jest ogromna. Cena, wydajność, jakość... I jeszcze coś. Jego sekret tkwi w micelach, czyli sferycznych cząsteczkach składających się z cząstek wodnych i tłuszczowych. Jak wyjaśnia producent: w zetknięciu ze skórą cząsteczki tłuszczowe łączą się z sebum i resztkami makijażu, natomiast cząsteczki wodne z kurzem i innymi zanieczyszczeniami. To działa! Nie planuję powrotu do zwykłych, nie-micelarnych żeli. Never ever ;))

Czy jest tu ktoś, kto jeszcze nie testował tego kosmetyku? Co sądzicie o błękitnym żelu micelarnym BeBeauty? :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...