W ubiegłym roku moje czytelnictwo dość mocno ucierpiało. Nie sądziłam, że sprawy okołoślubne pochłoną moją uwagę aż tak bardzo, by oderwać mnie od książek. Wciąż nie zasługuję na miano książkowego mola, bo zwyczajnie nie mogę poświęcić lekturze tyle czasu, ile bym sobie życzyła. Praca na etacie, domowe obowiązki, kilka wieczornych treningów tygodniowo, inne przyjemności jak np. blogowanie, oglądanie ulubionego serialu czy spotkania... Dzieje się ;) Niemniej jednak czytanie jest i zawsze było dla mnie ważne, więc czytam codziennie - bo lubię. Zdarza się, że padam ze zmęczenia po przeczytaniu kilkunastu stron, no ALE ;) to też się liczy :DDD
Stwierdziłam, że pójdę w ślad za innymi blogerkami i po zakończeniu każdego miesiąca będę prezentowała Wam książki, które przeczytałam w trakcie jego trwania. Wierzę, że korzyść będzie podwójna: dla Was - bo być może poczujecie się zachęcone do lektury po którejś z moich recenzji lub dowiecie się na jaką książkę moim zdaniem nie warto poświęcać czasu, i dla mnie - bo taka comiesięczna czytelnicza spowiedź zapewne zmotywuje mnie, żeby nie marnować czasu na sprawy mniej wartościowe niż dobra lektura. Zapraszam na książki stycznia :)

Nie było ich wiele. W styczniu przeczytałam dwie książki. Pocieszam się, że wcale nie takie najcieńsze, bo w sumie miały 1028 stron ;) (sprawdziłam w google, bo Kindle pokazuje tylko procenty :D).
Pierwszą z nich była
Opowieść żony Lori Lansens.

Mary Gooch ma czterdzieści trzy lata, męża, niezbyt ciekawą pracę. A przede wszystkim - ma ciało. Bardzo dużo ciała. Tak dużo, że całe jej życie kręci się wokół niego. I nie jest ważne to, że mąż kocha ją taką, jaka jest. A raczej - taką, jaka była, zanim zaczęła się od niego oddalać, pogrążając się w bezsilnej kontemplacji „tłustego potwora", jak zwykła siebie nazywać. Pewnie dożyłaby tak spokojnej starości, gdyby w przeddzień srebrnego wesela Jimmy Gooch nie zniknął, zostawiwszy żonie 25 tysięcy dolarów i list z wyjaśnieniem, że „musi pomyśleć". I nie jest to żart - mijają dni, a on nie wraca. Mary postanawia wyruszyć jego śladem. W podróży przechodzi prawdziwą metamorfozę. Nie bez znaczenia będzie tu znajomość z pewnym tajemniczym szoferem, tęgą irańską fryzjerką, przystojnym Meksykaninem i porzuconą przez męża matką trojaczków. A kilogramy? Cóż, po prostu same znikną. Pełna zaskakujących zwrotów akcji historia kobiety, która nie tyle przemienia się z bestii w księżniczkę, ile odnajduje siebie.

Gdybym miała zrecenzować Wam tę książkę w dwóch słowach, powiedziałabym: prawie dobra. Autorka niewątpliwie ma spore aspiracje. W Opowieści żony pojawiło się kilka poruszających kwestii. Dzięki Lori Lansens czytelnik może na chwilę wczuć się w sytuację kobiety, dla której skrajna otyłość jest chorobą nie tylko ciała, ale i umysłu. Kobiety nijakiej, zmarnowanej, która dopiero odczuwając stratę dowiaduje się, co tak naprawdę jest dla niej ważne. W końcu zaczyna panować nad własnym życiem i przechodzi trudną drogę ku samowyzwoleniu. Opowieść żony nie jest typową babską opowiastką o tym, jak to brzydkie kaczątko przemieniło się w łabędzia i żyło długo i szczęśliwie. Niemniej jednak ma z nią trochę wspólnego ;) Autorka stara się uwrażliwić czytelnika na pewne kwestie. Pisze o samoakceptacji, zastanawia się nad tym czy posiadanie daje szczęście, wskazuje w jaki sposób społeczeństwo postrzega ludzi otyłych i co myśli na temat rozpadającego się małżeństwa. Niestety brakuje w tym wszystkim polotu, wszystko jest dość przewidywalne. Droga Mary Gooch do odnalezienia samej siebie jest długa, mozolna i ... nudna. Trochę mnie ta książka zmęczyła. Na domiar wszystkiego autorka nie odpowiedziała na pytanie, które towarzyszyło mi podczas niemal całej lektury. Przypuszczam, że zrobiła to celowo, by nie odciągać uwagi czytelnika od refleksji nad przemianą Mary. W moim przypadku zaskutkowało to co najwyżej lekkim wkurzeniem ;) Niemniej jednak czytało się lekko. Autorka ma niezły warsztat, potrafi wywołać uśmiech i skłonić do zastanowienia. Mam mieszane uczucia. Znam wiele lepszych książek, ale znam też sporo gorszych. Że tak powiem: ujdzie w tłumie ;)
Moja druga styczniowa lektura to coś zdecydowanie wyższych lotów. Służące Kathryn Stockett przeczytałam dzięki rekomendacji Cammie, która w kwestii książek zawsze wie co dobre :)
Kathryn Stockett stworzyła trzy wspaniałe kobiece bohaterki. Odwaga i determinacja, z jaką podjęły się swojego zadania, zapoczątkowały nieodwracalną zmianę w ich własnym życiu oraz w życiu mieszkańców miasta. Choć akcja książki toczy się w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku na amerykańskim Południu, a temat segregacji rasowej wydaje się tu niezwykle istotny, jest to też zarazem ponadczasowa i uniwersalna opowieść o ograniczeniach, którym wszyscy podlegamy i które pragniemy znieść.
Książka budzi wiele emocji – od łez do śmiechu, a lekturze towarzyszy wyzwalające uczucie, że jeśli tylko odrzucimy strach, zmiana na lepsze zawsze okazuje się możliwa.

Jestem pod ogromnym wrażeniem tej książki. Po pierwsze: bardzo spodobał mi się sposób, w jaki została napisana. Nie ma jednego narratora, dzięki czemu możemy śledzić sytuację z różnych perspektyw. Bogaty, plastyczny, a jednocześnie nieskomplikowany język sprawia, że Służące czyta się szybko i przyjemnie, a odczuwanie emocji przeżywanych przez bohaterki przychodzi z łatwością. Po drugie: jestem poruszona treścią. Kathryn Stockett dotknęła bardzo ważnego, odwiecznego i bolesnego tematu, jakim jest podział na lepszych i gorszych. Segregacja rasowa, agresja, strach, konformizm, ale także cichy bunt płynący z nieoczekiwanej strony i szalony, ryzykowny projekt, który ma szansę coś zmienić... a pomiędzy tym wszystkim przyjaźń, miłość, tęsknota, przemoc, choroba, nadzieja, utracone macierzyństwo... Służące to książka po brzegi wypełniona emocjami. Cała ta historia nie ma jednoznacznie szczęśliwego zakończenia, ale pozwala wierzyć, że trud nie poszedł na marne.
Ciekawostką jest, że Kathryn Stockett urodziła się właśnie w Jackson w stanie Missisipi, gdzie toczy się akcja powieści i była białą dziewczynką wychowywaną przez czarną pomoc domową, Demetrie. Nie mam wątpliwości, że również dlatego Służące to książka tak bardzo prawdziwa. Polecam! Sama na długo ją zapamiętam.
Co ciekawego przeczytałyście w ostatnim czasie? Która książka szczególnie utkwiła Wam w pamięci?