czwartek, 31 stycznia 2013

Babcine mądrości :))) Konkurs!

Wiem, wiem, znowu na trochę zamilkłam. Wytłumaczę się ;) ale nie dzisiaj - dlatego, że dzisiaj mam dla Was coś na osłodę tej ciszy :)) Kilka dni temu odezwało się do mnie Laboratorium Kosmetyczne Joanna. Zaproponowano mi zorganizowanie małej zabawy, która wydała mi się mocno interesująca :) Wchodzę w to!

O co chodzi? Już tłumaczę :))

Niespełna dwa tygodnie temu świętowaliśmy Międzynarodowy Dzień Babci i Dziadka. Zapewne większość z nas pamięta czasy, kiedy to właśnie oni udzielali nam praktycznych rad, które to doceniamy dopiero teraz, po latach :) Założę się, że Babcie dzieliły się z Wami nie tylko mądrością życiową, ale i trikami mającymi przysłużyć się Waszemu zdrowiu i urodzie :) 

Celem zabawy jest zaproszenie Was do dyskusji i podzielenie się sprawdzonymi babcinymi poradami, które dotyczą właściwego dbania o skórę :)

Nagrodami w zabawie „Babcine sposoby na pielęgnację skóry” są wspaniałe zestawy kosmetyków Z Apteczki Babuni, dzięki którym przywrócicie swojej skórze piękny wygląd nawet zimową porą :)



Linia Z Apteczki Babuni to sprawdzone i stosowane od lat babcine receptury, naturalne składniki i tradycja. Balsamy nie tylko doskonale nawilżają, odżywiają i regenerują skórą, ale dzięki aplikatorowi z pompką ich używanie jest łatwe i estetyczne. Za sprawą naturalnych ekstraktów z bzu, jaśminu i miodu zachwycają zapachem, konsystencją i działaniem. Nie inaczej jest z masłami do ciała z tej samej linii, które zostały stworzone w oparciu o tak cenne składniki jak: olej z pestek słonecznika, mleczko z awokado oraz ekstrakt z bawełny, a także o cenione przez kobiety masło shea. Masła intensywnie odżywiają skórę, chronią i wzmacniają jej lipidową barierę, tak ważną w zimowym okresie. Aby jednak mówić o prawdziwej pielęgnacji ciała trzeba pamiętać o systematycznym wykonaniu peelingu. Peelingi Z Apteczki Babuni doskonale oczyszczają skórę i przygotowują ją do przyjęcia składników odżywczych zawartych w balsamach i masłach jednocześnie poprawiają mikrokrążenie skóry, przywracają jej jędrność i elastyczność.

Zarówno Laboratorium Kosmetyczne Joanna, jak i ja chętnie poznamy więcej babcinych sposobów na piękną i zdrową skórę :)

Aby wziąć udział w zabawie należy dodać swoją poradę "Babcine sposoby na pielęgnację skóry" jako komentarz lub wpis:

a) w postaci komentarza pod artykułem o „Babcinych sposobach na pielęgnację skóry” na pięciu patronującym naszej zabawie serwisach: Widziałaś.to, Cekin.pl, Trendykosmetyczne.pl, Ślub-Wesele.pl, Kobietamag.pl
b) lub dodać swoją poradę pod informacją o zabawie na moim blogu, a następnie wkleić link lub screena na tablicę: http://www.facebook.com/Joanna.LaboratoriumKosmetyczne

Nagrodą w zabawie „Babcine sposoby na pielęgnację skóry” jest dziewięć zestawów kosmetyków Z Apteczki Babuni, zawierających balsam do ciała, peeling oraz masło. Jest o co walczyć! :))

Zabawa trwa do 04.02 do 23:59.

To jak? Jakie triki, rady, patenty na naturalną pielęgnację przekazały wam Babcie? Jakieś pomysły na zdzieranie, nawilżanie, regenerację...? :))) Zainspirowanie nas grozi nagrodą! ;))

niedziela, 20 stycznia 2013

Przedślubnie :) część 1.

Do sierpnia, a przede wszystkim do zaplanowanych na ten miesiąc mojego ślubu i wesela coraz mniej czasu! Przygotowania nabierają tempa :) Zdaję sobie sprawę, że dla większości z Was nie jest to zbyt porywający temat ;) ale z komentarzy i maili wiem, że kilka moich Czytelniczek z niecierpliwością czeka na okołoślubne notki. Na nieco ponad siedem miesięcy przed ślubem postanowiłam zrobić pierwsze podsumowanie - zwłaszcza, że ostatnio jest się czym chwalić. Może przyda się ono tym pannom, które dopiero zaczynają organizowanie Tego Dnia i nie do końca wiedzą od czego należałoby zacząć ;)



Od początku. Najpierw były oświadczyny :) Rzecz jasna. Jak wiecie z TEGO posta, odbyły się one we wrześniu 2011 roku w Egipcie i - mimo, że prędzej czy później się ich spodziewałam - wtedy były dla mnie totalnym zaskoczeniem :))


Jeszcze na wakacjach ustaliliśmy się, że ślub odbędzie się za dwa lata, czyli w 2013 roku. Zdecydował o tym przede wszystkim fakt, że rok 2012 stał u nas pod znakiem kończenia studiów, obrony pracy magisterskiej i szukania stałej pracy. Nie chcieliśmy kumulować sobie mocnych wrażeń ;)

Tuż po powrocie do domu zaczęliśmy organizację. Najważniejsza była sala. Z racji, iż postanowiliśmy urządzić wesele na ok. 110 osób rozglądaliśmy się za lokalami, które dedykowane są właśnie dla mniej więcej takiej liczby gości. Obejrzeliśmy ich kilka, wysłuchaliśmy ofert, rozmawialiśmy z menadżerami. Dopiero ostatni z nich okazał się być strzałem w dziesiątkę :)


Piękna, urządzona z klasą sala bankietowa niewymagająca dodatkowych dekoracji, cicha okolica, profesjonalni i stojący frontem do klienta menadżerowie, pyszne jedzenie, przystępne ceny - to wszystko zdecydowało, że z miejsca byliśmy gotowi podpisać umowę :) Wymarzone terminy wrześniowe były już niestety zarezerwowane (dwa lata wcześniej...), więc stanęło na sierpniu :)

Znając datę zaczęliśmy rozglądać się za zespołem muzycznym. To było jedno z trudniejszych wyzwań. Rynek pęka w szwach od ofert, a mimo to ciężko było nam znaleźć grupę, która spełniałaby nasze oczekiwania. Jedne zespoły grały wyłącznie współczesne hity (a nam zależało na repertuarze typowo weselnym, bo podrygiwanie w sukienkach i garniturach do przebojów Lady Gagi nieszczególnie do nas przemawia ;)), inne przesadzały z własną interpretacją, jeszcze inne fałszowały albo po prostu robiły kiepskie wrażenie... W akcie desperacji zaczęliśmy rozważać zatrudnienie DJ'a, jednak po około miesiącu przeglądania Internetu i przepytywania rodziny i znajomych w końcu znaleźliśmy ich :) Pięciu młodych, fajnych facetów, wszyscy po wyższych szkołach muzycznych, grający typowo weselne przeboje na żywo. Pojechaliśmy na ich próbę. Już po usłyszeniu pierwszych taktów wiedzieliśmy, że to oni zadbają o oprawę muzyczną naszego wesela. Umowę podpisaliśmy od razu :)

Jedną z ważniejszych weselnych kwestii są dla mnie dobre zdjęcia. Postanowiłam nie zwlekać - od razu zajęłam się poszukiwaniem fotografa idealnego ;) Przejrzałam dziesiątki (a może setki?) portfolio, porównując zdjęcia i oferty. Po długich rozważaniach podjęłam decyzję - sama, ponieważ mój narzeczony (fotograficzny ignorant ;)) dał mi wolną rękę w tym temacie. Dwa miesiące po zaręczynach kolejna podpisana umowa wylądowała w mojej ślubnej teczce

W tamtym momencie przygotowania do ślubu stanęły w miejscu. Priorytetowe sprawy były załatwione, a na resztę było jeszcze bardzo dużo czasu. Prawie dwa lata! By uprzyjemnić sobie czekanie, w lutym kupiłam opisywany już tu, na blogu, Notatnik Panny Młodej :) (KLIK). 


W marcu 2012 wraz z dwiema zaprzyjaźnionymi parami udaliśmy się na nauki przedmałżeńskie, które gorąco polecam wszystkim przyszłym Parom Młodym z Krakowa i okolic :) Kurs na Miłość prowadzony przez ks. Jacka WIOSNĘ Stryczka w sali Kamieniołom przy Rynku Podgórskim. Mądrze, wesoło, bez zbędnego moralizowania. Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że te nauki wiele nam uświadomiły. To nie był stracony czas.

Później znowu nastąpił przestój. Kwiecień, maj, czerwiec, lipiec ... i tak aż do końca 2012 roku. Oboje skupiliśmy się na osiągnięciu innych celów. Skończyliśmy studia, obroniliśmy tytuły naukowe, znaleźliśmy pracę i w końcu mogliśmy cieszyć się spokojem ducha. Jedynymi "ślubnymi" rzeczami jakie zrobiłam na przestrzeni tych miesięcy było zarezerwowanie godziny w kościele (16:00) i terminu u fryzjera. Tuż po wkroczeniu w 2013 rok od nowa zabraliśmy się z narzeczonym za organizację. Tym razem przygotowania zaczęły się na serio - w końcu do ślubu już tylko kilka miesięcy :) Wczoraj podpisaliśmy umowę z wybranym nieco wcześniej kamerzystą, przemyśleliśmy wybór cukierni do której zamierzamy wybrać się po konkretną ofertę w ciągu kilku najbliższych dni i postanowiliśmy, że jeszcze przed końcem zimy pójdziemy na obowiązkowe spotkania w poradni życia rodzinnego. Zastanawiamy się także nad kursem tańca, który pomoże nam poczuć się pewniej na parkiecie pod ostrzałem dziesiątek spojrzeń ;)

Siedem miesięcy przed ślubem to idealny czas na coś, co jest chyba najprzyjemniejszym i najbardziej ekscytującym elementem całych przedślubnych przygotowań - wybór sukni ślubnej! :))) 


W miniony czwartek rozpoczęłam poszukiwania. Zabrałam ze sobą swoją mamę i siostrę narzeczonego. Odwiedziłyśmy kilkanaście salonów, w których w sumie zmierzyłam chyba ze trzydzieści sukien ;) Oto niektóre z nich:










zdjęcia pochodzą ze stron salonów: Madonna, Karolina, Elizabeth Passion, Gracja

Prawdą jest, że przymiarki weryfikują pierwotne wyobrażenia na temat wyglądu tej jedynej sukni. Okazało się, że moje typy nie były do końca trafione. Najlepiej poczułam się w sukni, której fason nieco różni się od tego, w który celowałam przed pierwszą wizytą w salonach i którą poleciła mi pani, która mnie obsługiwała. Słusznie zaufałam jej doświadczeniu. Sądząc po widoku w lustrze, reakcji moich towarzyszek i minach ludzi obecnych w salonie nie tylko czułam się, ale i wyglądałam w tej sukni najlepiej. Kiedy konsultantka założyła mi do niej bardzo długi, gładki welon, we włosy wpięła mi ozdobną spinkę i złapała (o rozmiar za dużą) suknię z tyłu, tak by ją do mnie idealnie dopasować... szczęka mi opadła ;)) Zdradzę Wam tylko, że moja faworytka jest baaaardzo podobna do jednej z sukien, które wrzuciłam powyżej :) Na najbliższy piątek zaplanowałam wizytę w kilku kolejnych salonach. Jeśli w żadnym z nich nie doznam sukniowego olśnienia, to wracam po tę upatrzoną!

Przedślubny plan na najbliższe miesiące wygląda następująco:

- styczeń - zamówić suknię!
- luty / marzec - pójść na trzy obowiązkowe spotkania do poradni życia rodzinnego, wybrać i zaklepać makijażystkę, zamówić ciasta i tort, zarezerwować pokoje w hotelu, w którym organizujemy wesele, zapisać się do szkoły tańca lub rozpocząć naukę w domu ;)
- kwiecień - zamówić próbki wybranych zaproszeń, zaklepać termin u wybranej florystki, zamówić wybrane obrączki u lokalnego jubilera :)


- maj - wybrać świadków i poprosić ich o pełnienie tej funkcji, dopracować listę gości, zamówić poligrafię (zaproszenia, zawiadomienia, winietki, menu na stoły, plan stołów, zawieszki na wódkę), rozejrzeć się za dodatkami do sukni (buty, bielizna, biżuteria itp.), pomóc rodzicom w wyborze strojów, rozpocząć remont mieszkania!
- czerwiec - zapraszać gości, kupić ślubny strój dla Pana Młodego, zaklepać samochód, pójść na próbną fryzurę i makijaż, zapisać się na manicure i pedicure, rozpocząć załatwianie formalności w USC i w kościele (zaświadczenie o braku przeciwwskazań do zawarcia związku małżeńskiego, protokół przedślubny, zapowiedzi w parafiach itp.), zamówić transport dla gości,
- lipiec / sierpień - dopracować wszystkie szczegóły z osobami odpowiedzialnymi za ich dopilnowanie: wybrać menu weselne, ustalić przebieg mszy ślubnej i wesela, zadbać o oprawę muzyczną ślubu, skontaktować się z usługodawcami i potwierdzić wszystkie wcześniejsze rezerwacje, wybrać bukiet i dekoracje kwiatowe, zaplanować usadzenie gości przy stołach, kupić prezenty na podziękowania dla rodziców, wybrać piosenkę na pierwszy taniec, rozchodzić buty ślubne, kupić płaskie buty na zmianę i żelowe plastry przeciwko otarciom, wybrać miejsca na sesję plenerową (która odbędzie się kilka dni po ślubie), zdecydować co z podróżą poślubną, zadbać o drobiazgi ... i zrobić milion innych rzeczy o których w tym momencie nie pamiętam ;))

Spraw do załatwienia jest jak widzicie bez liku! Na początku obawiałam się, że organizacja nieco nas przerośnie, ale okazuje się, że wiele rzeczy robi się intuicyjnie :) co nie zmienia faktu, że przed nami bardzo intensywne miesiące. Ale za to jakie fajne :) Planowanie ślubu i wesela, remont, ślub, wspólne zamieszkanie... Niech się dzieje!

Jeśli macie jakieś pytania, uwagi bądź rady - śmiało, chętnie posłucham :) A może podzielicie się ze mną wspomnieniami / wrażeniami z planowania własnego ślubu lub swoimi typami sukni idealnej? :)

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Doskonałe drugie śniadanie :)

Łatwy sposób na zjedzenie dużej ilości owoców i / lub warzyw w krótkim czasie? Koktajl! :) Z racji, iż ostatnio uważniej przyglądam się swojej diecie, odkrywam tę formę na nowo. Podpatruję, szukam inspiracji, testuję. Muszę przyznać, że to bardzo przyjemne testy :) Jedną z moich ulubionych kombinacji jest pyszny i sycący koktajl jabłkowo-bananowo-owsiany. Zapraszam Was na szklaneczkę! ;)


Przepis jest banalnie prosty. Do niewielkiego, wysokiego garnka / pojemnika wrzuć jedno soczyste, pokrojone na małe kawałki jabłko, dwa pokrojone banany i pół szklanki płatków owsianych. Wlej ok. 300 ml wody (ja używam przegotowanej, wystudzonej). Jeśli masz ochotę, dorzuć garść siemienia lnianego, szczyptę cynamonu bądź inny fajny dodatek :) (cukier nie jest fajny!). Zmiksuj przy użyciu blendera. Gotowe! Smacznego :)


Gotowy koktajl jest dość gęsty, zawiesisty i przede wszystkim bardzo pożywny. W smaku czuć głównie słodkie banany i jabłko podbite płatkami owsianymi. Doskonałe drugie śniadanie :)) Bogactwo witamin w kilku łykach. Spróbujecie? :)

Macie swoje ulubione przepisy na pyszne, pożywne i dietetyczne koktajle owocowe lub warzywne? Jeśli tak, to proszę: zainspirujcie mnie :))

niedziela, 13 stycznia 2013

Pozdrowienia z Rosji ;)

Kiedy swego czasu robiłam zakupy w sklepie Kalina (KLIK) oferującym rosyjskie kosmetyki, do koszyka wpadł mi między innymi organiczny krem do twarzy Natura Siberica (KLIK), przeznaczony dla cery mieszanej i tłustej.

NATURA SIBERICA…

Na Syberii i Dalekim Wschodzie zachowały się rezerwaty naturalne z unikatową roślinnością. Trawy, zioła, owoce, krzewy rosną tu swobodnie i obficie. Otaczający je surowy klimat sprawia, że posiadają one unikatowe właściwości, które są ich potężnym potencjałem. Żeby jak najkorzystniej wykorzystać ten potencjał firma NATURA SIBERICA stosuje minimum sztucznych dodatków, a maksimum naturalnych, zdrowych, nieszkodliwych składników. Dzięki temu każdy kosmetyk posiada unikatowe właściwości, a jego proces produkcji jest dokładnie kontrolowany.

NATURA SIBERICA to niezwykłe kosmetyki pielęgnacyjne. To pierwsza w Rosji organiczna kosmetyka, której stosowanie przynosi prawdziwe rezultaty.


Matujący krem na dzień dla cery tłustej i mieszanej na bazie Sofory Japońskiej pozwala zachować skórze świeżość w ciągu całego dnia, ograniczając wytwarzanie tłustej warstwy na skórze.

Ekstrakt z Sofory Japońskiej zawiera witaminę P (rutyna) dzięki czemu wzmacnia skórę, przyspiesza procesy jej regeneracji, reguluje gospodarką lipidową skóry. Naturalne fitopeptydy stymulują syntezę kolagenu. Czynnik SPF-15 chroni skórę przed oddziaływaniem promieni słonecznych. Ekstrakty z nagietka i rumianku doskonale nawilżają i uspokajają skórę.

Skład: Aqua with infusions of natural certified extracts: Sophora Japonica, Rubia Cordifolia, Cnidium Davuricum, Dicaprylyl Ether, Glycerin, Titanium Dioxide, Glyceryl Stearate, Avena Sativa Oat Peptids, Certyfikowany Organiczny Ekstrakt: Chamomilla Recutita, Spirae Ulmaria, Tocopherol, Sodium Stearoyl Glutamate, Sodium Ascorbyl Phosphate, Sodium Hyaluronate, Melia Azadirachta Leaf Extract, Arctium Lappa Root Extract, Lecithin, Bisabolol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Benzyl Alcohol, Parfum.


Kosmetyk zamknięty jest w nieprzezroczystym opakowaniu z pompką typu airless - uwielbiam to higieniczne, ułatwiające aplikację rozwiązanie. Po jej naciśnięciu oczom ukazuje się jasnożółty, treściwy, gęsty krem:


Jego zapach jest bardzo przyjemny, lekko kwiatowy i nienachalny. Wyczuwam go jedynie podczas aplikacji. 

W mojej ocenie krem jest bardzo poprawny ... i nic więcej. Muszę przyznać, że rzeczywiście spełnia obietnice producenta - matuje cerę i lekko przedłuża jej świeży wygląd. Niestety nie daje mi pełnego komfortu, którego oczekuję od kremu do twarzy. Tuż po jego użyciu mam uczucie lekkiego napięcia  i "nawoskowania" cery, zupełnie jakby kosmetyk pozostał na jej powierzchni. Nie ma to nic wspólnego z odżywieniem czy nawilżeniem. Na szczęście już po chwili owo uczucie znika. Krem wchłania się pozostawiając twarz gładką i matową. Stanowi bardzo dobrą bazę pod makijaż. Zawiera filtr przeciwsłoneczny. 

Niby sporo plusów, ale jednak nie potrafię wybaczyć mu tego uczucia, które kojarzy mi się z nasmarowaniem twarzy świeczką ;) Niestety nie jest to krem odpowiedni nawet dla mojej niewymagającej, normalnej cery. Tak jak napisałam na początku - jest poprawny. Nie krzywdzi, ale też nie zachwyca. Zużyłam go do dna, lecz na pewno nie sięgnę po kolejne opakowanie. Testy polecam wyłącznie osobom, które oczekują od kremu do twarzy głównie matowienia.

Pojemność opakowania: 50 ml.
Cena: 28 zł + koszty przesyłki.

Znacie kremy do twarzy Natura Siberica? Jakie są Wasze doświadczenia i uwagi z nimi związane?

wtorek, 8 stycznia 2013

Książkowe wyzwanie :))

Kto lubi czytać? Ręka w górę! A kto z okazji nastania 2013 roku obiecał sobie czytać nieco więcej? Taaak, ja też :) Dobrze się składa! Dosłownie wczoraj przeglądając Internet trafiłam na ciekawą inicjatywę o nazwie 52 książki (KLIK).


52 książki to inicjatywa czytelnicza. W założeniach – bardzo prosta. Zachęcamy do przeczytania 52 książek w ciągu jednego roku. Szybki rachunek sugeruje, że należy przeczytać jedną książkę tygodniowo. To jak – dasz radę? Czytaj, zacznij już dzisiaj! Oczywiście, możesz przeczytać więcej niż te oficjalne 52 książki. Postaraj się jednak, aby nie było ich mniej. Jeżeli czytasz wolno, postaw sobie inny cel: 26 książek w roku albo czytanie przez godzinę dziennie.

Pamiętaj – lektura ma być dla Ciebie przyjemnością, nie męką czy przykrym obowiązkiem. Nie chcemy nikogo na siłę namawiać do czytania. Nie chodzi też o to, by „odhaczyć” określoną ilość pozycji. Naszą ideą, naczelnym przekazem, jest dążenie do zwiększenia kontaktu ze słowem pisanym. Chodzi po prostu o to, abyś czytał/a coraz więcej. Cel określasz samemu, dążysz do niego, bawisz się z nami i rozwijasz. Bo naprawdę – fajnie jest poczytać.

Brzmi świetnie! Jako osobie, która chciałaby czytać nieco więcej, przyda się taki motywator :) Podejmuję wyzwanie! Co prawda mam wątpliwości, czy uda mi się przeczytać jedną książkę tygodniowo - zwłaszcza, że często sięgam po opasłe tomy i już wiem, że będzie w moim życiu okres, w którym raczej nie będę miała czasu na intensywne czytanie - ale spróbuję :) Jeśli się nie uda, trudno. Jak piszą sami autorzy akcji - czytanie ma być przyjemnością, a nie obowiązkiem. Za minimum stawiam sobie 26 książek do końca tego roku, czyli jedną książkę na dwa tygodnie. A może uda mi się osiągnąć pułap tytułowych 52 czytadeł? Oby. W końcu, jak powiedział Umberto Eco, kto czyta książki, żyje podwójnie :)

Dzisiaj wieczorem zamierzam kontynuować rozpoczętą wczoraj wizytę w Cyrku nocy :)


A Wy? Podejmiecie wyzwanie? :)

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Coś za coś ;)

Wieczorne oczyszczanie twarzy z makijażu, sebum i innych zanieczyszczeń to stały punkt dnia każdej dbającej o siebie kobiety. By uprzyjemnić i urozmaicić sobie ten codzienny rytuał postanowiłam spróbować czegoś nowego. Z tą myślą kupiłam bułgarski dwufazowy płyn do demakijażu Ikarov :)


Zawiera jednocześnie olejek jojoba i wodę różaną ( pochodzącą z najszlachetniejszego gatunku róży, tzn. z róży damasceńskiej). Te dwa optymalnie dobrane składniki, skutecznie zmyją każdy rodzaj makijażu - zarówno przygotowany prze użyciu kosmetyków rozpuszczanych w wodzie, jak i kosmetyków rozpuszczanych w tłuszczach. Płyn działa dwufazowo: wnika głęboko w warstwy skóry, usuwając wszelkie zabrudzenia i jednocześnie doskonale nawilża cerę. Nie podrażnia oczu a, dzięki zawartości olejku jojoba, dodatkowo odżywia rzęsy. Kosmetyk zapewnia skórze uczucie świeżości i komfortu.

Dwufazowy płyn do demakijażu pozostawia na powierzchni skóry delikatną warstwę o działaniu odżywczym i nawilżającym. Po zastosowaniu nie ma więc konieczności aplikowania na skórę kremu.

(źródło: organeo.pl)


Prawdę mówiąc kupiłam ten płyn na tyle dawno, że już nie pamiętam w którym sklepie... :) Wiem jednak, że zapłaciłam za niego ok. 25 złotych.

Kosmetyk zamknięty jest w specjalnie wyprofilowanej buteleczce z miękkiego plastiku w kolorze kobaltu o pojemności 125 ml. Zakończona jest dozownikiem, który precyzyjnie uwalnia pożądaną ilość płynu.

Niewątpliwą zaletą tej dwufazy jest jej skład. Aqua, Simmondsia chinensis oil, Rosa damascena distillate, czyli woda, olejek jojoba i woda różana. Tylko tyle :)


Przed użyciem należy oczywiście energicznie wstrząsnąć buteleczką, tak by doszło do wymieszania się obu faz (czyli wody różanej z pływającym na wierzchu olejkiem jojoba). Po zmieszaniu otrzymujemy jasnożółty płyn o nieco oleistej formule.


Odnośnie skuteczności tego produktu mam mieszane uczucia. Płyn doskonale radzi sobie z demakijażem twarzy, jednak nie do końca sprawdza się przy usuwaniu tuszu z rzęs (obecnie używam tuszu Benefit - They're Real!). Trzeba zrobić kilka powtórzeń (i zużyć kilka nasączonych płynem Ikarov wacików), by całkowicie pozbyć się makijażu oczu. Przypuszczam, że odpowiada za to naturalny, nieinwazyjny skład tego produktu.

Bezpośrednio po zmywaniu tuszu do rzęs płynem Ikarov widzę głównie mgłę ;) Na szczęście mija to już po kilku sekundach / kilku mrugnięciach i nie wiąże się z żadnymi dolegliwościami, jak np. podrażnienie czy pieczenie oczu. Dodam, iż noszę soczewki kontaktowe i często robię demakijaż oczu jeszcze przed ich wyjęciem.

Bułgarska dwufaza Ikarov pozostawia na skórze cieniutki, jakby olejowy film, który jednak całkowicie wchłania się już po kilku minutach, pozostawiając cerę miękką i nawilżoną. Nie bez powodu podpięłam tę notkę pod etykietę pielęgnacja :) Fakt, iż później nakładam na buzię porcję kremu, wynika bardziej z codziennej rutyny niż z realnej potrzeby. Nie sposób nie zgodzić się z producentem, który wspomniał o tym w opisie kosmetyku :)

Koniecznie muszę wspomnieć o zapachu! Różany, słodki, jakby lukrecjowy aromat jest wyraźnie wyczuwalny podczas demakijażu i tuż po nim. O ile sama nie przepadam za różaną wonią, o tyle w tym słodkim wydaniu bardzo mi odpowiada :)


Ze względu na bardzo prosty, naturalny skład płyn nadaje się do użycia jedynie przez 3 miesiące od pierwszego otwarcia butelki. Myślę, że to idealny czas na zużycie 125 ml preparatu.

W moim odczuciu dwufazowy płyn Ikarov ma zarówno plusy, jak i minusy. Tych pierwszych jest rzecz jasna zdecydowanie więcej :) Ergonomiczna, nietłukąca się, półtransparentna buteleczka z dozownikiem, piękny zapach, delikatność, nawilżanie cery... Opinię psuje mu jedynie ograniczona skuteczność wynikająca z łagodnego, prostego składu. Coś za coś ;)

Wybieracie demakijaż szybki i bardzo skuteczny czy łagodny, rytualny, wykonany przy użyciu naturalnego kosmetyku? Czy płyn Ikarov miałby szansę stać się Waszym hitem? A może wprost przeciwnie? :)

niedziela, 6 stycznia 2013

Nic się nie zmieniło ;)

Druga połowa 2012 roku stała u mnie pod znakiem zużywania kosmetycznych zapasów. Mocno uszczupliłam arsenał, robiąc tym samym sporo wolnego miejsca w szufladach. Udało mi się to trochę dzięki determinacji, a trochę dzięki temu, że nie miałam czasu na bieganie po sklepach ;) Jest jednak kategoria, która niepostrzeżenie znowu się rozrosła. Lakiery do paznokci, moja słabość ;) W ciągu kilku ostatnich miesięcy w moim lakierowym pudełku (czy raczej: w moich lakierowych pudełkach ...) zamieszkało kilkanaście nowych egzemplarzy. Większość kupiłam, kilka dostałam :) Biorąc pod uwagę prośbę Nef stwierdzam, że to najwyższa pora, by je Wam zaprezentować :)


Moja kolekcja powiększyła się o kilka nowych lakierów w odcieniach różu i czerwieni.


Od lewej:
- proteinowy Golden Rose nr 208 - bardzo jasny, nudziakowy róż,
- Essence Colour & Go nr 91 Glamorous Life - migocząca czerwień,
- Virtual Street Fashion nr 109 I want to dance! - piękny, głęboki róż,
- Virtual Street Fashion nr 83 Sweet Kiss - iskrząca, wpadająca w róż brzoskwinia,
- Różany lakier do paznokci Wibo nr 5 - bardzo dziewczęcy odcień różu,
- Wibo Glamour Nails nr 3 - czerwień iskrząca na złoto, mru :) ,
- Bell AirFlow nr 710 - ciemny, cukierkowy róż,

Nie zabrakło też nabytków typowo brokatowych :)


Od lewej:
- Kiko nr 255 - przepiękny, głęboki fiolet migoczący wszystkimi kolorami tęczy,
- Golden Rose Jolly Jewels nr 101 - kolorowe flejksy zatopione w bezbarwnej bazie,
- Golden Rose Jolly Jewels nr 117 - złote drobiny na czarnym tle,
- Essence Nail Art nr 13 Mrs and Mr Glitter - zielone i niebieskie drobiny w bezbarwnej bazie,
- Essence Nail Art Twins nr 02 Julia - srebrne drobiny iskrzące na wiele kolorów,
- Kleancolor nr 236 Chunky Holo Black - migoczące na pomarańczowo, żółto, fioletowo, zielono i niebiesko flejksy zatopione w ciemnej bazie.

Dużo różu, dużo czerwieni, dużo błysku i brokatu. Jak widzicie - u mnie nic się nie zmieniło ;)

A jak Wasz gust lakierowy? Stały czy zmienny? Jakiego koloru / którego lakieru używacie teraz najchętniej? :) Przy okazji dajcie znać, który z zaprezentowanych powyżej lakierów chciałybyście zobaczyć na moich paznokciach w pierwszej kolejności :)

sobota, 5 stycznia 2013

Śniadanie na bogato ;)

Pamiętacie moją notkę z początku października dotyczącą racjonalnego odżywiania (KLIK)? Wkrótce po jej napisaniu niestety porzuciłam skrupulatne komponowanie posiłków i wróciłam do złych nawyków żywieniowych. Bezpośrednią przyczyną był chroniczny brak czasu (i ochoty) związany z intensywnym pisaniem magisterki. Wkrótce po obronie nadeszła świąteczna rozpusta, później kulinarne szaleństwa sylwestrowej nocy... Ale koniec z wymówkami :) Wracam do komponowania wartościowego menu. Liczę, że - wraz z ćwiczeniami fizycznymi (Jillian Michaels / Ewa Chodakowska / basen) - przyniesie mi to nie tylko pełnię zdrowia, ale i lepszą sylwetkę. Mój cel: do czerwca zgubić 4 cm z brzucha oraz wysmuklić i ujędrnić całe ciało. Krok pierwszy: śniadania! Zainspirowana postem Marie (KLIK) postanowiłam wzbogacić i udoskonalić tradycyjną owsiankę :)


Przygotowałam ją gotując pół szklanki płatków owsianych górskich (zwykłych, nie błyskawicznych) w szklance płynu (woda i pełnotłuste mleko w proporcji 1:1) przez około 10 minut. Gorącą owsianką zalałam garść mrożonych owoców jagodowych. Kiedy lekko przestygła, posypałam ją płatkami migdałów i dodałam nieco półtłustego twarogu, który zwiększył zawartość białka w posiłku. To było łatwe w przygotowaniu, pyszne, wartościowe i bardzo sycące śniadanie na bogato ;)

By ułatwić sobie liczenie zawartości białek, tłuszczów i węglowodanów w posiłkach postanowiłam kupić wagę kuchenną. Do tego także zainspirowała mnie Marie. Polecam Wam jej notkę Odważyłam się (KLIK) :)

Czy macie ochotę, żebym raz na czas prezentowała Wam swoje jadłospisy? A może Wy mnie zainspirujecie? Chętnie poczytam Wasze przepisy na zdrowe i smaczne śniadania :)

piątek, 4 stycznia 2013

Nadrabiam zaległości ;)

Wiecie co? Już nie pamiętam, kiedy ostatnio pisałam recenzję. Wy pewnie też nie ;)) Pora to nadrobić, zwłaszcza, że mam sporo zaległości! Na pierwszy ogień pójdą dwa kosmetyki Pat & Rub, które otrzymałam do przetestowania od Merlin.pl :)

Pierwszy z nich to Rewitalizujący żel myjący Żurawina & Cytryna (KLIK):


W odróżnieniu od większości żeli myjących, naturalny rewitalizujący żel do mycia ciała nie wysusza skóry, ale ją nawilża. Substancje roślinne z oleju kokosowego łagodnie myją skórę, nie naruszają jej naturalnej bariery ochronnej. Wyciąg z żurawiny regeneruje. Olejek cytrynowy orzeźwia zmysły. Żel ma przyjemną kremową konsystencję.

Kompozycja rewitalizującego żelu do mycia ciała:
- ekstrakt żurawiny - nawilża, zwalcza wolne rodniki, regeneruje,
- woda z zielonej herbaty - tonizuje,
- olejek cytrynowy - odświeża umysł, poprawia wygląd skóry: wygładza, reguluje, wzmacnia,
- substancje myjące z oleju kokosowego i babassu,
- inne roślinne substancje nawilżające.

Skład:
Aqua, Camelia Sinensis Leaf Water, Cocamidopropyl Betaine, Lauryl Glucoside, Sodium Cocoamphoacetate, Glycerin, Vaccinium Macrocarpon Fruit Extract, Polyglyceryl-4 Caprate, Cocoyl Proline, Xanthan Gum, Parfum, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Sodium Phytate, Citric Acid, Citral, Geraniol, Citronellol, Linalool, Limonene.


Przyznaję, żel jest super :) Od początku byłam dobrej myśli. Kosmetyk zamknięty jest w ergonomicznej, półtransparentnej butelce o pojemności 250 ml zamykanej na "klik" - otwieranie jej mokrą bądź śliską dłonią nie stanowi najmniejszego problemu. Sam żel ma żółty kolor i jedwabistą konsystencję. Pachnie jak trawa cytrynowa :) orzeźwiająco i bardzo przyjemnie. Zapach jest intensywny, pieści zmysły podczas kąpieli :) ale nie utrzymuje się na skórze, co również uważam za plus. Wydajność na piątkę! Wystarczy naprawdę niewielka ilość żelu, by uzyskać dużo kremowej piany. Dopełnieniem pięknego obrazu jest fakt, że żel Pat&Rub stworzony został wyłącznie z naturalnych składników. Czy to ideał? Niestety nie do końca... Zniechęca mnie cena. 49 zł za żel pod prysznic - nawet wydajny, skuteczny, naturalny i pięknie pachnący - to moim zdaniem za dużo. Jeśli jednak uważacie, że zalety tego kosmetyku rekompensują jego cenę, to jak najbardziej polecam :)

Drugi z otrzymanych przeze mnie od Merlin.pl kosmetyków Pat&Rub to drenujący olej do użycia podczas lub po kąpieli (KLIK):


Drenująco-wygładzający olej Home SPA do masażu ciała zawiera kompozycję ekologicznych olejków eterycznych o właściwościach antycellulitowych, napinających i wygładzających skórę. Ten naturalny olejek SPA ma w swoim składzie trzy oleje roślinne silnie regenerujące i nawilżające. A olej konopny zapewnia dobry transport olejków eterycznych do głębszych warstw skóry. Drenujący Olej Spa nadaje się do masażu po kąpieli lub pod prysznicem. Znakomicie się wchłania. 

Kompozycja oleju do ciała Home SPA:
- olej konopny - ma silne działanie odżywcze, regeneracyjne i przeciwstarzeniowe; wpływa na zwiększoną przepuszczalność naskórka i wykazuje zdolność głębokiej penetracji tkanek, jest doskonałym nośnikiem substancji naprawczych i odmładzających, jak ekstrakty roślinne i olejki eteryczne,
- squalane - doskonale odbudowuje warstwę lipidową,
- oliwa z oliwek - wzmacnia naturalny płaszcz wodno-lipidowy skóry, koi podrażnienia,
- olej winogronowy - wykazuje działanie przeciwrodnikowe, hamując proces starzenia skóry, działa przeciwzapalnie i kojąco,
- naturalna witamina E - ma działanie przeciwrodnikowe oraz chroni przed działaniem niekorzystnych czynników środowiskowych,
- olejek geraniowy - ma właściwości drenujące, zwalczające cellulit,
- olejek z trawy cytrynowej - wygładza i oczyszcza,
- olejek rozmarynowy - pobudza, tonizuje, stymuluje,
- olejek miętowy - koi i chroni.


Drenujący olej Pat&Rub zamknięty jest w szklanej butelce o pojemności 125 ml z praktycznym dozownikiem. Ma lekką, nietłustą formułę. Zapach kojarzy mi się z mieszaniną mięty, eukaliptusa i słynnego, leczniczego Amolu ;) Jest bardzo przyjemny i odprężający. Producent wskazuje dwa sposoby zastosowania tego kosmetyku:

Pod koniec kąpieli pod prysznicem, zakręć wodę i nanieś niewielką ilość olejku na ciało. Masuj okrężnymi ruchami dłonią lub ostrą rękawicą szczególną uwagę poświęcając rejonom wymagającym ujędrnienia. Odkręć wodę i pozwól, aby strumień dokładnie rozprowadził olejek po ciele. Olejek może być również wmasowany energicznie w ciało po kąpieli w wannie, w lekko wilgotną skórę.

Ja wybrałam drugi z nich. Nacierałam ciało tuż po kąpieli. Dzięki swojej lekkiej formule olejek łatwo się rozprowadza i szybko wchłania, dzięki czemu nie plami ubrań. Jest bardzo przyjemny w stosowaniu. Kosmetyk pozostawia skórę nawilżoną i ujędrnioną. Nie zauważyłam jednak, by działał w jakikolwiek sposób lepiej niż inne, tańsze olejki - bo trzeba dodać, że drenujący olej Pat&Rub kosztuje 89 zł. Zastrzeżenia budzi również opakowanie - szklana butelka w śliskiej od olejku dłoni nie jest najlepszym pomysłem. Dodatkowo brakuje mi pompki, dzięki której dozowanie produktu byłoby łatwiejsze.

Pat&Rub to kosmetyki naprawdę świetne jakościowo, naturalne, pięknie pachnące i wydajne. A czy warte swojej ceny? Same musicie to ocenić :)

Miałyście okazję używać kosmetyków Pat&Rub? Jeśli tak, to których? Podzielcie się swoimi spostrzeżeniami na ich temat :)

czwartek, 3 stycznia 2013

Podsumowując :)

2013 rok zaczął się intensywnie! Mnóstwo pracy w domu, mnóstwo pracy w pracy... Nareszcie mam moment, żeby go blogowo przywitać :)) Oczywiście nie mogę tego zrobić inaczej, niż poprzez krótkie podsumowanie roku ubiegłego ;) Śladem innych blogerek odpowiadam więc na tag :) Jaki był mój 2012 r.?


Dominujące uczucie na 2012 r.?

Napięcie i oczekiwanie - związane z poszukiwaniem pracy, 
pisaniem i obroną magisterki, 
a także z zaplanowanym na 2013 r. ślubem :)

Co zrobiłaś po raz pierwszy?

Podpisałam umowę o pracę, obroniłam tytuł magistra,
zafarbowałam włosy henną ;)

Co zrobiłaś ponownie po długiej przerwie?

Zapuściłam grzywkę ;) i wróciłam do nauki niemieckiego!

Czego - wbrew planom - nie zrobiłaś w 2012 r.?

Nie wpoiłam sobie nawyku jedzenia większej ilości warzyw.
Nadal nad tym pracuję :)

Słowo roku?

Piszę. Jedna odpowiedź na miliard pytań pod tytułem "jak tam magisterka?" ;)

Przytyłaś czy schudłaś?

Ani jedno, ani drugie :) Bilans wychodzi na zero.
Choć mam wrażenie, że spodnie cisną nieco bardziej...

Miasto roku?

Łeba :)



Odwiedzone miejsca?

Było ich mniej niż bym chciała, ale jednak udało mi się odwiedzić kilka miejsc :)
Szczawnica, Łeba, Warszawa... (i to wszystko z grupą fantastycznych znajomych :)),
a także Niemcy (Saarlouis).

 Ekscesy alkoholowe?

Żadnych. Prawie zawsze jestem kierowcą ;)

Włosy dłuższe czy krótsze?

Sporo dłuższe :) i nadal zapuszczam!

Wydatki większe czy mniejsze?

Mniejsze :) Zmiana priorytetów pociąga za sobą rozważniejsze zakupy.
Choć nie ukrywam, że jak już kupuję, to raz a porządnie - nie rozmieniam się na drobne ;)

Wizyty w szpitalu?

Nie przypominam sobie :) i oby tak dalej.

Miłość?

Od sześciu lat ta sama :) Chociaż nie! Z roku na rok większa ;)

Osoba, do której dzwoniłaś najczęściej?

Narzeczony i mama.

Z kim spędziłaś najpiękniejsze chwile?

Jedne z narzeczonym, inne z rodziną, jeszcze inne z paczką znajomych, a niektóre ... sama ze sobą ;))

Z kim spędziłaś najwięcej czasu?

Nie prowadziłam statystyk ;) a "na oko" ciężko stwierdzić.

 Piosenka roku?

Imany - You will never know :)

Książka roku?

Trylogia Millenium. Poznałam ją dopiero w 2012 roku. Lepiej późno niż wcale ;)

Serial roku?

A może być dramat w kilku aktach? Jeśli tak, to magisterka ;))

Stwierdzenie roku?

Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni.

Trzy rzeczy, z których równie dobrze mogłabyś zrezygnować?

W sensie rzeczy, które kupiłam w 2012 roku?
Drogi tusz do rzęs identyczny jak ten, który już czekał w mojej szufladzie (o czym zapomniałam ;)).
Woda kolońska Marca Jacobsa.
Miliardowy różowy lakier do paznokci ;)

Najpiękniejsze wydarzenie?

Nie tyle wydarzenie, co chwila.
Najpiękniejszy w 2012 roku był moment tuż po obronie mgr, 
w którym poczułam, że w końcu jestem spokojna i wolna ;)
 Znalazłam pracę, skończyłam pisać i obroniłam magisterkę,
a co za tym idzie w końcu mogłam się odstresować i spokojnie skupić się na przyjemniejszych sprawach :))

Rok 2012 jednym słowem? 

Przełom.


Muszę przyznać, że 2012 był naprawdę dobrym rokiem :)
Co nie zmienia faktu, że wchodzę w 2013 z nadzieją, że będzie jeszcze lepszy!
Życzę tego tak sobie, jak i każdej z Was :))

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...